Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Naprawdę się bałam, trzymałam się oburącz, próbowałam uspokoić się, czekać cierpliwie na powrót mojego Coltona. Hałas za oknami przerwał przerażającą ciszę. Ludzie biegali po korytarzach, wszyscy w panice biegli po korytarzu, krzyczeli coś... A ja siedziałam tutaj sama, naprawdę przerażona.
Kolejna fala zrzuciła ze stolika nasze filiżanki, a ja odskoczyłam od nich. W panice ciężko było mi ustać na nogach dlatego cofnęłam się pod ścianę, by przycisnąć się do ściany. Zsunęłam się niżej, siadając na podłodze. Dopóki Colton nie stanął w drzwiach, nadal w panice rozglądałam się po szafkach, które same się otwierały. Skupiłam na nim wzrok, szczerze przerażona.
- Col? Boję się... - jęknąłem. - Co powiedzieli marynarze?
Offline
Zamknąłem drzwi i doskoczylem do Janet, siadając obok niej na podłoże i przyciągając jej głowę do swojego ramienia. Dygitala. Zresztą nie byłem lepszy, również się trząsłem, byłem przerażony, że ten piękny statek mógłby stać się czymś więcej niż przejściowym etapem, że mógłby być... punktem kulminacyjnym. Przecież takie rzeczy się zdazraly...! Statki tonęły a masa ludzi umierała. A my? Jaki los przypadnie nam?
- Ćśśś - szepnęłam na początek uspokajająco, opierając się o szafę i ścianę mocno, tak byśmy nie zmieniali już miejsca. - To burza. Bardzo duża burza, przez którą musimy przepłynąć. Mamy siedzieć w kajutach i będzie dobrze... Załoga jest przygotowana, poradzą sobie - zapewniłem ją, zaciskając powieki i zatapiając nos w jej włosach. Miałem wrażenie że z minuty na minutę było tylko gorzej i gorzej.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Odetchnęłam kilka razy, próbując się uspokoić jeszcze bardziej, wtulić się w Coltona, schować się w niego. Tak bardzo potrzebowałam się ukryć w jego ramionach, tak jak wczoraj, tak teraz jeszcze bardzie potrzebowałam... Jego bardziej niż kiedykolwiek... Bardziej... Teraz, potrzebowałam go.
- Boże... Vincent musi być teraz w pracy... - szeptałęłam. - Boże, mam nadzieję, że jest bezpieczny, że... wszyscy jesteśmy - dukałam, próbując sama siebie uciszyć, wtulając się w Coltona. Drżałam choć nie było mi zimno, chciało mi się płakać ze strachu bezsilności.
Offline
Złapałem jakiś tik nerwowy bo zacząłem gładzić Janet po plecach i właściwie to nie byłem pewny czy robię to no chce uspokoić ją, czy siebie. Zacisnąłem tak mocno żeby,że w pierwszej chwili nie mogłem się odezwać. Złapałem głęboki oddech przez nos i dopiero wtedy rozluźniłem szczękę, choć całą resztę ciała miałem spiętą.
- Vincent na pewno jest bezpieczny, my też jesteśmy, bo statek jest w dobrych rękach. Z całą pewnością pasażerowie nie płacą takiej fortuny za byle co - pwoedzialem żartobliwie starając się uśmiechając ale chyba wyszedł bardziej grymas strachu niż uśmiech. Dobrze że Janet na mnie nie patrzyła. Bo gdzie był silny mężczyzna którego potrzebowała teraz? Póki co miała małego, przerażonego chłopca, równie wystraszonego co ona. Colton, uspokój się! - To minie, szybko minie... Jestem tego pewny - wyszeptałam, spinając się mocniej przy kolejnych i kolejnych i kolejnych falach. Teraz nie było już prawie żadnych odstępów. Rzucało nami raz za razem a my wsyzstcy... Byliśmy bezbronni.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- Nie chcę by to wszystko się... - zacisnęłam zęby, kiedy fala znów zaczęła nami trząść. Światła zamigotały i zgasły. W momencie kiedy zrobiło się ciemno, łzy pociekły mi z oczu same, a choć wszystko mnie bolało od kurczowego trzymania się Coltona, po prostu nadal zaciskałam palce. Odetchnęłam jeszcze kilka razy, powtarzając szeptem słowa Coltona, "To minie, szybko minie" i upewniając się w nich. Wolałam wierzyć w to niż bać się, że zaraz zginiemy.
- Tak bardzo ci dziękuję, że jesteś... - wydukałam. - Jesteś najcudowniejszym mężczyzną jakiego poznałam... - szeptałam dalej, łamiącym głosem. - Chcę byś to wiedział...
Offline
- A ty niesamowicie wyjątkową kobietą, jedyną w swoim rodzaju i nawet nie wiesz jak wiele razy dziękowałem już Bogu, że pozwolił nam na rozmowę, na to pierwsze spotkanie. - Złapałem głęboki oddech. Głos zaczął mi się trząść a co gorsze nie panowałem nad tym. - Dlatego będę musiał mu dziękować i dziękować godzinami, gdy burza już ustanie - ciągnąłem dalej, starałem się mówić spokojnie, czułem i słyszałem, że Janet zaczęła płakać. - Wiem, że miałem nie mówić.. - Zacisnąłem mocno wargi i parki, przy mocniejszym bujnięciu choć nie wiem jak je rozróżniałem, mocne od mocniejszych? - O przyszłości... Ale opowiem ci o niej bo bardzo bym chciał. To chyba całkiem dobry moment, spodoba ci się, obiecuję - szepnąłem jej prosto do ucha, za wszelką cenę starając się być pozytywny. - Co powiesz na ten kameralny spektakl w domu? Oh, długie spacery nocą po rozświetlonych ulicach miasta, bo podobno tam nigdy nie śpią. Dziwni ci Amerykanie - wymamrotałam, musakjac wargami jej ucho. - Ale skoro nie śpią, to pewnie mógłbym zabrać cię na coś do jedzenia nocą, coś niespodziewanego. Słyszałem że mają tam najróżniejsze kuchnie świata. I tańce... Ciągle gdzieś gra muzyka. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam... - wyznałem, przytulając mocno Janet.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Zupełnie się rozpłakałam. W tej chwili mogłabym stracić życie, moje właśnie się skończyło.
- Chciałabym Colton... Tak s-strasznie bym chciała... - wydukałam jedynie, tracąc nad sobą panowanie. Mówił to wszystko tak słodkim głosem, tak przejętym, to była właśnie rzeczy, którą musiał mi powiedzieć choćbyśmy mieli zginąć. Boże... I on ci dziękował? Jak śmiałeś tak wykiwać tego biedaka, jak śmiałeś kruszyć jego naiwne, cudowne serce?! Był cudowny, dlaczego ja nie mogłam taka być... Musiałam mu powiedzieć, musiałam mu powiedzieć prawdę!
Jeśli przeżyjemy sztorm.
Offline
Gula w moim gardle urosła do takich rozmiarów że przez chwilę miałem problem ze złapaniem oddechu a co dopiero z mówieniem. Po wybuchu panicznego płaczu Janet sam poczułem się niezwykle przytłoczony. Często tak miałem, że przechwytywałem nastrój innych, teraz czułem jak strach Janet spływa na mnie i sam miałem ochotę zacząć panikować. Okazało się że jestem silniejszy niż sam się po sobie tego spodziewałem. Uroniłem jedną łzę i wziąłem się zaraz w garść, nie rozluźniając uścisku, pilnując Janet podczas gdy na siemię spadł wazon z kwiatami i sie rozbił, gdy lampa upadła i potłukła się żarówka, gdy książki pospadały z półek... Wszystko szumiało, huczało, żyło własnym życiem.
- B-bedziesz... Obiecuję ci. Pójdę z tobą gdzie tylko będziesz chciała. Przespacerujemy się po barach i wypijemy najmocniejszy alkohol - żartowałem dalej, zaciskając powieki. - To tylko chwila Janet... Zaraz minie...
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- Chcę... Chcę tego wszystkiego... - wydukałam przerażona. BO CHCIAŁAM! Po raz pierwszy od tak dawna chciałam czegoś tak bardzo, pragnęłam, potrzebowałam całą sobą! Colton, Colton... Cholera jasna, dlaczego to było takie trudne! Nie mogłam... Nie mogłam dalej go okłamywać, nie mogłam go zatrzymywać, nie mogłam... Co ja zrobiłam... Nie powinnam w ogóle tu przychodzić... Chryste...
Sztorm w pewnym momencie... ustał. Uspokoił się. po dłuższym momencie trzęsienie, kiedy wszystko sprawiało wrażenie zaraz eksplodować, z jedną chwilą... tylko wiatr uderzał w okna.
Złapałam jeden, dwa oddechy... Ale nie odsunęłam się od Coltona. Nadal płakałam, próbując wymyślić jak mu powiem... Co mu powiem..
Offline
Jeszcze długą chwilę po ustaniu sztormu, siedzieliśmy z Janet w tej samej pozycji. Sieci i rozstrojeni. Kobieta płakała a ja delikatnie kołysałem ja na boki, szepcząc że już po wszystkim, że jesteśmy bezpieczni, że ona jest bezpiena. Ale nie puszczałem jej, nie miałem zamiaru, najwidoczniej potrzebowała jeszcze chwili, by dojść do siebie. Ja też potrzebowałem tego. Byłem w kompletnym szoku. Nie mogłem powiedzieć nic bardziej sensownego niż "już nami nie buja Janet, nie płacz, proszę..." Naprawdę, nic więcej nie przychodziło mi do głowy i nie wiedziałem co mogę zrobić, by ją uspokoić. Płakała i płakała, a ja... Nie czułem się na siłach by to powstrzymać.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Rozluźniłam się. Czułam się zmęczona po tym wszystkim, tak bardzo, że mogłabym pójść znów spać. Żołądek miałam ściśnięty, nadal cicho martwiłam się o Vincenta, ale teraz...
- Colton... J-ja... - zacząłem, odsuwając się nieco od niego. - Ja... tak bardzo cię przepraszam... Jestem... Jestem zła... Jestem złą osobą i... Przepraszam... - wydukałam. Ramiona nadal mi się trzęsły, jednak kiedy mężczyzna wyciągał do mnie rękę, ja ją powstrzymałam. - Muszę... muszę ci coś powiedzieć... - szepnęłam słabo.
Offline
Pokręciłem głową przecząco, robiąc zmartwiona minę.
- Janet, nie musisz nic mi teraz mówić - zapewniłem ją, widząc w jakiej jest rozsypce, że ledwo wyrusza z siebie cokolwiek. - Proszę cię... Podnieśmy się z podłogi, to... To chyba już po wszystkim. Ty... Ty wciąż dygoczesz. Powinnaś się położyć, napić się czegoś ciepłego, na pewno dobrze by ci to zrobilo, moja droga - szepnąłem, ale ona nie chciała bym znów ją objął. Serce zabiło mi szybciej że strachu. - Janet... Proszę cię. To... Było przerażające. Musimy odetchnąć. Ty musisz odetchnąć. Ja muszę odetchnąć. Proszę cię... - mówiłem błagalnie, znów chcąc ja objąć, pogładzić po ramieniu.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
To było przerażające? Jeszcze nie wiesz co chcę ci wyznać...
- D-dobrze... ja... muszę wrócić do swojej kajuty - powiedziałam słabym głosem, wycierając łzy. Powoli podniosłam się z połogi, asekurowana przez Coltona i nie odtrącając go tym razem, dałam się objąć i poprowadzić do drzwi. - Ty... ty też odpoczniesz, dobrze? - powiedziałam cicho, kiedy wyszliśmy powoli na korytarz. Tutaj też wszystko było poprzewracane, jednak światło już wróciło. - Dziękuję, że byłeś... - powiedziałam dodatkowo.
Offline
Pokiwałem delikatnie głową, pocierając delikatnie jej ramię.
- Janet, cieszę się że byliśmy razem. Przynajmniej wiem, że jesteś teraz bezpieczna. Chyba pobiegł bym cię szukać i beigalbym jak szalony po całym statku pytając o ciebie - stwierdziłem z lekkim rozbawieniem, nie puszczając jej. - Jak tylko cię odprowadzę to wrócę do siebie... Chyba nie powinniśmy się kręcić jeszcze po statku. Obsługa będzie potrzebowała chwili czasu, by to wszystko uprzątnąć. Ale już jesteśmy bezpieczni - zaznaczyłem. - Nadal drżysz... - zauważyłem zaniepokojony. - Dobrze się czujesz? Na tyle na ile... Ta sytuacja pozwala - dodałem, wzdychając.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- Chyba... Chyba na razie nie czuję się dobrze... - przyznałam słabo. - Colton... Jak już się oboje uspokoimy... Musimy porozmawiać. Poważnie i... - znów złapałam oddech. - Możesz przyjść do mnie jutro, po śniadaniu? Proszę - powiedziałam niepewnie, czując że jutro skończy się moje szczęście na statku. Sama sobie na to zafundowałam, złamie mu serce, sobie sama je złamię... Chryste... Byłam takka głupia...
Offline
- Nie jest aż tak późno, za oknem już się rozpogadza... Mogę przyjść wieczorem... Chyba że czujesz, że potrzebujesz więcej regeneracji. Hm, może faktycznie potrzebujesz, nie będę ci się narzucał. Sam pewnie tez... - Wziąłem głęboki oddech. - Sam też pewnie potrzebuje małej regeneracji po tym przeżyciu. - Musnąłem wargami jej skroń. Kobieta się nie uspokajała, nadal była bardzo roztrzęsiona i chyba niezbyt mogła myśleć teraz o takich głupotach jak spotkanie ze mną wieczorem czy jutro.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Colton nawet nie mógł przypuszczać jak bardzo bolało mnie serce. Ze łzami w oczach przeszłam wraz z nim aż pod drzwi mojej kajuty, a kiedy tylko się zatrzymaliśmy objęłam go czule, sięgając jeszcze ust, by pocałować tego kochanego mężczyznę.
- Dziękuję Ci za wszytsko... Za wczoraj, za dziś... - uśmiechnęłam się słabo. - Wybacz, ja dziś... Muszę odpocząć od wszystkiego i... Jakoś... Przespać się może - powiedziałam słabo. - Jutro... Po śniadaniu. Proszę przyjdź do mnie i..
Porozmawiamy...
Offline
Położyłem dłoń na jej policzku, ocierając kciukiem łzy, które co i raz spływały po jej twarzy.
- Moja droga Janet, rozmowy z tobą nigdy nie jest mi za mało - szepnąłem i jedynie przelotnie musnąłem ustami jej usta. Nie chciałem już przeciągać struny i jej denerwować bardziej. Ewidentnie chciała już zostać sama a ja musiałem to uszanować.
Odsunąłem rękę od jej twarzy i uśmiechnąłem się do niej blado, czułem się trochę niepewnie. Czy jednak stało się coś, co sprawiło ze... No nie wiem, zniechęciła się do mnie? A może po prostu była zmęczona... Tak, to pewnie chodizlo oto. Sam byłem zmęczony i też masa głupich myśli przychodziła mi do głowy.
- Wypoczywaj, przyjdę po śniadaniu - podsumowałem, kiwając delikatnie głową i nie zekajac aż zamknie za sobą drzwi ruszyłem korytarzem znów do siebie.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Gdy tylko zamknęłam drzwi... Spróbowałam oczyścić myśli na tyle by dojść do łazienki i się odświeżyć porządnie, zdjąć z siebie sukienkę, bieliznę, zmyć resztki makijażu i łez. Jednak z chwilą kiedy dopadłam do łóżka, padałam na nie zupełnie nieprzytomna i... znów się rozpłakałam.
Chciał mnie zabrać do tych małych teatrów, na spacery, restauracje, chciał cieszyć się ze mną życiem, tańczyć, kochać i spędzać piękne dni...
A ja... też tego chciałam, jak bardzo chciałam być kochana. Jednak... Nie mogłam wysiąść ze statku, musiałam wracać, Australia była moim domem, musiałam wracać do Kelly i... Wszystko mnie to przerastało, po prostu za dużo. Nie mogłam, nie mogłam mu nie mówić! Musiał znać prawdę. Musiał wiedzieć, że dla nas nie było przyszłości, że nie może zatrzymywać się dla mnie, że musi... musi iść dalej, zbadać nowy ląd co sił w sercu.
Płacząc zasnęłam i spałam długo, bardzo długo, gdyż ponownie obudziłam się dopiero nocą. Poduszka jednak nadal była wilgotna od łez.
Offline
Okazało się że byłem bardziej wykończony niż mogłem się spodziewać. Gdy wróciłem do kajuty przysnąłem na kanapie. Obudziło mnie pukanie do drzwi obsługi. Ponieważ statek był cały do wysprzątania, przyniesiono pasażerom pierwszej i drugiej klasy posiłki do pokoi,a by w spokoju je zjeść. A kiedy już znadelm to nawet nie pamiętam kiedy i jak bo bardzo szybko znalazłem się w łóżku i zasnąłem. Obudzilem się jak zwykle rano, aczkolwiek trochę zaniepokojony, chyba miałem jakieś źle sny, tyle że nic nie pamiętałem, pozostało jedynie nieprzyjemne uczucie niepewności.
Zamyślony nad moją Janet jadłem śniadanie i wylałem na siebie kawę! Także poszeldem się jeszczeprzebrac i dopiero potem ruszyłem do kajuty kobiety. Stanąłem przed drzwiami z szerokim uśmiechem i zastukałem trzykrotnie, czekając na odzew ze strony kobiety.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline