Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Bieganie po lesie w błocie, kąpanie się nago z dzikim wilkiem i zakochiwanie się w jednej istocie go zdecydowanie takie mało wampirze... Panicz zdecydowanie by się tak nie zachowywał - mruknelam rozbawiona, spoglądając na kartę. Z zadowoleniem zobaczyłam, że podają tutaj więcej niż tylko kawę. Jakoś nie byłam jej wielką fanką. - Mogę sobie zamówić gorącą czekoladę? Jakoś nie ciągnie mnie do kawy...
Offline
Wzruszyłem ramionami.
- Nie ma problemu, mają tu też ziołowe herbaty, chociaż pewnie żadna nie będzie tak dobra jak te twojego taty o których opowiadasz - zaśmiałem się cicho. - Ja wezmę kawę, a ty czekoladę, w porządku. Masz ochotę na jakiś deser poza tym? Sam chyba spasuje bo najadłem się śniadaniem - przyznałem, patrząc ciekawsko na Sanne.
Offline
- Też się najadłam, może innym razem - odparłam, uśmiechając się.
Lorenzo przytaknął i poszedł zamówić dla nas napoje, a ja na chwilę zostałam sama. Oparłam łokieć o blat i popatrzyłam w stronę fantanny, gdzie na brzegu siedziały jakieś dwie nastolatki i gadały ze sobą wesoło. Wzięłam głęboki oddech, zastanawiając się jakby to było... Hah, a właściwie jak to będzie mieszkać bliżej tego wszystkiego niż lasu. Czy te szczegóły które teraz wydają mi się niepowtarzalne i magiczne zaczą się zacierać i być... Po prostu zwyczajne? Znudze się miastem? Będę tęsknić za lasem,za jego otwartą przestrzenią i niekończącymi się możliwościami? Miasta jednak stworzyli ludzie i istoty, a lasy wciąż były takie dzikie i pełne tajemnic. Tutaj każda ścieżka była już przetarta...
Offline
- O czym tak myślisz? - zapytałem miękko, kiedy wróciłem po złożeni zamuwienia. Sanna wpatrywała się w fontannę i siedzącej przy niej istoty, zupełnie pochłonięta myślami w jakiś nie znamy mi wymiar. Czasami jak leżeliśmy obok się w lesie i wpatrywaliśmy się w liście koron drzew, albo w niebo, po dłuższej chwili milczenia Sanna w końcu odzywała się zadając mi jakieś pytanie, czasami błahe, czasem mniej... To był podobno wzrok, dlatego teraz grzecznie czekałem w ciszy na dalszą znaną mi część.
Offline
- Jak to jest mieszkać w mieście - powiedziałam dosyć głośno, słysząc jakby z oddali głos Lorenzo. Dopiero gdy spojrzałam w tamtym kierunku, okazało się że wampir już siedzi napreciwko mnie. Zamrugalam zaskoczona i zasmialam się z siebie. - W sensie... - zaczelamznow,tym razem zdecydowanie ciszej, nie musiałam krzyczeć skoro był tak blisko. - Czy jednak nie jest w nim ciasno. Takie tam... W sumie mało ważne - stwierdziłam. - Zaraz przyniosą nasze picia?
Offline
- Tak, zaraz podadzą nam do stolika - pokiwałem głową i zaraz zmarszczyłem lekko brwi po jej pytaniu o miasto. - Cóż... To tutaj to jest bardziej miasteczko niż miasto - przyznałem szczerze i lekko wzruszyłem ramionami. - Ale miasta... Tak, myślę że miasta są gęste i czasami ciasne. Budynki są większe, a światła są jaśniejsze, mieszane miasta nigdy nie śpią, wszystko zawsze jest rozświetlone, głośne i pachnie intensywnie... - zamyśliłem się głębiej nad tym. - Nie lubię na dłuższy okres dużych miast jeśli mam być szczery. Lubię je odwiedzić i zwiedzić, ale żeby mieszkać na stałe? - wzruszyłem ramionami.
Offline
- Podoba ci się mieszkanie na uboczu, tuż pod lasem? - zapytałam radośnie, ożywając się nieco bardziej. - Ja sama nie wiem do czego mnie ciągnie i gdzie jest moje miejsce... Czuje się jeszcze w tym wszystkim zagubiona. Wilcze zmysły mnie nieco ogłuszają. No wiesz, mam ochotę chodzić za tobą krok w krok jak kaczątko za swoją mamą kaczką - podałam zabawne porównanie. - I cały czas sobie myślę i się zastanawiam, czego ja w ogóle chcę i nie potrafię tego określić. - Skrzywiłam się lekko.
Offline
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, to znaczy, trochę niepewnym zrozumieniem, ale zaraz po prostu się uśmiechnąłem.
- Mamy czas, możemy podróżować, szukać swojego miejsca, może nas wywieje gdzieś na północ, albo nad poludniowe klify - wzruszyłem ramionami lekko. - Odkryjesz czego chcesz kiedy już przejdzie ci ten miłosny haj - dodałem z uśmiechem. - kiedy już będziemy jeszcze częściej razem...
Offline
- Miłosny haj, poodba mi się to określenie - oznajmiłam, przyklaskując cicho na te słowa. Zanim zaczęłam mówić znowu, dostaliśmy nasze napoje, Lorenzo aromatyczną kawę, a ja słodka czekoladę i szklaneczkę wody do tego. Podziękowaliśmy i dopiero po chwili znów się odezwałam, gdy już zjadłam trochę tej gęstej czekolady. - Nie myślę o tym dużo, raczej mało, bardzo, teraz po prostu tak zaczęłam się zastanawiać. Na razie faktycznie nie umiem skupić się na niczym ani nikim innym niż na tobie. Miło jest wypuszcza te wszystkie emocje z siebie... Strasznie mimorzykro,że to tak długo trwało. - Wywróciłam oczami. Już go przepraszałam i on mi wybaczył, ale nie wiem kiedy ją sobie to wszystko wybaczę. - To może... Powiedz mi, gdzie chciałbyś pojechać ze mną po raz pierwszy? W jakieś znane miejsce, w którym będziesz się już orientował, czy jednak wybrałbym nieznane i zaryzykował? - zapytałam podekscytowana, oblizując łyżeczkę.
Offline
Zamyśliłem się poważnie nad tym pytaniem, ponieważ było to naprawdę poważne pytanie. Z rozbawieniem i uśmiechem spojalrzalem znów czule na Sanne.
- Chyba w głąb wyspy, tam gdzie najwięcej jest ruin i rezydencji, a potem na północ nad morze gdzie zawsze jest ciepło i tak wiele rodzin przyjeżdża na wypoczynek. Może nawet do Księżycowej zatoki bym cię zabrał, tam gdzie kupiłem wisiorek - uśmiechnąłem się lekko. - Hmm a potem wzdłuż wybrzeża aż do miast czarodziei, aż w końcu do stolicy, gdzie żyje wiele młodych różnych istot, ponieważ jest tam zagłębie szkół wyższych... A potem na południowe klify. Tak, myślę że to byłaby dobra podróż. Zatoczyli byśmy koło, zwiedzili całą wyspę...
Offline
Otworzyłam szerzej oczy,przyglądając się uważnie wampirowi, który zaskoczył mnie niewiarygodnie swoją szeroką odpowiedzią. Spodziewałam się bardziej... No w sensie myślałam, zeewymiebi jakiej jedno miejsce w którym się zatrzymamy i pomieszany, chodząc, odpoczywając i zwiedzając. Przynajmniej tak on opisywał mi wszystkie swoje wyjazdy. Nigdy nie mówił mi o wielkich podróżach.
- Chcesz ze mną zwiedzić całą wyspę? I to ma być nasza pierwsza wspólna wycieczka...? Ale wiesz, że ja się strasznie ociągam ze wszystkim! - zauważyłam rozbawiona, sięgając dłonią do jego nadgarstka, na którym zacisnęłam palce. - Taka podróż ze mną będzie się ciągnące nieskończoność... Może na początek wybierz jedno miejsce? - zasugerowałem z lekka rozbawiona, patrząc na niego czule.
Offline
Zawahałem się i zaśmiałem się nieco zawstydzony.
- No... No tak, to lepszy pomysł na początek. Um trochę mnie poniosło, faktycznie, hah... Wybacz - parsknąłem śmiechem i popatrzyłem miękko na Sanne. - To może pojedziemy nad Księżycową Zatokę. Tam nad morze. Nie będziemy w tym samym hotelu co zazwyczaj jestem, bo to miejsce tylko dla wampirów, ale może i lepiej. Znajdziemy własne miejsce nad zatoką, a to naprawdę piękne miejsce... Zainteresowana?
Offline
- Bardzo zainteresowana - szepnęłam, uśmiechając się miękko i słodko. Lorenzo znów mi to wytknął, moja słodką uległość, a ja nie mogłam się wypierać. Nie umiałam nawet. Wciąż serce waliło mi zbyt szybko na myśl, że jest mój, i że chce być mój, że chce zaryzykować i postawić na szaleńczą, wilczą miłość że swoją przyjaciółką z lasu. Taki wampir jak on, wcale nie musiał się na to zgadzać, nie musiał z niczego rezygnować. Ale mnie kochał i odejście od lubieżnych zwyczajów nie było dla niego rezygnacją. Za to miłość do jednej wilczycy była dla niego wyzwaniem, którego był gotów się podjąć. I dzięki temu Lorenzo Harland tylko rósł coraz bardziej w moich oczach...
Zebraliśmy się z kawiarni i wróciliśmy do rezydencji,gdzie spędziłam jeszcze trochę czasu z Lorenzo, a potem wampir odprowadził mnie pod granicę, gdzie pożegnaliśmy się krótką rozmowa i zdecydowanie dłuższymi pocałunkami. Rozstania stawały się mniej przyjemne, w szczególności że w tym tygodniu czekała mnie pełnia i będę musiała stawić czoło swojemu silnemu wilkowi.
- Kocham cię - szepnęłam, trącając jego nos swoim. - Nie będę się odwracać - ostrzegam, uważnie obserwując jego twarz, zapamiętują jej szczegóły. - Będę sobie wyobrażać, że idziesz ze mną. Chyba tak wolę - przyznałam.
Offline
Uśmiechnąłem się czule, dotykając i głaszcząc ją po policzku i szyi.
- Jeśli tylko tak wolisz to tak będzie... Będę szedł obok ciebie, trzymał za rękę... A podczas pełni będę myślał o tobie, żebyś przeżyła ją dobrze - zapewniłem ją miękko i uśmiechnąłem się z czułością. - Kiedy będziesz chciała mnie odwiedzić, to masz klucz do drzwi tarasowych, wchodź kiedy zapragniesz... Zawsze jesteś gościem w domu - zapewniłem ją miękko.
Offline
Ścisnęłam mocno jego dłoń i odsunęłam się powoli, uśmiechając się słabo.
- Przyjdę najszybciej jak się da, jak tylko wyjdę że szpitala - oznajmiłam. Przymknęłam powieki z uśmiechem. - Zaraz znów się zobaczymy, kochany - wymamrotałam jeszcze i z głębokim oddechem i zamkniętymi oczami odwróciłam się i ruszyłam do siebie. Mimo że jego zapach stawał się mniej wyraźny, to obraz pod moimi powiekami cały czas miał tak samo dobrą ostrość. Po chwili ruszyłam biegiem do watahy.
Offline
Westchnąłem cicho i powoli sam też się odwróciłem w stronę swojego domu. Musiałem uprzedzić rodziców, że teraz trzeba się spodziewać Sanny częściej, że ma klucze więc spokojnie, oraz że... Że potrzebuję pomocy by to wszystko ogarnąć, bo sam chyba nie dam rady. Hah... Tak wiele rzeczy teraz padło mi na barki, miłość Sanny, bezgraniczna, zaproszenie dziwdkow do rezydencji, pomysł z wyjazdem i myśl że Sanna beze mnie będzie cierpieć więc muszę coś wymyślić... Uh... To wszystko było dużo, naprawdę całkiem dużo jak na dwudziestoletniego wampira, ale... Ale to nie dla byle kogo, a dla Sanny właśnie miałem się starać... Hah... Dam radę. Na pewno wszystko skończy się dobrze.
Z takim mocnym przekonaniem wróciłem do domu.
Offline
Mordecai utknął na dobre w ogrodzie. Stwierdził że zrobi sobie dziś wolne, bo pełnią jest taka piękna i nie chce panować swojej pozytywnej energii w biurze i przy papierach. Chciał oddać całą swoją namiętna miłość i energię kwiatkiom... Ah, kocham mojego męża, ale mógłby pomyśleć trochę o mnie! Miałam zamiar za jakiś czas przyjść i zdecydowanie mu przeszkadzać, ale postanowiłam jednak dać mu czas na rozkoszowanie się jego roślinkami. Zajrzałam do córeczki, która grzecznie bawiła się w swoim pokoju i stwierdziłam, że pójdę też do syna. Nie było go w pokoju ani w salonie, więc zajrzałam do biblioteki. I tam go znalazłam. Wyglądał na zmartwionego.
- Hej kiełku - mruknelam, wyrywając go z zamyślenia. Usiadłam na kanapie obok niego, uśmiechając się. Sama byłam trochę niespokojna i noga mi chodziła, bo jednak pełnią napełniała mnie energia. - Wyglądasz na zmęczonego - zauważyłam,drapiąc go czule po głowie. - Hm? Chcesz pogadać?
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Westchnąłem ciężko i zerknąłem znacząco na nogę mojej mamy, która to kiwała, to stukała lekko palcami o dywan na podlodze. No tak, nocne stworzenie były przepełnione energią w takich dniach, dziwne że wampiry bały się trochę organizacji bali podczas pełni, ale z drugiej strony rozumiałem - byliśmy jeszcze bardziej nieprzewidywalni niż podczas zwykłych bali.
- Nie wiem mamo nawet od czego bym miał zacząć - uznałem strapiony. - Chyba od tego że moja dziewczyna wilczyca właśnie pewnie męczy się paskudnie w lecznicy gdzieś w głuchym lesie, bo to co mi daje siły, jej daje mordercze oblicze - mruknąłem. - Albo że w ogóle ciężko jej żyć beze mnie, a każde pożegnanie brzmi jakby się miała rozpłakać, a ja...ja jestem po zwykłym wampirem - mruknąłem, a nawer nie wiem kiedy mi też noga zaczęła chodzić.
Offline
- O rany, Lorenzo... - mruknelam, marszcząc brwi zatroskana. Sięgnęłam po jego dłoń i objęłam ja w obie swoje. - Przecież to nie twoja że jesteś tym kim jesteś i nie twoja wina, że Sanna jest tym kim jest - zauważyłam. Rozejrzałam się po bibliotece, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Jakbym miała mieć wypisaną odpowiedź na jego troski gdzieś na ścianie... Ale nie było. - Gdy do nas przychodzi, wydaje się być przeszczęśliwa - zauważyłam, uśmiechając się. - Z doświadczenia już wiem, że nie da się być cięgle szczęśliwym, czasami sprawy muszą się... Pokomplikować...
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Wiem... Zawsze mówiliście że droga do szczęścia nie jest prosta - mruknąłem i westchnąłem cicho. - Ale... W końcu wszystko chyba się prostuje prawda? W sensie... Sanna jest szczęśliwa kiedy jest tutaj bo ja tutaj jestem, ale gdy tylko się żegnamy to wygląda jakby miała umierać - wyjaśniłem. - Wilki są dziwne, to wiedziałem od zawsze żale jeden z tych wilków okazał się dla mnie bardzo ważną istotą - parsknąłem śmiechem.
Offline