Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Westchnęłam cicho i ruszyłam za Lorenzo, jednak nie rezygnując z pełnego skupienia, by oby na pewno nic się jej nie stało. Rany, rany.
- Paula powiedziała, że koniecznie chce ją zobaczyć na żywo, umrze jak jej tą pokarzę... Libby pewnie też, obie się nakręciły. Znaczy... eee, ja trochę też je nakręcałam. No wiesz, jestem strasznie podekscytowana - powtarzałam się już na okrągło. Na miejscu Lorenzo miałabym siebie już serdecznie dosyć. Ale przynajmniej na chwilę przestałam się tak strasznie martwić, na chwilę zapomniałam, że jeszcze nic mu nie powiedziałam.
Weszliśmy znów na górę, wracając do sypialni wampira. Położyłam ostrożnie sukienkę na łóżku, spoglądając na nią z dumą, choć ja ją jedynie założę.
Offline
- Jest twoja - uśmiechnąłem się lekko. - Poczekaj, sam założę chociaż spodnie i ci pomogę się w nią wbić - zaśmiałem się cicho i zdjąłem z siebie szlafrok przez chwilę zostają w dopasowanej bieliźnie, którą wcześniej założyłem i zacząłem wciągać swoje eleganckie spodnie i zaraz też naciągać koszulę, podchodząc do lustra. - Zabawne że taki bal tak cię zjednoczył z siostrami. Wysztkie są ciekawe świata poza lasem? - zapytałem z ciekawością, zapinając koszulę i układając ją dobrze.
Offline
- Chyba wszyscy są, ale nie mówimy o tym na głos zazwyczaj... Poczucie wspólnoty w zdecydowanej większości przypadków wygrywa nad ciekawością - szepnęłam, przyglądając się, jak Lorenzo zapina koszulę przed lustrem, guziczek po guziczku... - No ale są takie wilki jak większość, i są takie wilki jak ja - podsumowałam, starając się być zabawna. Tyle że moja ciekawość brała się głównie przez to, że w watasze nie czekało mnie nic, a poza nią było wszystko, bo byłeś poza nią ty. - Choć faktycznie... - Uśmiechnęłam się pod nosem. - Nawet sobie pomyślałam, że może coś z nas będzie, jako rodzeństwo. - Wzruszyłam ramionami.
Offline
- Hej, nie mów tak - zarzuciłem jej. - Zawsze coś z was było jako rodzeństwo. Byliście nim, po prostu byliście rodzeństwem i mów co chcesz, ale dla mnie to samo to jest już piękne - zapewniłem ją miękko uśmiechając się lekko. - Kłóciłyście się, ale właśnie przez to, ze zawsze się przejmowałyście sobą wzajemnie i nikt nikogo tak naprawdę nie olewał... Przecież sama wiesz, zazdrościłem ci rodzeństwa. Gdybym nie miał Ophelii to nie wiem, byłoby mi nadal niezwykle smutno, a tak to przy porannym śniadaniu zawsze jest ciekawiej - uśmiechnąłem się lekko. - Ale wiesz co? Cieszę się bardzo, że teraz i ty widzisz, że coś z was jest - uznałem, nie dopinając koszuli do końca, ale zapinając pasek na spodniach i odwracając się do Sanny.
- Gotowa założyć suknię...? - zapytałem żartobliwie.
Offline
- Ty się jeszcze mnie o to pytasz? Ja tu już umieram z niecierpliwości - odparłam z udawanym oburzeniem. Lorenzo parsknął śmiechem, podchodząc znów blisko mnie.
Założyłam na siebie to cudo. Sukienka była ciężka, gdy ją założyłam na siebie, poczułam jej ciężar na ramionach. Nie chodziło o to, że jest to niewygodne, nie, nie, bardziej o to, że po prostu ją czułam. Była też niezwykle dopasowana i poczułam to naprawdę mocno, gdy Lorenzo sięgnął do suwaka i go zaczął zapinać. Taka jakby, eee, druga skóra?
Offline
Dopiąłem Sannę, opierając dłoń na jej tali i cicho przełykając ślinę z namysłem. Była piękna, jej mięśnie i pomniejsze blizny mnie nigdy nie obrzydzały, a nawet je lubiłem... dzięki temu wiedziałem, że to silna i niezależna dusza, waleczna... byłem zawsze taki dumny, że się ze mną przyjaźni...
- Okej, zapięta... Jak się czujesz? Wszystko leży dobrze? - zapytałem odsuwając się od niej niechętnie i przyglądając z odległości. Zacisnąłem usta, patrząc na nią zauroczony, zupełnie zauroczony. Jak zawsze, ale teraz... to już przeszło wszelkie pojęcie. - Bo wyglądasz fantastycznie - westchnąłem ciężko, krzyżując ramiona na piersi.
Offline
Skupiłam się na razie na swoim odbiciu w lustrze, przyglądając się sobie to z jednej to z drugiej strony. Nigdy nie przykładałam wielkiej wagi do swojego wyglądu, ale w tej chwili miałam ochotę być ubrana w takie rzeczy już ciągle, na zawsze ubierać się tak. Czułam się w tej sukience tak inaczej, jakbym była kimś naprawdę ważnym. Pewnie wampirzyce już się tak nie czuły, bo często nosiły takie ubrania. Ale ja miałam zamiar cieszyć się tym uczuciem przez całą noc i jeszcze dłużej.
- Czuję się też fantastycznie - wymamrotałam w końcu i obróciłam się do Lorenzo. Oh, jego spojrzenie. Czy on... Nie... Chyba mi się wydawało. O rany, ale mam mętlik w głowie. Mogę myśleć już tylko o jednym. Ale naprawdę miałam przez chwilkę wrażenie, że patrzy na mnie w taki sposób, jak ja na niego, w ten... uh. Wzięłam głęboki oddech, uśmiechając się łagodnie. - Twoja mama została właśnie moim idolem - mruknęłam rozbawiona.
Offline
Uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Musisz ustawić się w długiej kolejce za moim ojcem, dziadkiem i za mną samym - przyznałem szczerze, zerkając na nią z nutką powagi, ale zaraz się roześmiałem. - Ale uwierz, jeśli chciałabyś więcej to musisz wpaść kiedyś na dłużej i mama zdejmie z ciebie miarę. Poza tym już i tak zaczęła fantazjować, że gdybyś tylko zrezygnowała z wilczych ciuszków, to ona się tobą zaopiekuję - zaśmiałem się szczerze rozbawiony i podszedłem do niej, bliżej, by wygładzić kilka fałdek tiulu i zaraz z uśmiechem popatrzyłem na nią z ekscytacją. - Usiądź na łóżku, księżniczko, przyniosę coś do makijażu i zaraz zrobimy z ciebie totalne bóstwo - zaśmiałem się idąc do swojej łazienki.
Offline
Zmarszczyłam brwi z niezadowoleniem.
- NIE JESTEM ŻADNĄ KSIĘŻNICZKĄ, MŁODY HARLANDZIE! - zawołałam za nim z rozbawieniem ale grzecznie przysiadłam, by poczekać na jego powrót. Siedziałam uśmiechając się jak głupia. Po pierwsze ze szczęścia, a po drugie z nerwów.
Bo ten... Naprawdę miałam wrażenie, że coś widziałam. Ale bałam się, że mój spragniony czułości umysł płata mi głupie figle i że skrzywdzę tym nas oboje. Bo gdyby... gdyby ta informacja nie przeszkadzała mu w rozmawianiu z rodem Rin... to bym mu... powiedziała teraz? Ale nie miałam pojęcia, czy mogę, Musiałam się ogarnąć i powstrzymać, grzecznie poczekać.
Offline
Wróciłem z rzeczami, których czasem używałem i kilka nowych specjalnie na tą okazję, a potem usiadłem obok Sanny na przeciwko niej i uśmiechnąłem się niemal diabelnie.
- Kupiłem specjalnie coś pod twój kolor, bo sam używam jaśniejszych - zaśmiałem się cicho i wyciągnąłem kilka rzeczy. - Okej, przymknij oczy i unieś brwi wyżej... mhm, dobra, teraz musisz mi zaufać...
Offline
- Mhm... A mam jakieś inne wyjście w tej kwestii? - zapytałam jedynie i nie oczekiwałam żadnej odpowiedzi. Ufałam mu w rzeczach o wiele ważniejszych niż jakiś tam makijaż.
Rozluźniłam twarz, starając się nie uśmiechać, choć moje kąciki ust ze mną wcale nie chciały współpracować. Jednak starałam się postępować według wszystkich sugestii Lorenzo.
Dziwnie mi było z myślą, że on teraz mi się uważnie przygląda, nie to, że tego bardzo chciał, on po prostu musiał się właśnie na tym skupić, ale mimo wszystko i tak było mi jakoś tak dziwnie...
Offline
To był najlepszy moment, bo nie musiała patrzeć jak ja zachwycony na nią spoglądam. Nie miałem zamiaru malować ją jakoś intensywnie, po prostu chciałem delikatnie podkreślić to co już teraz było piękne i dodać trochę koloru jej oczom, a potem czerwieni na ustach. Nic więcej... Po prostu ją jeszcze bardziej upięknić, choć wątpiłem że to w ogóle możliwe. Widziałem jej małą bliznę na policzku od strzelania z łuku, widziałem małą bliznę na jej linii brwi, ale tą akurat lubiłem, nadawała charakteru jej twarzy... Widziałem to wszystko, siedziałem tuż tuż, tak blisko, a tak daleko. Najciężej było gdy kończyłem, nakładałem szminkę na jej wargi, spoglądałem tak intensywnie na jej usta, że po prostu chciałem... chciałem je musnąć i... prawie się nie powstrzymałem. Ale teraz... nie, za wcześnie by jej powiedzieć...
- Okej, skończyłem - westchnąłem cicho, spoglądając na nią z odległości i uśmiechając się zadowolony. - Wyglądasz niesamowicie... Obejrzyj się dokładnie w lustrze, a ja ubiorę się do końca - uznałem, zamykając kosmetyczkę i starając się już tak intensywnie nie wpatrywać w wilczycę.
Offline
- Dziękuję - szepnęłam, jeszcze zanim zdążyłam zobaczyć efekty jego pracy. Popatrzyłam na niego z naprawdę ogromną wdzięcznością. - Jesteś niezastąpiony, Lorenzo, wiesz o tym? - szepnęłam, kręcąc głową i nie czekając na odpowiedz podniosłam się z miejsca.
W brzuchu miałam tyle motyli, że idąc miałam wrażenie, że każdy kolejny krok uniesie mnie wyżej i wyżej. To jednak tak nie działało, także twardo stąpając po ziemi (choć z głową w chmurach), stanęłam przed lustrem.
Offline
Zacisnąłem lekko usta, w uśmiechu, odkładając kosmetyczkę i sięgając po krawat.
- Jestem dla ciebie tak samo niezastąpiony jak ty dla mnie, pamiętaj - podkreśliłem łagodnie i z czułością, a potem z westchnieniem popatrzyłem na siebie w lustrze związując krawat i zaraz dopinając do niego złotą broszkę wieńca laurowego. - Ale tak, wiem. Jestem niezastąpiony - uśmiechnąłem się rozbawiony, poprawiając kołnierzyk z cichym śmiechem.
Offline
Obróciłam się do Lorenzo, podziwiając go. Zerknął na mnie pytająco po chwili. A ja wzruszyłam jedynie ramionami.
- No co? Zawsze widziałam ci już po balu, w wymiętolonej koszuli i pogniecionym garniturze... Z tymi twoimi zabawnymi rumieńcami. Wtedy wyglądasz zupełnie inaczej niż teraz - wyjaśniłam szybko, dlaczego mu się tak przyglądam. - Serio, teraz jesteś taki ulizany! - Zachichotałam, kiwając się lekko na boki. Nadal nie mogłam się nadziwić swoją sukienką. - Wyglądasz naprawdę dobrze i tak i tak. Jak to robisz?
Offline
- Urok osobisty - uznałem z przekonaniem, mrugając do wilczycy, a potem wróciłem wzrokiem do lustra i zaczesałem włosy elegancko do tyłu. Nie używałem żeli, raczej zdawałem się na ich naturalną falę, poza tym zawsze i tak oklapywały albo się czochrały podczas balu, więc nie miało to większego sensu. - Mówię poważnie. Mój ojciec zawsze wygląda dostojnie, a matka zawsze umie zwrócić na siebie uwagę całej sali, mam dwa w jednym - wzruszyłem ramionami.
Offline
- Chyba jestem sobie w stanie wyobrazić twoich rodziców na balu - szepnęłam, przypominając sobie ich twarze i zachowanie ze śniadanio-kolacji oraz łącząc to z tym co widziałam w pracowni jego mamy. - No dobra, to jak chcesz uklepać moje włosy? - zapytałam, gdy wampir wydawał się już być gotowy.
Offline
Parsknąłem śmiechem i kiedy Sanna stanęła przed lustrem, ja stanąłem za nią i trzymając grzebień po prostu rozczesałem gładko jej włosy. Następnie spiąłem je malutką gumeczką i zaraz wziąłem ozdobę w dłonie by wsunąć we włosy mojej wilczycy. Kiedy już spinka wiązu laurowego mocno trzymała się głowy Sanny odsunąłem się lekko.
- Pięknie wygląda, w dodatku z tym delikatnym naszyjnikiem ode mnie - dodałem zwracając uwagę na jej szyję z czułością. Nadal go nosiła, zawsze... - Okej... Chyba oboje wyglądamy całkiem całkiem, hm? - zauważyłem, a potem uniosłem rękę by się zaprezentować, a tak naprawdę chciałem pokazać, że na nadgarstku zawiązałem sobie rzemyk z kamykiem od wilczycy. Uznałem, że jako bransoletka sprawdzi się lepiej w garniturze niż naszyjnik.
Offline
Nie skupiłam się zupełnie na niczym, tylko na tym, że dostrzegłam na jego nadgarstku rzemyk ode mnie. Serce znów zatrzepotało mi radośnie w piersi, chcąc z niej wyfrunąć. Siedź głupie na miejscu, warknęłam na własne serce w myślach, siedź i się póki co nie wyrywaj tak hop do przodu!
Odchrząknęłam, wracając do rzeczywistości.
- Wyglądamy lepiej niż "całkiem całkiem" - stwierdziłam, oddychając spokojnie. - Em, to... zbieramy się do wyjścia, tak? Czekamy na samochód? - upewniłam się, cały czas jednak zerkając na jego nadgarstek. To był tak głupi szczegół, a za razem tak niesamowicie ważny...
Offline
- Powinien być lada moment więc załóż buty, te płaskie przygotowane dla ciebie, uznałem z matką, że na obcasach nie będziesz czuła tak swobodnie jak w wygodnych płaskich butach, więc coś na to zaradziliśmy - wyjaśniłem, wskazując na ozdobne buty, przypominające baletki. Idealnie pasowały do suknie zachowane w tym samym klimacie kolorystycznym i ozdób. - A potem chodźmy już na dół, wezmę swoją krew bo na balu pewnie będzie ludzka, a jednak czasem potrzebuję czegoś mocniejszego - westchnąłem cicho, samemu zabierając ze sobą eleganckie buty.
Offline