Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Zaśmiałem się cicho na jej przylepność, nie wiem czy chciałem by się to zmieniało, niech już nigdy nie przestaje być tak chętna na całusy i moją bliskość, tak bardzo chciałem by tak zostało.
- Okej, nie mogę się doczekać, gdziekolwiek mnie nie poprowadzisz - przyznałem szczerze, z uśmiechem między całusami i przyciągnąłem ją do siebie, by usiadła bokiem na moich kolanach, by była jeszcze nieco bliżej mnie. Kochana moja... Całusy były słodkie, czasem takie głębsze, a dodatkowo mógłby się nie kończyć, tylko rozkręcać i rozkręcać... szkoda żę akurat teraz nie było na to czasu...
Offline
Miły pocałunek mógłby trwać wiecznie jednak został przerwany pukaniem i głosem mojego brata.
- Nie zawiedźcie się tam! Zejdzie na dół to zagramy w grę! - oznajmił, a potem było slychac jak jego ciężkie kroki się oddalają.
Jęknęłam cicho, gdy się odsunęłam i popatrzyłam z góry na Lorenzo. Pogladzilam dłonią jego policzek.
"Jaką grę?" spytał rozbawiony Lorenzo, tak zabawnie marszcząc brwi. Musnelam wargami jego czoło i powoli podniosłam się z jego kolan.
- Jeszcze nie wiem, ale jest kilka możliwości, jeśli dobrze pójdzie to nie będzie to nic żenującego ani żądającego ból, ale nie obiecuję, mamy dziwne tradycje - objaśniam.
Offline
Zaśmiałem się, ale ostatecznie pokiwałem głową i ruszyłem za Sanną. Gra okazała się bardzo przyjemną odmianą gry planszowej, które znałem z domu. Była... cóż, zabawna, do końca rozgrywki nie byłem pewien zasad, nie wiedziałem dlaczego mam pić, albo dlaczego przegrywam lub wygrywam, ale było całkiem zabawnie. Wyznałem, że zazwyczaj wśród wampirów gra się w gry karciane, że byłem mistrzem najpopularniejszej, ale kiedy Bert zaczął być naprawdę zainteresowany moimi opowieściami, Sanna powiedziała, że musimy już iść, jeśli chcemy pozwiedzać watahę.
Pożegnaliśmy się ciepło, prawie ze wszystkimi, tylko pani Hartwell... nawet mimo dużych ilości alkoholu nie była w stanie podać mi dłoni. Żegnaliśmy się za skinięciem głową, a z całą resztą uścisnęliśmy sobie dłonie.
Wyszliśmy przed dom z uśmiechami, trzymając się mocno za ręce, a choć słońce było jeszcze gdzieś daleko na horyzoncie, jego promienie było nawet przyjemne, a nie bolesne. Maść cały czas działa, więc mogłem stać w pojedynczymi strumieniach zachodzącego słońca, między drzewami.
- A więc? Prowadź mnie! - zaśmiałem się, kiedy już odsunąłem się od promieni słońca. - Jestem ciekaw wszystkiego, każdej figury, każdego domu czy sklepu, chcę wiedzieć jak to działa!
Offline
- Już ci wszystko tłumacze, tylko trzymaj - podałam mu okulary, które zagadnęłam przed wyjściem, by on o nich nie zapomniał. - Teraz przejdziemy chwilę przez las, będziemy mijać pojedyncze domy, ale gdy już wejdziemy do centrum, będzie tam mniej cienia, a zdecydowanie więcej słońca, więc mój kreciku, musisz się pamiętać o wszystkich zabezpieczeniach. Ah i koniecznie daj mi znać, jakbyś się źle poczuł. Będziemy iść dłuższą drogą, więc chwilę potrwa ta nasza wycieczka. Watahą jest naprawdę duża - zaznaczyłam.
Offline
Pokiwałem głową i ziewnąłem cicho.
- Okej... Nie ma problemu, poradzę sobie z dłuższą drogą, to nic wielkiego. Wracać do domu będę pół przytomny, hah, prześpię pół nocy chyba, potem zajmę się czymś użytecznym, a potem caaały dzień spania - westchnąłem głęboko i uśmiechnąłem się szeroko do Sanny. - Maść jeszcze działa kochanie, dam radę. A jakby co, mam jeszcze kapelusz, to schowam się najwyżej pod nim. A teraz chodźmy, chcę podziwiać nie tylko ciebie, a twoją watahę. Będę uważniej podziwiał ciebie zapewne innym razem - podsumowałem, pozostając w dobrym humorze. Może to ten alkohol? Był bardzo mocny, muszę przyznać.
Offline
- Mogę z tobą pójść i przespać pół nocy, a drugie pół... - Uśmiechnęłam się znacząco,zagryzajac wargę. - A drugie pół jakoś inaczej wykorzystać. Chcesz? - upewniłam się.
Naprawdę czułam coraz mniejsza potrzebę wracania do domu. Wszystko chciałam przeżywać z Lorenzo, być przy nim w każdej możliwej chwili. Przy moim sercu, serce przy sercu...
Offline
Zerknąłem na nią i mimo okularów było widać moją uniesioną brew.
- Nie zdenerwujesz tym rodziny? - upewniłem się. - Moja rodzina wyjechała, razem z Ophelią do dziadka, Nie będzie jej aż do następnej nocy - dodałem, wzruszając ramionami - Więc możemy wrócić do mnie, ale nie chcę denerwować twojej rodziny, to w porządku, że ciągle u mnie przebywasz, a mniej we własnym domu? - upewniłem się czule. - Chcę się upewnić, nasze zwyczaje się tak różne i dopiero będąc tutaj zdaję sobie z tego sprawę - przyznałem szczerze.
Offline
- Mówiłam ci już, kochany....! Tamto miejsce to budynek, mury, w których dorastałam i przygotowywałam się, by stworzyć sobie dom. I teraz mam dom, z tobą - zaznaczyłam z dużą powagą w głosie. Byłam nieco zaskoczona tym, że brzmialam tak pewnie i przekonująco ale chyba naprawdę w to wszystko wierzyłam. Kochałam rodziców, kochałam brata i siostry, jednak tamtą miłość nie potrafiła się równać z tym, co czułam idąc ramię w ramię z Lorenzo. - Potrzebuje wiedzieć, że wszystko z tobą w porządku, tym bardziej, że u ciebie w domu nikt nie czeka i nikt ci w razie czego nie pomoże. Poproszę po drodze koleżankę siostry, by przekazała mojej rodzinie, że wrócę za dzień, lub dwa - mruknelam, uśmiechając się słodko do wampira. - Wszystko jest w porządku. Dziś byłeś cudowny.
Offline
Westchnąłem cicho i pokiwałem głową ze zrozumieniem. Przynajmniej rozumiałem doskonale że jej nie przekonam, że przyjdzie ze mną do domu chodźby nie wiem co. A koniec końców wiedziałem jak źle będzie się czuła jeśli nie przyjdzie więc nie miałem zamiaru jeej zabraniać ostatecznie.
- A więc postanowione. Będziesz spać dziś u mnie, ze mną - pokiwałem. - Ha, naprawdę będę spał w nocy, fascynujące przeżycie, a potem będzie jeszcze wiele innych fascynujących przeżyć, tak? - zaśmiałem się cicho.
Offline
Zagryzlam uśmiechnięta wargę. Ah... Tyle psotnych myśli teraz chodziło po głowie... Jak mogłam się zamęczać rozmyślaniem na temat rodziny, skoro mogłam myśleć o Lorenzo?
- Gdy tylko oboje nabierzemy trochę siły - mruknęłam,zerkając na niego. - Sam przecież wiesz... I czujesz... Pragnę cię - szepnęłam słodko, co zawsze działało na niego wyjątkowo mocno. Te dwa słowa rozbudzały go i starałam się ich nie nadużywać, by nietravily tej mocy.
Offline
Teraz i ja zagryzłem wargi zerkając na Sannę. Zaraz przeciągnąłem ją do siebie, by objąć w talii, by szła obok mnie, tuż tuż.
- Ja ciebie też, miła - mruknąłem czule, szepcząc jej na ucho, a włosy łaskotały mnie po nosie. - Ale boję się, że gdy zacznę szeptać ci na ucho słodkie pragnienia, co chcę z tobą zrobić, co chcę ci pokazać dzisiejszej nocy, to jeszcze jakiś super słuch wilkołaków by to wyłapał - szepnąłem jej, całując ją morko w ucho po za uchem. - Czuję to, masz rację... czuję jak ściśnięta jesteś, jak drżysz, gdy opuszczam rękę na twoje biodro... Ale nie martw się, gdy będziemy opuszczać watahę to opowiem ci wszystkie swoje pomysły, zgoda...? - zamruczałem.
Offline
Zgodziłam się na to. Nie spieszyło mi się aż tak, no dobrze może i się spieszyło. Chciałam pokazać mojemu wampirowi nieco watahę, był niej ciekawy i nie dziwiłam mu się. Było to miejsce niedostępne dla obcych, wręcz wrogie dla nich. Na szczęście mój wampir nie był obcym,nie był intruzem. Był wilczym sercem, a moja miłość z łatwością można było dostrzec.
Przeszliśmy przez las, gdzie zahaczyłam o dom przyjaciółki Pauli i poprosiłam o przekazanie wiadomości, na co ta się zgodziła. Ciekawski spoglądała na rudzielca przed jej domem i pomachała mi przyjaźnie. To był bardzo miły gest z jej strony.
Ruszyliśmy znów do centrum watahyi znaleźliśmy się tam całkiem szybko, zacząłem więc krążyć między uliczkami i pokazywać mu ważniejsze budynki. Sale obrad, bibliotekę, poszczególne sklepy, nasze "restauracje" które bardziej przypominały bary z miasta. Nie mieliśmy kawiarnii ale mieliśmy cudowne cukiernie i piekarnie. I przede wszystkim, nawet w samym centrum wszędzie były trawy i krzaki, i czuć było przestrzeń.
Offline
Chwilę przystaliśmy przed statuą Wielkiego Wilka, jak mi Sanna wyjaśniła przedstawiony był jako "Wielki Obrońca" i w przeciwieństwie do przedstawienia "Wielki Miłujący" nie miał na szyi perły od swojej legendarnej ukochanej. Wielka rzeźba wilka, dumnie wyprostowana, z wielkimi pazurami, a zarazem spokojem na pysku. Ich obrońca, pra ojciec, stwórca... widziałem świeże kwiaty pod pomnikiem, oraz świeczki, najwyraźniej co i raz ktoś je składał, może jako dar, może w ramach modlitwy... Muszę więcej wypytać Sannę o ich wiarę w Wielkiego oraz jego kult.
Jednak kiedy słońce się skryło, a ja mogłem zdjąć już kapelusz jak i okulary, odetchnąłem cicho z uśmiechem.
- Pięknie tu - przyznałem gdy wolnym krokiem zmierzaliśmy już poza granice watahy. - Mam jeszcze wiele pytań, ale zadam je już kiedy indziej... naprawdę wasza wataha... jest znacznie większa i piękniejsza niż ją sobie wyobrażałem - przyznałem z łagodnością.
Offline
- A i tak widziałeś tylko część - mruknelam z uśmiechem. - Wiedziałam że będziesz zadowolony z tej wycieczki, nie mogło być inaczej - stwierdziłam, ściskając jego dłoń. - Za dobrze cię znam... Niemal słyszałam twoje pytania nim je zdążyłeś zadać - zażartowałam. Westchnęłam cicho. - Może będziesz miał jeszcze okazję przejść się po wiosce...? Może poproszę byś mógł nocą do niej zajrzeć. Będzie o wiele wygodniej. Ah, ale mniejsza o to. Po prostu się cieszę, że jesteś szczęśliwy. Ten dzień był chyba... eee, całkiem niezły?
Offline
Uśmiechnąłem się błogo do Sanny i pocałowałem ją czule w policzek.
- Tak, dzisiejszy dzień był nawet naprawdę cudowny. Dziękuję że uczyniłaś go możliwym, że zaprosiłaś mnie na tą cudowną kolację i że mogłem poznać w końcu twoją rodzinę. To naprawdę było cudowne - powiedziałem miękko i z uśmiechem na ustach. - Wataha jest cudowna, to musiało być piękne wychować się w tak zażyłej społeczności, tak urokliwej - dodałem, z westchnieniem oglądając się jeszcze przez ramię, by zaraz już patrzeć tylko przed siebie i na Sanne.
Offline
Wzruszyłam ramionami. Nie byłam pewna, czy życie w watasze było aż tak cudowne. Lorenzo był z całą pewnością bardzo tym wszystkim zachwycony i stąd się wzięły jego słowa. Watahą z czasem stawała się zwykłym miejscem życia, kończyła się dziecięca zabawa i zwiedzanie zakamarków a zaczynała się praca i obowiązki. Jednak było to niezwykle bezpieczne miejsce. Każdy chronił każdego. I nie było w niej ludzi, same wilki, ta sama kultura i religia. Watahą była jednością i to w niej było piękne, a za razem i nużące.
Dotarliśmy na spokojnie do rezydencji Harlandow. Nie musieliśmy uc jeść bo nasze żołądki były nadal pełne. Wypiliśmy ciepłej herbaty i wzięliśmy prysznic. Miło było się odświeżyć i znów położyć w łóżku tuż obok Lorenzo...
Offline
Noc minęła spokojnie, odpoczywaliśmy wtuleni w siebie, a gdy się obudziłem, napiłem się krwi, sporo dobrej krwi, by nabrać sił i wigoru na resztę nocy. Tak wyszło, że Sanna wstała, chwilę po tym jak wyszedł z łóżka po butelkę i obserwowała mnie z sennym, rozmarzonym uśmiechem. Kiedy skończyłem pić i opłukałem usta, wróciłem do łóżka, by tam wycałować moją wilczyce.
- Nadal śpiąca? Wydajesz się nieco senna - zauważyłem, chrypiąc nieco, jak zawsze po spaniu albo dłuższej drzemce.
Offline
- Moja pora minęła... - szepnęłam uśmiechając się szeroko, gdy traciliśmy nosami swoje nosy, policzku, gdy wargami muskalusmy usta, szczękę... - Powinnam pospać jeszcze trochę, by się obudzić wyspana, a ty... Ty masz swoją noc. Możesz mi oddać trochę swojej siły w pocałunkach, jestem pewna, ze mnie rozbudzą...
Offline
Zaśmiałem się, kręcąc głową ale oddając jej tyle pocałunków ile chciała, tak dużo, aż znów ułożyliśmy się na łóżku, twarzą do siebie, niemal nie odrywając od siebie ust.
- Kiedy wyjedziemy... Nad ocean - szepnąłem jej cicho w usta, gdy przymykała oczy na moment. - Tam będziemy chodzić i za dnia i nocą przy wodzie. Będziesz sama mogła też chodzić tam za dnia, na plażę, opalać się pięknie... - uśmiechnąłem się czule. - A nocami będziemy spacerować po jarmarkach i sklepikach, rozświetlonych kolorowymi lampkami - uśmiechnąłem się lekko. - A gdy tylko wrócimy do pokoju, będziemy uprawiać słodki seks przed snem, byśmy szli spłać zawsze spełnieni...
Offline
Zachichotałam między pocałunkami,nie otwierając oczu a wyobrażając sobie to wszystko.
- Możemy robić wszystko nocą, kochany... Nie przeszkadza mi blask księżyca i brak słońca, nie przejmuj się tym zupełnie... To nie jest problem - zapewniłam dodatkowo, czując że muszę mu to uświadomić. - Ale ten wyjazd... Ah, to prawdziwe marzenie... Myślisz, że uda się nam wyjechać jeszcze w te wakacje?
Offline