Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Zaskoczona aż rozchyliłam wargi i wpatrywałam się tępo w otwarte pudełeczko zdecydowanie dłużej niż powinnam. Nie miałam pojęcia dlaczego to aż tak mną wstrząsnęło. Miałam ochotę się roześmiać i rozpłakać jednocześnie. Lorenzo był na wakacjach, daleko stąd, a i tak pomyślał o mnie, kupił mi prezent...
- J-ja... eeee... ja.... Dziękuję - wykrztusiłam z siebie, zerkając to na naszyjnik, który właśnie dostałam, to na Lorenzo, który szczerzył się jak kretyn, błyskając tymi swoimi długimi, białymi kłami. - Jest ładny, chcę go założyć - mruknęłam, uśmiechając się w końcu (ps: też jak skończona kretynka) i wyciągając naszyjnik z pudełeczka. - Pomóż mi - szepnęłam, podając go wampirowi i odgarniając włosy z karku.
Offline
- Jasne - ucieszyłem się i dobrałem naszyjnik i stanąłem tuż za wilczycą by zapiąć jej naszyjnik na karku, kiedy odsuwała włosy. - Cieszę się, że ci się podoba, poza tym pomyślałem, że to fajny pomysł, w końcu spotykamy się zawsze w nocy, a księżyc jest dla ciebie ważny, tak jak noc dla mnie - uśmiechałem się cały czas i kiedy w końcu udało mi się zapiąć naszyjnik, odsunąłem się od Sanny i wróciłem przed nią, by spojrzeć jak się prezentuje na jej szyi.
- Huh, ale w sumie... wilki nie noszą takich rzeczy, prawda? Twoje wszystkie naszyjniki były raczej większe i na rzemykach, a nie na cieniutkich łańcuszkach...
"Ból rozstania, lęk przemijania, strach, cierpienie, rozpacz i ...łzy. Nie krępuj się - płacz"
Offline
Wzięłam głęboki oddech i sięgnęłam palcami do łańcuszka, łapiąc z kółeczko, na którym był księżyc i pocierając po nim delikatnie opuszkami palców.
- Jest inny, ale mnie się podoba. Poza tym, nie dał mi go byle jaki wilk, tylko ty - powiedziałam, uśmiechając się przyjaźnie i ciepło. - Mój... wampirzy przyjaciel - zaznaczyłam, kiwając lekko głową. - Mam nadzieję, że go nie zerwę... jest chyba delikatny? - Zmarszczyłam brwi, pociągając nieco za łańcuszek, by sprawdzić jego kruchość.
Offline
- Jest wytrzymały, nie martw się, to nie jest żadna ludzka robota, tylko wampirza produkcja - zaznaczyłem z przekonaniem i się uśmiechnąłem szczerze. - Księżycowa Zatoka to taki kurort dla wampirów, jadłem i piłem cały czas typowo wampirze posiłki, spacerowaliśmy z rodzicami po plażach nocami, a kiedy chcieli mieć prywatności, sam spacerowałem po całej okolicy i oglądałem wszystko... było tam naprawdę pięknie. Kolorowe światełka, stragany i wszędzie muzyka - uśmiechnąłem się szczerze. - Naprawdę było super - westchnąłem ciężko, a potem wróciłem wzrokiem do Sanny. - A ty, dobrze spędziłaś ten czas, prawda?
"Ból rozstania, lęk przemijania, strach, cierpienie, rozpacz i ...łzy. Nie krępuj się - płacz"
Offline
Wzruszyłam ramionami, bo sama nie wiedziałam.
- Jakoś tak sennie - wyznałam, przysiadając przy ognisku, które rozpaliłam, przed jego przyjściem. Poklepałam miejsce obok siebie, by usiadł przy mnie. - Paula przygotowywane się do wejścia w dorosłość, no i wiesz... Mama przy niej skacze. Ciągle mnie to wkurza. I nic poza tym - szepnęłam. - Lepiej opowiedz mi więcej o twoim wyjeździe - poprosiłam, wciąż muskając palcami naszyjnik.
Offline
Usiadłem zaraz obok wilczycy i popatrzyłem w ogień, z łagodnym uśmiechem.
- Było... przyjemnie. Tata był naprawdę zachwycony, znów miał służbę i szoferów i swoje luksusowe warunki, wielkie wanny i łoża, ja spałem w drugim pokoju, ale równie luksusowym co ten rodziców... - uśmiechnąłem się krzywo. - Powiedział mi, że żałuję, że nie poznałem życia mi należnego, ale chyba nie chciałbym się wychowywać w wielkich luksusowych rezydencjach wampirów z zastępem służby - przyznałem, zaraz jednak machnąłem też ręką. - Mniejsza. Było naprawdę fajnie, piłem smaczną krew cały wyjazd... Było fajnie. Bawiłem się z jakimiś innymi młodymi wampirami i przed świtem czasem graliśmy w karty - uśmiechnąłem się pod nosem.
"Ból rozstania, lęk przemijania, strach, cierpienie, rozpacz i ...łzy. Nie krępuj się - płacz"
Offline
- Fajnie - przyznałam. - Chciałabym, żeby ktoś za mnie sprzątał pokój, to by było mega, ale gotować może tylko tata, robi najlepsze kluski na całym świecie - powiedziałam, na co Lorenzo się roześmiał razem ze mną. Nie raz przynosiłam jakieś przysmaki z obiadów ode mnie z domu. On robił dokładnie to samo. - Naprawdę super wakacje... Szkoda, że ja nigdy nie wyjeżdżam nigdzie. Chciałabym zobaczyć morze... - szepnęłam lekko rozmarzona ale zaraz westchnęłam. - Dobrze, że wakacje się jeszcze nie kończą, jest tyle rzeczy do zrobienia - podsumowałam. - Mówiłam ci chyba przed twoim wyjazdem o jaskini? No wiesz, tej na wschód od małego błotniska - przypomniałam. - Nie wchodziłam do niej sama, czekałam na ciebie - powiedziałam, szturchając go zaczepnie łokciem.
Offline
Zaśmiałem się szczerze, kiwając głową.
- Czuję się zaszczycony, że czekałaś z tym aż na mnie - zachichotałem. Zaraz potem mój uśmiech złagodniał, a ja sam po prostu zagryzłem lekko wargi. - Ty... nie możesz opuszczać lasu? Nie możesz wyjechać nigdzie? Mówiłaś kiedyś, że twój tata czasem wychodzi do miasta po leki, ale... czy ty kiedyś wychodziłaś gdzieś dalej, poza las? - zapytałem marszcząc brwi. - Czy wolno ci... wyjechać właśnie, nad morze...?
"Ból rozstania, lęk przemijania, strach, cierpienie, rozpacz i ...łzy. Nie krępuj się - płacz"
Offline
Zagryzłam wargę, spoglądając na Lorenzo. To było w sumie ciężkie pytanie...
- Ja... - Przerwałam jednak, znów zagryzając wargę. Wzięłam głęboki oddech. - Moje miejsce jest w lesie, z rodziną - powiedziałam z powagą. Czułam ich wagę, ale chciałam podźwignąć ten ciężar, podołać. - Jestem mu oddana, postaram się odnaleźć w nim swoje miejsce, na razie mam je z tobą - powiedziałam, uśmiechając się krzywo. Jednak dopiero gdy je wypowiedziałam, poczułam jak moje ciało lekko drży, a serce zaczyna bić nieco szybciej z przejęcia. - A później się okaże - dodałam, uspokajając się głębokim oddechem. - Ale jakbyś mi kiedyś przyniósł jakieś zdjęcie morza... Było by fajnie - podsumowałam.
Offline
Uśmiechnąłem się delikatnie i pokiwałem głową z uśmiechem.
- Będę. Będę przywoził ci zdjęcia ze wszystkich miejsc do jakich pójdę, dobrze? Co ty na to? Wezmę od mamy aparat i będę wszystko dokumentował - uznałem zadowolony z tej myśli. - Pokażę Ci wszystkie miejsca gdzie będę i które odwiedzę. Morza, lądy, dwory, stolicę czarodziejów... Spodobałoby ci się tam...
"Ból rozstania, lęk przemijania, strach, cierpienie, rozpacz i ...łzy. Nie krępuj się - płacz"
Offline
Zaśmiałam się i pokręciłam głową.
- Na pewno by mi się podobało - przytaknęłam z uśmiechem. - Wystarczy mi jedno zdjęcie z każdego wyjazdu. Zrób mi po jednym ładnym i przynieś - podsumowałam, w końcu opuszczając dłoń, którą bawiłam się wisiorkiem. - Ale tak jak powiedziałam... Moje miejsce jest tu. Czuję, że jest tu... - szepnęłam z niemal niewyczuwalną nutą strachu w głosie. Jeszcze nie byłam pewna co do moich przemyśleń i za wszelką cenę blokowałam te myśli.
Offline
- Hej, okej... rozumiem - uśmiechnąłem się z czułością. - Ja nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Gdzie powinno być, albo jak powinno wyglądać... Czeka mnie jeszcze wiele podróży w życiu, szczególnie gdy osiągnę dorosłość - przyznałem, zagryzając wargę, ale zaraz objąłem Sannę pokrzepiająco. Nadal byłem od niej niższy, jednak wiedziałem, że jeszcze chwilę i zacznę bardzo szybko rosnąć.
- Żałuję, że nie zabiorę cię na żadną z tych podróży, jednak te zdjęcia... Będę je robił dla ciebie. Obiecuję. Żebyś zobaczyła trochę świata - uśmiechnąłem się lekko.
"Ból rozstania, lęk przemijania, strach, cierpienie, rozpacz i ...łzy. Nie krępuj się - płacz"
Offline
- Dziękuję Lorenzo, dziękuję - wyszeptałam z uśmiechem. Oparłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam lekko powieki. Letnia noc była ciepła, pomimo powiewów chłodnego wiatru. A ten moment, dokładnie ten, był taki miły, że mogłabym w nim pozostać.
Lorenzo jeszcze przez dłuższy czas opowiadał mi o wyjeździe, o tym, że znalazł z mamą wielką muszlę w morzu, o tym jak ze swoim tatą wrzucili mamę do morza w ubraniu, o tym co zwiedził i jak wypoczywał... Gadał jak najęty, a ja słuchałam, chłonęłam jego słowa jak sucha ziemia chłonęła wodę. Moje serce coraz bardziej wypełniało się niepokojem, a delikatny łańcuszek na mojej szyi ciążył coraz bardziej i bardziej...
Po wszystkim rozeszliśmy się jak zwykle, późno w nocy, w końcu nie dość że były wakacje, to dodatkowo noc była długa i wystarczająco ciepła, byśmy mogli przeciągać spotkanie. Jednak gdy już wróciłam do domu i położyłam się w łóżku, czułam, że odkryłam coś, czego nie spodziewałam się odkrywać. Przynajmniej nie teraz, bo przecież... byłam jeszcze szczeniakiem.
Następnego dnia byłam smętna. Bert mnie zaczepiał strasznie, aż na niego fuknęłam i kazałam mu mnie zostawić w spokoju. Brat z oburzeniem trzasnął drzwiami wychodząc z domu. Sama też w końcu wyszłam, bo miałam dość hałasów Libby, która postanowiła uczyć się grać na flecie. Jak nie brudzi ścian farbami, to krzywdzi uszy muzyką.
Poszłam pobiegać, w ludzkiej postaci, w wilczej nie czułam tego przyjemnego zmęczenia po szybkim biegu. Nie myślałam o niczym, po prostu biegałam bez celu, aż jakimś sposobem wylądowałam pod lecznicą. Chciałam pogadać, przynajmniej czułam to w głębi duszy, pewnie dlatego nogi mnie tu przywiodły. Dlatego usiadłam na ziemi, niedaleko wyjścia i zaczęłam rwać trawę, czekając aż tata skończy zmianę i przejdzie się ze mną do domu.
Offline
Zdjąłem fartuch i odwiesiłem go do swojej szafki, gdzie na drzwiach był widoczny stary napis "Junior". Hah, od dawna nie byłem juniorem, tak samo jak od dawna moją żonę nikt nie śmiał nazwać "kaleką". Tyle przeszliśmy, tyle osiągnęliśmy, ja dostałem tytuł doktora, Astra została Alfą, mieliśmy piękne leże oraz gromadkę najpiękniejszych i najzdolniejszych szczeniąt jakie można było sobie wymarzyć... Wielki Wilk był hojny w swoich darach dla naszej rodziny i codziennie modliłem się, by to szczęście nigdy się nie skończyło.
Wyszedłem z lecznicy i szybko zauważyłem ją małą Sannę. Jej długie blond włosy przypominały mi jej mamę, dlatego zawsze miałem niewielką słabość do córeczki, choć kochałem wszystkie swoje maluchy najmocniej i równo.
Sanna siedziała na ziemi męcząc trawę, dlatego podszedłem do niej od razu i usiadłem z bezgłośnym westchnieniem.
- Libby znów ćwiczy grę na flecie? - zapytałem z nutką rozbawienia. - Czy może to Paula znów cię zirytowała? - dopytałem, spoglądając na moją córcie.
Offline
- Libby tak i Paula nie. Ale Bert z się na mnie obraził i polazł gdzieś, pewnie do biblioteki. Wielki pan matematyk - bąknęłam pod nosem i westchnęłam, podnosząc wzrok na tatę. Uśmiechnęłam się do niego miękko, odganiając "burzowe chmury" znad mojej głowy. - Ale pewnie gdyby Paula była w domu, to i tak by mnie czymś zirytowała - powiedziałam już lekkim, rozbawionym tonem. - Biegałam sobie... I pomyślałam, że może byś chciałbyś, żebym cię odprowadziła?
Offline
Uśmiechnąłem się czule, patrząc na moją małą.
- Oczywiście, że chciałbym - przyznałem miękko i pogłaskałem dziewczynkę po głowie. - A ty może chciałabyś porozmawiać ze starym ojcem, hm? - uniosłem lekko brew. - Wyglądasz jakby tylko złe myśli krążyły ci po głowie, całą twarz masz spochmurniałą, promyczku - zauważyłem zatroskany, z krzywym uśmiechem. - Stało się coś złego Sanno?
Offline
Podrapałam się po głowie, zerkając z lekka nerwowo to na tatę, to na bliżej nieokreślony punkt gdzieś w oddali. Podrygiwałam nogą, źle mi było rozmawiać na siedząco, ruch był jednak dla mnie bardziej naturalny niż bezczynność.
- Nie, chyba nie - szepnęłam, marszcząc brwi. - Na pewno nie - mruknęłam, uśmiechając się pod nosem, lecz naszyjnik od Lorenzo, który schowałam pod bluzką delikatnie za szczypał mnie w skórę. - Możemy już iść w stronę domu? - zapytałam, podrywając się w ziemi. - Pójdziemy drogą na około...? Nie przez miasto?
Offline
Uśmiechnąłem się lekko. Nie byłem ślepy, gryzło ją coś.
- Oczywiście - zapewniłem i podniosłem się z powrotem na równe nogi. - W takim razie chodźmy, jeśli idziemy naokoło to nie ma na co czekać - uśmiechnąłem się czule i podałem rękę córce, która w silnym uścisku się jej złapała i podniosła z ziemi. - Ostatnio wszystko cię denerwuje i irytuje, albo burczysz i jesteś markotna... Nadal słabo sypiasz? Chcesz bym podał ci coś na sen? - zapytałem troskliwym głosem.
Offline
- Leki są dla słabych - powtórzyłam powiedzonko mamy, które w sumie lubiłam, no i mówiłam je dosyć odruchowo. Tata za nim nie przepadał. - Znaczy się... Nie potrzebuję. Śpię dobrze - zapewniłam. Przynajmniej teraz, gdy już wiem, że Lorenzo znów jest niedaleko, po drugiej stronie lasu, w swoim domu. - Im starsza jestem, tym mam więcej różnych myśli w głowie - zaczęłam trochę na około. Ciężko mi było przejść do sedna sprawy i powiedzieć wprost "mam problem". To w sumie nawet nie wchodziło w grę. - Ty też tak miałeś, tato? Jak robiłeś się starszy... Czy teraz w głowie kotłuje ci się tyle myśli? Jak je wszystkie tam pomieścić?! - zapytałam, znów lekko sfrustrowana.
Offline
Westchnąłem cicho, zaraz jednak lekko zaciskając wargi w słabym uśmiechu.
- Oczywiście, że tak miałem - zapewniłem ją czule. - Chyba wszyscy tak mają, myśli wychodzą uszami, nie jesteś niczego w stanie zrozumieć, ani objąć myślą... Dotknęło mnie to co prawda gdy byłem nieco starszy niż ty... Ale zawsze uważałem cię za bardzo dojrzałą - przyznałem z czułością, sprawnie przechodząc między wystającymi korzeniami na ścieżce. - A więc... ciężko ci ze wszystkimi myślami, tak? A wilcza postać ułatwia to, czy utrudnia...?
Offline