Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Był zaskoczony, a za razem jednak miałem wrażenie że nie... Rany, powinienem w końcu opanować sztukę rozpracowywania myśli innych po wyrazie twarzy. Teraz jednak widziałem tylko tyle. Ekscytację, zaskoczenie, no i to, że wciąż był taki... Ochoczy?
- Aż mam ochotę nigdzie jednak nie wychodzić - wyrwało mi się,czego do końca nie przemyślałem i gdy już te słowa padły nie byłem pewien, czy zabrzmiały odpowiedni, czy nie będą zle zinterpretowane przez pobudzonego Vincenta i szczerze powiedziawszy to poczułem nutę napięcia. Bo dziś potrzebowałem go naprawdę mocno, nie wiem czemu, ale po prostu obudziłem się i dopiero gdy go zobaczyłem, to tak naprawdę zacząłem dzień, otworzenie oczu go nie rozpoczęło. Rozpoczął go jego uśmiech.
Offline
W pierwszej chwili, takie jasne sygnały odczytuję w najprostszy sposób - rozrywam koszulę, pozbywam się ubrań, przenoszę wszystko do sypialni, albo po prostu kończę na kolanach, bo pragnę całować, dotykać, zasmakować wszystkiego co ma mi do zaoferowania. I chyba w pierwszej chwili zareagowałem odruchowo, pragnąć go od dawna, znów przyciągając do pocałunku, przysuwając się bliżej, stykając nasze ciała, tak że było słychać tylko mlask ust, ocieranie się materiału o materiał, byłem w każdej chwili gotów złapać go za męskość, pieścić aż będzie twardy, ale zaraz dotarła do mnie w końcu myśl rozsądku.
Aiden zaczął być spięty, przerażony, zagubił się na nieznanych wodach. A ja nie mogłem, nie powinienem go winić. Nie wolno mi było też wykorzystać tego chwilowego uniesienia, tej emocji, której on sam nie był właściwie pewien, nawet nie wiedział na co się porywał.
Dlatego po głębszym oddechu, znów cofnąłem się, przywierając do ściany i oddychając głęboko, zabierając dłoń spod kołnierzyka mężczyzny i muskając kciukiem jego wargi.
- Czasem jak coś powiesz... - zaśmiałem się gardłowo, bardzo cicho. - Oh Aiden... nie wyobrażasz sobie co ze mną robisz... - dodałem ciszej, opuszczając dłoń, która głaskała jego usta, które mogłem tak namiętnie całować jeszcze kawał czasu.
Offline
Tym razem to ja miałem rozyhile wargi, łapałem oddech i patrzyłem na niego z zaskoczeniem, podnieceniem i ekscytacja, z domieszką niepewności i nutą wstydu, jaki zawsze odczuwałem, bo jednak wciąż nie umailem się wyzbyć poczucia, że nie tak mnie wychowani, że nie tak powinno się to dobywać. Jednak ten rozsądek był mocno tłumiony przez to, co czułem. A do Vincenta czułem z dnia na dzień coraz więcej i więcej. A teraz? Teraz byłem niemal rozbity na tysiące części! Nigdy nie czułem czegoś takiego... Może jednak od zawsze byłem taki, jak on. Tylko nie pozwalałem sobie na takie myśli, nie dawałem się ponieść emocjom, a teraz gdy rozsądek został niemal maksymalnie wyciszony ja... Nie walczyłem już z niczym.
- Wybacz... Tak starsznie cię przepraszam - wydusilam z siebie i sięgnąłem do jego karku, pocierając kciukiem po delikatnej skórze na szyi. Złapałem jeszcze jeden głęboki oddech. - To... Hm... Samo się... No wiesz, tak się wyrwało - mruknalem niewinnie choć w tej chwili obaj chyba mieliśmy mało z niewiniątek.
Offline
- Nie musisz przepraszać... - parsknąłem śmiechem i zagryzłem własną wargę, po prostu próbując pozbierać myśli. No dobrze Vini, w pierwszej kolejności uspokój się bo podniecenie musi ci odpuścić, uspokoję to na swój sposób w łazience, już potem, sam. Kiedy po kilku spokojnych myślach, w końcu się okiełznałem i znów uniosłem na niego wzrok. Był taki słodki, niewinny i zarazem zawstydzony tak bardzo samym sobą... Jakby tamto zdanie wypowiedział zupełnie inny Aiden.
- Wiem, że ci się wyrwało... I jak w innej sytuacji próbowałbym to wykorzystać... Tak teraz nie mogę. Jeszcze nie - przełknąłem głośno ślinę. - Nie wiesz na co się chcesz porwać. Sam wiesz, że wszystkiego jeszcze na spokojnie w ciszy nie przetrawiłeś... - uśmiechnąłem się czule. - Nie mogę cię pchnąć w te emocje, kiedy wiem, że nie byłbyś z tym w pełni w porządku. Nie czerpałbyś pełni przyjemności - wzruszyłem ramionami lekko. - A o to w tym chodzi. O przyjemność, uczucie... Spełnienie... - uśmiechnąłem się krzywo. - Jesteśmy na znakomitej drodze ku temu... Dlatego nie masz za co przepraszać - podsumowałem oddychając znów ciężko, głęboko, ciesząc się, że nadal mnie dotyka tak czule.
Offline
- I tak wolę to zrobić... - uparłem się, znów wahając się przed kolejnym ruchem ale w końcu nic nie zrobiłem, pozostałem w tej samej pozycji, z jedną dłonią luźno zwisającą po boku, a drugą ułożoną na karku mężczyzny. Byłem niezwykle rozemocjonowany i naprawdę nie chciałem już popełnić żadnej gafy. Wolałbym żeby ten energetyczny moment się przeciągnął ale chyba jeszcze nie byliśmy w stanie utrzymać tej energii na długi. Uh, ja nie byłem w stanie tego zrobić.
Także teraz trzeba było ochłonąć, ostudzić emocje, uspokoić bijące w piersiach serca...
- Układam to w głowie. Wszystko. Byłem niemal pewien, że wiem jak na mnie działasz ale dziś coś się stało i się chyba w tym pogubiłem... zatraciłem - poprawiłem się cicho, odsuwając się w końcu, dając i jemu i sobie przestrzeń na oddech. To było bardzo dużo jak na jeden krótki moment.
Offline
Uśmiechnąłem się szczerze i skinąłem głową, rozumiejąc jego rozterki.
- Zrozumiałeś, że możesz mnie kochać emocjonalnie. Sercem, głową - pokiwałem głową i uśmiechnąłem się krzywo na następne słowa. - Ale właśnie odkrywasz fizyczność, a to temat już poważniejszy i wymaga zupełnej pewności i pewnie... Kilku rozmów, od których nie uciekniesz... - pokiwałem głową z nutką rozbawienia. - Wszystko jest okej... Naprawdę. Po prostu... Intensywnie - zagryzłem wargę ponownie. - Przez chwilę naprawdę, ja... - pokręciłem głową zażenowany lekko. - Wybacz, naprawdę, tto też trochę moja wina, za dużo od ciebie wymagam i podpuszczam - pokręciłem głową, spuszczając wzrok na jednego buta na mojej jodze.
Offline
Mimowolnie się uśmiechnąłem i jednak znów sięgnąłem do jego twarzy, tym razem jednak łapiąc za jego podbródek i unosząc brodę ku górze, by popatzryl na mnie, a nie na nasze nogi. Wtedy lepiej mi się z nim rozmaiwali, zdecydowanie lepiej.
Czułem, że mój żoładek się dosyć mocno zacisnął przez całą tą sytuację...
Bo Vincent miał rację. Emocjonalnie już się mocno przestawiłem na ten typ relacji. Zacząłem w nim widzieć nie tylko towarzyszą czy przyjaciela ale po prostu partnera i tak chciałbym go zacząć traktować tyle że... Następną barierą na cielesność z którą nawet z kobietami nie szło mi tak, jak zapewne wszyscy sobie wyobrażali. I nagle pojawia się Vincent na którym mi tam niesamowicie zależy. I... Boże, tak, chce się zacząć bawić. Jestem podniecony. Ale te wsztkie blokady w mojej głowie, że tak nie powinniśmy, że to nie wtem sposób, że to nie będzie działało...! Musiałem się najpierw wyzbyć tego wsyztskiego. Szlag by to wszystko trafił. Nie sądziłem że można mieć tyle oporów przed takim uczuciem! Które w dodatku jest odwzajemnione!
- A więc podpuszczasz mnie? Hmm... Coś tak czułem ale nie byłem pewien - szepnęłam,gdy worcilem myślami na ziemię, uśmiechając się łagodnie, choć czułem, że żołądek zaciskał mi się mocniej i mocniej...
Offline
Uśmiechnąłem się czule, zauroczony tym, że chce bym na niego patrzył. On cały był... Taki dobry. Taki słodki, taki z zasadami, taki... Ww porządku. Mimo iż moje szanse na bycie porządnie wypieprzonym oddały się, nie żałowałem, że powstrzymałem tą sytuację. Aiden nie byłby tak szczęśliwy jak być powinien. A przynajmniej mam nadzieję, że gdy wrócimy znów do tego momentu, już w pełni świadomi tego co i jak... To będzie nam naprawdę dobrze i będzie to tylko wisienka na torcie naszej boskiej relacji...
Kiedy wróciłem rozmarzony na ziemię, uśmiechnąłem się lekko do Aidena sięgając do jego policzka i głaszcząc go delikatnie.
- Umiem się ruszać w sposób kuszący. Czasem jedno czy dwa słowa tam, jakieś nie obowiązujące trącenie ręką... - zagryzłem wargę niemal rozbawiony. - Sprawdzam co najbardziej cię we mnie podnieca, testuje, analizuje... - zaśmiałem się cicho i pokręciłem głową rozbawiony, powoli czując opuszczającą mnie energię. - Podpuszczam cię, ale nawet ja nie mogłem się spodziewać tak intensywnej reakcji... Schlebia mi to, mój miły - przyznałem na koniec, spoglądając w oczy mojego mężczyzny.
Offline
- Naprawdę od tego się zaczęło...? Mam jednak co do tego inne wrażenie. Wydaje mi się,że już od rana byłem... Hm, bardziej pochłonięty tobą. Pomimo niewyspania - przypomniałem mu, odsuwając się, dając Vincentowi potrzebną przestrzeń, nie mogłem przecież cały czas go tak przypierac do ściany.
Offline
Uśmiechnąłem się szczerze, unosząc wyraźnie jeden kącik ust.
- Tak, to też prawa... Nie mogłeś się ode mnie odsunąć - przyznałem rozbawiony cicho i pokręciłem głową. - A ja nie umiałem się temu oprzeć... - pokiwałem głową i uśmiechnąłem się lekko do mężczyzny. Ja oparty o ścianę, mężczyzna krok ode mnie, chyba obaj nieco zagubieni.
- Nadal chcesz wyjść? Myślę że świeże powietrze i papieros dobrze zrobią... Po wszystkim - przyznałem szczerze, po krótkiej chwili, starając się patrzeć na niego czule i z troską.
Offline
Pokiwałam lekko głową, odsuwając się od niego jeszcze kawałek dalej. Wziąłem głęboki oddech i spoglądając na swoje buty.
- Z chęcią się przewietrzę alefaktycznie... Niezbyt mam już ochotę iść do jakiejś knajpy - przyznałem otwarcie,choć było mi trochę głupio, bo to przecież ja go zaprosiłem, ja wyraziłem duże chęci do zrobienia czegoś razem. Ale... Wspólny spacer i papieros to przecież też coś, co robimy razem. Ostatnio dużo rzeczy robiliśmy wspólnie...
Offline
Uśmiechnąłem się lekko.
- W porządku, nie musimy nigdzie zmierzać. Po prostu... Zwykły spacer we dwoje. Niemal romantyczny - skwitowałem i po zalotnym uśmiechu pochyliłem się, zakładając w końcu drugiego buta. No dobrze, ja już się uspokoiłem, Aiden chyba też powoli już ogarniał swoje myśli... No dobrze, może inaczej, uspokoił się nieco na tą chwilę. Jednak coś czułem, że dzisiejszej nocy też nie wyśpi się, a powodem będę ja... Z jednej strony, brzmi zabawnie, nawiedzam go w nocy, ale tak naprawdę chciałem, by spał dzięki mnie spokojnie...
- Spokojny spacer i papieros... Tak jak lubisz - uśmiechnąłem się czule, zakładając marynarkę na ramiona, a potem chowając swoją ozdobną papierośnicę do kieszeni.
Offline
Pokiwałam głową na jego słowa, również się ubierając. Zrobiłem to szybko i już po chwili byliśmy na zewnątrz, ruszając spokojnym krokiem przed siebie. Bo w końcu... Był poniedziałkowy wieczór, gdzie mielibyśmy się spieszyć? Po całym dniu pierwszego dnia w tygodniu, po bieganinie, pracy i zajęciach, jedyne czego naprawdę potrzebowaliśmy to swojej blizkosci spokoju i odpoczynku.
- Faktycznie, naprawdę lubię takie wieczory - szepnęłam, zerkając na Vincenta, gdy już odpaliliśmy papierosy, skręcając w kolejną wąską uliczkę. Pełno ich było. Droga przy której znajdowała się kamienica w której mieszkaliśmy była uważana za boczną, a kolejne uliczki rozchodzące się od niej były jeszcze bardziej spokojnie. No i o tej godzinie wszystko już milkło, uspokajało się, zasypiało...
Offline
- Uroczo tu - przyznałem na głos, spoglądając na rozświetlone latarnie. Dodawały one uroku tym pozornie nieciekawym bocznym przejściom. - Zupełnie inaczej niż za dnia - westchnąłem cicho zauroczony, bo lubiłem zachwycać się takimi małymi rzeczami. Chyba Aiden już do tego przywykł... Tak jak do tego, że nawet jeśli nie było tłoku dookoła, szedłem tuż przy jego ramieniu, tuż tuż. Przenosiłem rozmarzony wzrok z dumy z papierosa, na lampy, a następnie na oświetloną twarz mężczyzny. Uśmiechnąłem się szczerze.
Offline
- Zdecydowanie. Urokliwie. Cała tutejsza okolica właśnie taka jest. Ten miły klimat utrzymuje się tu za dnia jak i wieczorami - przytraknąłem Vincentowi. Przypomniało mi się, jak mówił o "przypadkowych" szturvhnieciach ramieniem, czy otarciu się naszych palców i uśmiechnąłem się pod nosem. Wyciągnąłem dłoń z kruszenii i przełożyłem papierosa do drugiej ręki tylko po to, by moje wyprostowane ramię spotkało się z wyprostowanym ramieniem Vincenta. I tak nasze palce... "przypadkiem", bo jakże by inaczej mogły? ocierały się o siebie co jakiś czas.
Offline
Uśmiechnąłem się lekko, zagryzając nieznacznie wargę. Mimo lekkiego zmęczenia, tego fizycznego, jak i psychicznego, po przejściach w przedpokoju, czułem się teraz naprawdę dobrze. Spokojny. Odkryłem większość kart przed Aidenem, jak i on odkrył się przede mną, mimo iż wszystko to minęło w mocno... intensywnej atmosferze, to chciałem widzieć ten moment jako nasz kamień milowy. Jeden z wielu już na naszej drodze, ale bardzo istotny.
- Cieszę się, że właśnie z tobą mogę widzieć takie piękne miejsca. Że dzięki tobie mogę wśród tego piękna żyć, starać się być jego częścią... - przyznałem na głos, kiedy nasze małe palce niemal co i raz stykały się ze sobą.
Offline
Starałem się nie poruszać za bardzo ręką, albo starać się nią ruszać w tym samym rytmie co Vincent, on chyba też wyrównywał się ze mną. Nie wyglądało to zapewne kompletnie nieznacznie, ale gdyby ktokolwiek miałaby nam coś zarzucić (a raczej nikt się taki teraz nie znajdzie) to bez problemu możnaby to było zrzucić na przypadek lub przewidzenia. Ah! Czułem się okropnie sam ze sobą, myśląc w taki sposób ale... Co mogłem na to poradzić? Kto by mógł naprawdę pojąć, to, co było między mną a nim?
- W jakiś sposób już stałeś się częścią tego środowiska. Powoli wpisujesz się w nie coraz bardziej i bardziej zostawiając ślad swojej obecności niemal wszędzie - stwierdziłem z przekonaniem.
Offline
Uśmiechnąłem się szczerze, spoglądając na Aidena.
- Tak myślisz? Możliwe... cóż, może coś w tym jest... Wtapiam się w śmietankę, powoli do niej dołączam, choć nigdy nic ku temu nie wróżyło - zaśmiałem się cicho. - A jednak... Paw dołączył do towarzystwa - pokręciłem głową, dopalając papierosa i zerkając jeszcze na Aidena. Znów się uśmiechnąłem.
- A ty od jakiegoś czasu więcej się uśmiechasz... - powiedziałem cicho, z zadowoleniem. - Cieszysz się, że możesz tu być, że możesz pracować w zawodzie który kochasz, a w dodatku w tak cudownej okolicy... - uśmiechnąłem się szczerze pod nosem. - Nic dziwnego, tak wiele powodów do uśmiechu...
Offline
- Niekoniecznie są to główne czynniki. Gdyby tak na to wszystko patrzeć, to chodziłabym jednak wiecznie uśmiechniętym. Co nie było by źle, bo warto się cieszyć z codzienności jednak... - Uśmiechnąłem się do samego siebie, spoglądając gdzieś w bok, na bliżej nieokreślony punkt. - Ta całą przestrzeń mnie cieszy, ale nie sprawia, że czuje się naprawdę szczęśliwy - starałem się jakoś to wyjaśnić, a przy okazji nie zabrzmieć też jakoś dziwacznie.
Offline
Dopaliłem papierosa jednym mocniejszym zaciągnięciem się i kiedy mijaliśmy kosz na śmieci, wyrzuciłem swojego peta. Nie lubiłem śmiecić, zresztą podobnie jak i Aiden. Zerknąłem na mężczyzną, gdy zatrzymaliśmy się chwilkę przy tym koszu by i Aiden mógł dopalić i od razu zgasić papierosa.
- Ja... też jestem jednym z tych czynników, prawda? - upewniłem się cicho, co może było głupie, widziałem, że nikt tędy nie przechodzi. W dodatku... hah, takie pytanie pewnie było skrajnie idiotyczne, skoro to doskonale wiedziałem, że też byłem jego powodem do radości, do uśmiechu, do dumy, do spokoju i pewnie wielu innych rzeczy. Dlatego mężczyzna obdarzył mnie jedynie pobłażliwym uśmiechem, co skomentowałem cichym śmiechem, niemal dziecięcej radości. Szczerzej i czystej radości.
Tydzień minął nam... Dobrze. Omijaliśmy póki co stresujące sytuacje, w końcu w tygodniu pracującym powinniśmy jednak zachowywać się porządnie, obojgu nam przecież zależało na pracy! I to bardzo, zaczęły z nas co jakiś czas wychodzić te demony, czasem wzajemnie się wspieraliśmy, z odpędzeniem od ilości myśli o pracy, czasem ja przyniosłem do Aidena filiżankę herbaty, nakłaniając go do przerwy, czasem on zaproponował mi bym odpoczął od zadań i rozwiązał krzyżówkę, albo zagrał z nim w karty... Żyliśmy w zgodzie, a nawet więcej, bo w szczerym uczuciu, które rozwijało się między nami w najlepsze i być może mogło już wkrótce zakwitnąć...
Pod koniec września, nie byłem przygotowany zupełnie na ochłodzenie, jakie nadchodziło i uderzyło mnie naprawdę niespodziewanie. Tak bardzo cieszyłem się ze zmiany klimatu, jednak całkiem szybko zdradziła mnie moja nieostrożność. Koniec końców, zaczęło się do irytującego kataru. Jednak, z końcem tygodnia nieprzerwanej pracy, byłem już naprawdę w okropnej kondycji. Dlatego kiedy Aiden (niezbyt zadowolony, że nadal pracowałem i uczyłem się w moim stanie, jednak przyjmujący do wiadomości argument "to nic wielkiego, a pracy nie można odkładać") wrócił do mieszkania, zastając mnie, ciężko oddychającego przez usta w moim pokoju, był... cóż niezadowolony.
- To chyba zatoki... - wyjaśniłem, kiedy przyniósł mi do pokoju gorącej herbaty, kiedy sam drżałem lekko pod kocem. - Głupie przeziębienie... Mam nadzieję, że po weekendzie mi minie - jęknąłem, patrząc ze skruchą na mężczyznę. - Ty na pewno dobrze się czujesz? Może nie zarażam... - westchnąłem ciężko.
Offline