Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Pokręciłam głową, spoglądając na niego z nutą troski.
- Ze mną wszystko w porządku, Vincent. Myślę że nie zarazasz. Za to ty zaczynasz październik niezbyt kolorowy sposób. Nie podoba mi się to. Myślę, że powinieneś się zgłosić do lekarza. Wezwę go, co ty na to? - zapytałem, przysiadając na brzegu jego łóżka i rozglądając się po małym pokoju... Hmmm... - Przez cały tydzień mówisz że to nic, chcesz się męczyć przez kolejny? - upewniłem się, krzywiąc nieznacznie.
Offline
Skuliłem się, znając doskonale swoją winę i wiedząc, że Aiden ma zapewne rację.
- Nie mogę się już tak męczyć... - przyznałem cicho, ściskając w dłoniach ciepłą herbatę. - Miałem po prostu nadzieję, że... to minie, no wiesz. Nie będę patrzył i samo przejdzie - parsknąłem krzywo uśmiechnięty. - A najwidoczniej pogorszyłem sprawę... - westchnąłem cicho. - Możesz wezwać doktora, ale nie wiem czy przepisze mi coś więcej niż wypoczynek - skrzywiłem się lekko. - Cóż, dobrze, że przynajmniej w pierwszym miesiącu się dobrze zaprezentowałem... - skwitowałem i znów uniosłem wzrok na mężczyznę obok.
Offline
Westchnęłam ciężko, wyciągając rękę i pogładziłam go po nodze, zaraz odsuwając dłoń.
- Wolałbym, byś wyzdrowiał, bo za dwa tygodnie jest bankiet o którym wspominałem ci już kilka razy wcześniej - przypomniałem mu, zagryzajac lekko wargę. - Pamiętasz... Mówiłem ci, że będą tam wpływowi ludzie, którzy mogliby wiele zdziałać. No wiesz... Dofinansować twoja pasje. Tyle że trzeba ich poznać i pokazać twoje zaangażowanie. Bez ciebie ciężko będzie mi je wykazać - przypomniałem mu, jakie miałem plany na tamto wydarzenie i westchnalem cicho, powoli się podnosząc z miejsca i pochylając lekko nad nim, by dotknąć jego czola. Skrzywilam się lekko i wyprostowałem, krzyżując ramiona na piersi. - Chce żeby obejrzał cię lekarz, nawet jeśli nic ci nie jest. Lepiej dmuchać na zimne. A jeśli to coś poważniejszego? Mam wrażenie że jesteś rozpalony...
Offline
- To na twój widok - wywróciłem rozbawiony oczami, ale zaraz pociągnąłem nosem. Niestety nic to nie dawało, bo zatoki wciąż były zatkane. Kiedy już odprawiłem swój nieśmieszny żart w niepamięć, spojrzałem spokojnie na Aidena.
- Dobrze, może obejrzeć mnie lekarz... Ale odrobina wypoczynku, chłodny okład... - wzruszyłem ramionami. - Będę jak nowo narodzony na bankiet, tym się nie przejmuj... To naprawdę nic takiego - zapewniłem go spokojnie, uśmiechając się niestety raczej krzywo. - Też mi przecież zależy na tamtym wyjściu... Raz dwa wyleczymy to jakąś penicyliną, czy coś... twój ojciec jest w końcu lekarze, na pewno znasz też jakieś sposoby - zaważyłem z nutką nadziei.
Offline
- Jasne że trochę się znam ale jestem ostrożny. Mój ojciec jest uczonym, a ja jedynie podpatrzyłem od niego parę rzeczy. Wolę zawiadomić lekarza i posłuchać conma do powiedzenia. Poza tym, ja za to zapłacę, więc i tak bym to zrobił, nawet bez twojej zgody, żartownisiu - szepnąłem, spoglądając na niego miękko. Znów rozejrzałem się po pookioju. - Przydało by się wywietrzyć, to na pewno. Zrobiło się tu nieprzyjemnie duszo, a jednak nadal chłodnawo. Chodź, przeniesiesz się na chwilę do mnie - oznajmilem. - I tak, to nie była propozycja, mój drogi. Cały tydzień się już o ciebie zamartwiam, a twarz mam już mocne dowody na to, że było o co - bąknąłem.
Offline
Skrzywiłem się lekko, wywracając oczami, ale ostatecznie bez większego oporu, podniosłem się z moim kocykiem, zabranym jeszcze z domu, z łóżka podczas gdy Aiden już krzątał się po pomieszczeniu, faktycznie uchylając okna i zabierając już za mnie kubek.
- Sam wiesz jak lubię gdy jesteś stanowczy, ale już możesz przestać - westchnąłem ciężko, drepcząc powoli do pokoju Aidena, do którego... w sumie z wahaniem zaglądałem. Raczej w nim nie przesiadywałem za często. - Wiem, przesadziłem w ostatnim tygodniu... Płacę swoją karę - jęknąłem cicho i choć z wahaniem, to usiadłem na razie prosto na łóżku Aidena. Było większe od mojego, cała jego sypialnia była większa, tak jak biurko, miejsce do pracy, szafa... Spojrzałem na mężczyznę, który po zamknięciu drzwi do mojej sypialni, podszedł do mnie.
- Na pewno mam tu leżeć? Mogę się położyć na kanapę w salonie - zapewniłem go z lekkim wahaniem, chyba już tak odruchowo traktując wszystkie rzeczy mężczyzny jako świetność.
Offline
Popatrzyłem na niego pobłażliwie, opierając dłonie na biodrach a potem spuszczając je luźno wzdłuż ciała i kręcąc bezradnie głową.
- Vincent, nawet sobie tak nie żartuj. W salonie pewnie będzie przeciąg. Ja się będę kręcił zapewne, będę hałasował w kuchni. A jestem całkowicie pewien, że teraz na pewno potrzebna jest ci cisza, spokój oraz ciepło. To czynniki które najlepiej wpływają na odzyskiwanie sił - podsumowałem, spoglądając na niego jeszcze chwilkę a potem odwróciłem się od mężczyzny do swojego biurka i zacząłem sprzątać na nim nieistniejący xD bałagan, upewniając się że wszystko jest na odpowiednim miejscu. - Poleżysz tu spokojnie, a ja zajmę się sobą w pozostałej części domu. - Uśmiechnąłem się z lekkim rozbawieniem. - Oh, no i poproszę lekarza, żeby przyszedł. Zapewne będzie mógł dopiero w poniedziałek... Może do tego czasu faktycznie już będziesz czuł się lepiej - szepnąłem z nutą czułości, znów się odwracając do mężczyzny i spoglądając na niego miękko. - Zajrzę do apteczki czy mamy jakąś penicyline, a jak nie to pobiegnę do apteki. Może coś jeszcze będzie czynne... - Potarłem skroń z cichym westchnieniem.
Offline
W końcu przemogłem się i otulony swoim kocem położyłem się w końcu na łóżku Aidena. Czułem się trochę głupio, w końcu bardzo chciałem tutaj leżeć, wylegiwać się i... spać... A teraz to wszystko się działo, a ja nie mogłem się w pełni cieszyć z tego! Kiedy już się ułożyłem z błogim uśmiechem na poduchach i przykryłem się porządnie, przeczesałem włosy, których nie miałem siły układać i teraz odstawały we wszystkie strony. Uśmiechnąłem się w końcu lekko do Aidena.
- W porządku... Bez nerwów, przeżyję do niedzieli - zapewniłem starając się brzmieć przekonująco. - I już nie będę się wymigiwał od twojej pomocy. Będę grzeczny - podkreśliłem z cichym śmiechem.
Offline
- Nawet nie sugerowałem, że jesteś niegrzeczny. Bardziej nasuwa mi się w tej sytuacji inne słowo, a mianowicie "nieodpowiedzialny" albo określenie "lekceważący znaki" - powiedziałem dosyć... pieszczotliwym głosem, kręcąc głową. - Po prostu rozluźnij się i daj sobie odpocząć. Za jakiś czas przyniosę ci jakąś ciepłą kolację... Masz apetyt? - upewniłem się jeszcze, przyglądając się mężczyźnie nadawczo.
Offline
Westchnąłem ciężko, ale skinąłem głową na słowa Aidena. No dalej Vini, być odpowiedzialnym.
- Nie specjalnie, ale zjem - zapewniłem go miękko, unosząc za nim wzrok. - W lodówce powinien być kolacja z wczoraj i starczy jej na dziś i... - chciałem się podnieść z łóżka, by mu wszystko wyjaśnić, ale zaraz spotkałem się z niezadowolonym wzrokiem Aidena. Opuściłem więc głowę znów na poduszki i odetchnąłem głęboko, niezadowolony z mojego losu.
- Dobrze, wiem, poradzisz sobie... Już odpoczywam - zapewniłem go spokojnie, pociągając na koniec nosem.
Offline
- Odgrzeje ci porcje mini - powiedziałem, uśmiechając się lekko. - Masz prawo nie mieć apetytu... Hm, zgasze ci górne światło i zapalę małą lampkę - powiedziałem, od razu wykonując to. - No dobrze... To wraz nie będę ci już przeszkadzał. Jakby światło ci przeszkadzało to sobie zgasisz tą małą lampkę. Postaram się nie hałasować. Odpoczywaj mój drogi - szepnąłem, dotykając czułe jego twarzy, przeciągając palcami od skroni, przez szczękę aż do brody i trącając kciukiem jego dolną wargę.
Offline
No jak mi ma spaść gorączka, jak jesteś nadal w tym samym pomieszczeniu, w dodatku tak cudowny dla mnie. Uśmiechnąłem się zauroczony, jakby moje choroba nie miała już nic do rzeczy i po prostu pokiwałem potulnie głową, kiedy tylko jego kciuk musnął moje wargi.
- Oczywiście... Będę odpoczywał - zapewniłem cicho, patrząc jak wychodzi ze swojego pokoju. Zaraz kiedy tylko wyszedł dopadły mnie jednak obawy. Nie lubiłem być bezużyteczny, szczególnie, kiedy mieszkałem tutaj praktycznie za darmo, a jedyne co z siebie dawałem prócz towarzystwa to sprzątałem, gotowałem i... Teraz nawet towarzystwem byłem beznadziejnym bo zasmarkanym. Choć może przesadzałem. Aiden bez problemu poradziłby sobie beze mnie... Ze mną było po prostu wygodniej, ale teraz... Uh byłem mu tylko zwadą, w dodatku w jego pokoju i gabinecie jednocześnie. Niedobrze... Musiałem jak najszybciej stanąć na nogi i przestać być bezużytecznym.
Oczywiście postanowiłem to sobie, chwilę przed tym jak zmogło mnie zmęczenie i odpłynąłem na kilka chwil w sen. Nawet sam siebie nie umiałem przekonać.
Offline
Niespiesznie odgrzalem obiad, podwijając rękawy koszuli mniej więcej do łokci. Sam byłem juz trochę zmęczony i naprawdę nigdzie mi się nie spieszyło, no i chciałem dać Vincentowi chwilę odpoczynku i spokoju. Gdy już skończyłem, zanim jeszcze poszedłem do pokoju z jedzeniem zajrzałem, by sprawdzić, czy mocno śpi. Ale nie spał. Kiedy tylko usłyszał ruch przy drzwiach, otworzył powieki i lekko uniósł głowę do góry.
- Spokojnie, to tylko ja, Vini - pwoedzialem miękko i wziąłem głęboki oddech, ogarniając go całego spojrzeniem. - Cóż... Zrobiłem obiad i chce ci go tu przynieść jeśli wciąż masz na niego choć trochę ochoty? - zapytałem.
Offline
- Mogę wstać i zjeść w kuchni... - zapewniłem go, uspokajając oddech. - Trochę przymknąłem oczy i straciłem czujność - machnąłem ręką i uśmiechnąłem się w końcu na jego widok, na razie jedynie podciągając się do góry do pozycji siedzącej. - Zjem... Tą mini porcję, ale zjem. By wyzdrowieć muszę coś jeść. Po prostu po kolacji... Cóż, położę się i pewnie zdrzemnę. Albo zasnę na dłużej... - westchnąłem cicho. - Teraz jestem zły sam na siebie, że mimo wszystko chodziłem do pracy cały czas, wszystko powoli daje się we znaki - parsknąłem cicho, przecierając kark dłonią i znów zaczesując włosy, które zaczynały mi powoli przeszkadzać takie nie ułożone.
Offline
Pokiwałam głową i przysiadłem na brzegu swojego łóżka i wyciągnąłem dłoń zamykając w uścisku dłoń Vincenta.
- Czasu nie cofniesz i nie ma co tracić czasu na gdybanie. Bo ci całe życie przeleci przez palce przez to "a gdyby jednak... " A wiem to, bo sam za dużo gdybam. Wolę cię więc odciągnąć od tego sposobu myślenia - szepnąłem, pocierając kciukiem po jego nadgarstku. - Po prostu weekend spędzasz pod kołdrą. Może dobrze by było, gdybyś nawet założył czapkę, żeby wygrzewać zatoki? San do końca nie wiem - przyznałem się z lekkim rozbawiebiem, nie odrywając od niego badawczego wzroku.
Offline
Spojrzałem na niego zauroczony jego troską. Zawsze mnie w nim właśnie ona urzekała najmocniej (choć jego umięśnione ciało też było niczego sobie!). Od momentu kiedy pomógł mi przejść do lekarza na statku z rozciętą ręką, albo kiedy zaproponował bym spał w jego kajucie, albo kiedy... Przybiegł do mnie podczas sztormu... Uśmiechnąłem się lekko, kiedy sobie to wszystko przypomniałem, ale zaraz wróciłem na ziemię.
- Zdam się całkowicie na ciebie, możesz być moim doktorem - uśmiechnąłem się czule. - Ja nigdy nie miałem czasu chorować porządnie, ani ja ani matka nie mieliśmy czasu... Więc nawet jak nas coś złapało, to musieliśmy się jakoś trzymać o pracować dalej - wzruszyłem ramionami. - Zresztą sam wiesz, jestem mocno nieodpowiedzialny, czasem sypiam z trującymi substancjami na biurku - parsknąłem pod nosem, kręcąc głową i zaraz pociągnąłem nosem, pochylając głowę, zawstydzony lekko.
Offline
- Tak, niestety pamiętam... I pamiętam jak bardzo mnie to zaniepokoiło wtedy... - Pokręciłam głową z nutą niezadowolenia. - Lubię wiedzieć, że jesteś bezpieczny. Także zostań w łóżku, przyniosę ci obiad na tacy. A dodatkowo czapkę. Lepiej dmuchać na ziemne i wygrzewać cię. Niestety nie zaopatrzyłem się w termometr, jakoś o tym nie myślałem, ale pójdę jutro rano i go kupię, żebyśmy mogli monitorować i to - powiedziałem spokojnie i powoli podniosłem się z łóżka. - Martwię się, bo choroby łapią osłabione organizmy. Musisz się naprawdę wykurować i nie udawać - zaznaczyłem.
Offline
Westchnąłem, ale pokiwałem głową bez wahania. Bo nie mogłem się z nim kłócić, a nawet na przekomarzanie nie miałem aż tak wiele sił. Jednak... Ujęła mnie jego potrzeba dbania o mnie, o moje zdrowie, o moje bezpieczeństwo i... Dawno nikt mnie tak nie traktował, prócz niego i było to po prostu niesamowicie dobre.
- Hm, wszyscy mówią, że śniadania do łóżka są romantyczne, ale kolacja do łóżka też może być - zaśmiałem się cicho, kiedy Aiden przyniósł na tacy, tak jak mówił, małą porcje kolacji, oraz świeżą, gorącą herbatę, którą postawił na szafce nocnej, tak samo jak położył obok czapkę. Uśmiechnąłem się zadowolony do mężczyzny. - Bardzo Ci dziękuję... - powiedziałem i nim zacząłem jeść, założyłem na głowę tą czapkę, chowając pod nią przy okazji włosy. - Ty też coś jesz, prawda? - upewniłem się podejrzliwie.
Offline
Popatrzyłem na niego pytająco w pierwszej chwili naprawdę zastanawiając nad tym pytaniem. Tak bardzo skupiłem się na tym, że Vincent miał zjeść, że jakoś zapomniałem o swoim głodzie.
- Hm, jasne, zjem coś za moment - zapewniłem go. - Ale to później, już przy stole... Sam wiesz, że mam masę "dziwnych" zasad które lubię jednak przestrzegać. Ale choroba pozwala nieco je złagodzic, także się nie przejmuj - podsumowałem, odwracając w stronę łóżka krzesło od biurka i przesiadając na nim.
Offline
- Co nie zmienia faktu, że Ty też powinieneś jeść, o to mi chodzi - wyjaśniłem i powoli zacząłem grzebać w talerzu z lekkim uśmiechem. Aiden wpatrywał się we mnie uważnie, jakby się upewniał, że zjem wszystko do końca, albo sprawdzał, czy przypadkiem nie zasłabnie pad talerzem. Znów pociągnąłem nosem i kiedy wytarłem go w chusteczkę o które Aidenem też już się zatroszczył, spojrzałem na niego zawstydzony.
- Wybacz... Dziś nie jestem ani trochę wyglądny, bardzo z tego jestem niezadowolony - przyznałem szczerze i westchnąłem cicho. - Paw dziś nie miał sił przywdziać swoich piórek, prawdziwa oznaka choroby - parsknąłem dodatkowo cichym śmiechem.
Offline