Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Spojrzałam na niego rozbawiona.
- Nie musisz wierzyć, nie jest mi w niej wygodnie - przyznałam szczerze, wstając z kanapy i w rajstopach na stopach, przeszłam za Coltonem, na balkon. Mimo całkiem mocnego wiatru, byliśmy osłonięci. Widać było wyraźnie fale, ich białe korony, ale było stosunkowo ciepło. Ah, był jeszcze lipiec, w tym punkcie geograficznym to naprawdę ciepły okres. Nie mniej stanęłam tuż obok mężczyzny, a gdy ten nieco powoli nakrył mnie ramieniem, chętnie się w niego wtuliłam. Włosy lekko łaskotały mnie w nos, gdy zawiewało mi loki na twarz, jednak gdy przymknęłam oczy i nie myślałam o bolących stopach, włosach, czy własnym zmęczeniu... Mogłam rzec, że było idealnie.
Offline
Złapałem kilka głębokich oddechów, nie zmaykajac jednak oczu, bo nie czułem się znajlepiej gdy to robiłem. Potem jednak zrobiło się lepiej, umsyl się jakoś oczyścił, płuca napełniły się świeżym powietrzem dzięki czemu sam poczułem się świeższy. Zerknalem w końcu na Janet. Miała zamknięte oczy i rozluźnioną twarz. Uśmiechała się delikatnie... Dlaczego się uśmiechała? O czym mogła teraz myśleć...? Janet, Janet, zdradź mi wszystkie swoje myśli, bym nie musiał się już nad tym zastanawiać!
Staliśmy tak dłuższą chwilkę aż oboje poczuliśmy już chłód i postanowiliśmy wrócić do środka. Do kajuty wpadło trochę świeżego powietrza, więc i w pomieszczeniu zrobiło się przyjemniej.
- Umyje się... Nie musisz tutaj siedzieć. Sama jesteś pewnie zmęczona. I pracą i czekaniem na mnie. - Wetchanlem niezadowolony. - Zrób sobie przyjemność i również odśwież się i połóż. Będę się czuł z tym najlepiej...
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Spojrzałam na niego z wahaniem. Oczywiście, że byłam zmęczona, jednak... Nie chciałam jeszcze wychodzić. Podobało mi się siedzenie na jego łóżku, oglądaniu jego aparatu i tych kilku nastu kliszy, które zasypywały niemal każdą szafkę w jego kajucie. Był bałaganiarzem? A może jednak pedantem, jak mój Vincent? Chciałam wiedzieć, nawet takie nieistotne, głupie rzeczy...
- Jednak wolałabym poczekać - przyznałam szczerze w końcu. - Nadal nie wyglądasz najlepiej, zamartwiałabym się, gdyby zrobiłoby ci się słabo pod prysznicem, albo gdybyś uderzył się... - skrzywiłam się. - Poczekam, czułabym się źle gdybym teraz tak cię zostawiła - powiedziałam uparcie. - Poza tym... milej ci będzie zasnąć, gdy ostatnim co zobaczysz, to będę ja, czuwająca nad tobą - zaśmiałam się cicho.
Offline
- Tak... Tak, będzie mi bardzo miło - szepnąłem, nie ruszając się z miejsca, a spoglądając w zielone oczy Janet. - Jeśli taka jest twoja decyzja, to się z nią zgadzam, moja droga, nie będę się kłócić k cię wyrzucać stąd bo wcale nie chce... Ale pamiętaj że dzwi są dla ciebie zawsze otwarte, a skoro już wiesz gdzie mnie szukać to zapewne z łatwością trrafisz tu za każdym innym razem - podsumowałem, dotykając jej policzka. Westchnalem cichutko, opuszczając dłoń. - Rozgosc się a ja... Postaram się wrócić w całości - mruknąłem, uśmiechając się jed hm kącikiem ust.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Pokiwałam głową z uśmiechem i wróciłam na kanapę. Owinęłam ramiona kocem, który leżał na oparciu i przez chwilę kiedy cicho woda szumiała z łazienki siedziałam na kanapie w poprzedniej pozycji. Zaraz jednak mnie to znużyło i zaczęłam spacerować po pokoju, oglądać z ciekawością jego zdjęcia na biurku, jego aparat, jakieś części do niego... Musiałam poprosić, by mi poopowiadał nieco więcej o tym urządzeniu! Tak się zagapiłam, że niemal nie zauważyłam, jak Colton wyszedł z łazienki, już przebrany w piżamę. Koszulka z odsłoniętymi ramionami tylko mnie utwierdziła w przekonaniu, że był niezwykle seksownym, silnym mężczyzną.
- Odświeżony, cały i zdrowy, gotów do snu - powiedziałam miękko z zadowoleniem odrzucając koc na kanapę i podchodząc do łóżka, kiedy mężczyzna już się położył.
Offline
Westchnalem ciężko.
- Tak... Niestety jestem bardziej gotów do snu, niż do rozmowy. - Umsiecjnalem się słabo. - Ale czuję się już naprawdę dobrze. Myślę że zasnę spokojnym snem... W szczególności że będziesz obok. Wybacz zdali zasnę w pół zdania. Czasem mi się to niestety zdarza - powedziałem ze śmiechem.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- W takim razie nie zaczynaj już żadnego nowego zdania, tylko śpij - poleciłam cicho rozbawiona i kiedy przysiadłam przy nim, pochyliłam się i pocałowałam mężczyznę w czoło. - Wracam do siebie... Może uda nam się złapać po śniadaniu, a jeśli cię nie znajdę, to przyjdę tutaj - powiedziałam spokojnie i kiedy Colton zamknął oczy, po długiej walce z ciężkimi powiekami, wstałam z łóżka i powolnym krokiem zebrałam swoje rzeczy, a gdy wychodziłam, zgasiłam światło, oglądając się ciepło na mężczyznę. Ah chciałabym z nim zostać i doglądać, czy będzie miał fatycznie spokojny sen... cóż, pozostało mi wierzyć. Wróciłam do swojej kajuty... z jakimś ciepłem w sercu, troską skierowaną do niego... Jakże przyjemne uczucie.
Janet zapomniała o swoich rękawiczkach, leżą tuż obok Coltona, na jego szafce nocnej.
Offline
/17 dzień - 22 lipca 1948/
Zasnąłem niezwykle szybko. Ostatnie co słyszałem to kroki Janet, nawet nie pamiętałem do końca, czy słyszałem jak zamyka za sobą drzwi. Spałem twardo do północy, a gdzieś w tych okolicach obudziłem się i nie mogłem spać. Myślałem o kobiecie. O kobiecie moich marzeń...
To uczucie. Jedyne w swoim rodzaju i wyjątkowe. Czułam miłość kilka razy w swoim życiu, nie odpuszczałem jej, ale ona odpuszczała mnie. Byłem ciekaw ile jeszcze zniesie moje serce. I kim dokładnie była Janet, jaki był cel pojawienia się jej w moim życiu. Czy ona będzie ze mną? Tak na dłużej... Tak na stałe? Czy po raz kolejny spotkań się z odrzuceniem i rozczarowaniem? Porzuceniem... Czy była celem, czy jedynie punktem przez który się przechodzi i zostawia się go za sobą? Oh! Nie nie nie nie! Nie chciałem o tym myśleć...
Po paru godzinach zasnąłem. Obudziłem się znów dopiero w porze obiadowej. Głowa mnie bolała ale mimo wsyztsko zerwałem się z miejsca i postanowiłem się przygotować do wyjścia, wszystko robiłem za szybko i niezdarnie. Pogniotlem koszule jeszcze zanim zdążyłem założyć ją na siebie! Jednak wszystko zwolniło, gdy dostrzegłem jej jekawiczki. Wziąłem je do ręki, delikatnie pogładziłam kciukiem po materiale, siadając na łóżku.
- Ah... Czyli tu byłaś, piękna Janet. Naprawdę tu byłaś... - wymamrotałam do siebie z uśmiechem.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Po obiadowym występie, lżejszym i przyjemniejszym zapukałam do pokoju Coltona. Przebrałam się, miałam na sobie spodnie, lnianą koszulę, a pas zdobił mi piękny pasek, z ornamentem wykonanym przez Vincenta jak zawsze. Kiedy zapukałam raz jeszcze, usłyszałam ciche zaproszenie do wejścia, więc wtedy w końcu weszłam, z uśmiechem powitałam Coltona. Był ledwo ubrany w koszulę i spodnie, szelki zwisały mu dość luźno z ramion, a sam siedział na kanapie, jakby próbując ogarnąć myśli.
- Znów jesteś blady... - westchnęłam zatroskana, zamykając za sobą drzwi. - Ale twój przyjaciel Aiden też dziś nie najlepiej się czuje, nie widziałam go ani na śniadaniu, ani na obiedzie - westchnęłam cicho i przeszłam do Coltona, do kanapy, by usiąść u jego boku. - Jadłeś coś, mój drogi?
Offline
- Nie nie, niestety nie obudziłem się na śniadanie i nie zdążyłem się wyszukiwać na obiad... Zjem coś porządnego na kolację - wyjaśniłem swoje plany uśmiechając się lekko do kobiety. Gdy tylko usiadła sięgnąłem po jej dłoń i pogładziłem po niej palcami. - Za to dużo myślałem. Choć wszytsko jest chaotyczne. Hmm... O tobie, o statyki, o podróży, o... Samym sobie. Hah, naprawdę sporo tego było, już połowa rzeczy wypadła mi z głowy - przyznałem się, kręcąc głową. - Ale czuję się dobrze, tylko jestem trochę nieobecny, zaspany. Wracam do siebie. A tobie Janet jak mija dzień? Odnoszę wrażenie, że tryskasz radością... Czy jednak się mylę? Przydarzyło ci się dziś coś?
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Roześmiałam się cicho.
- Nie, wydaje mi się... żeby wydarzyło się dziś coś szczególnie szczęśliwego. Właściwie to nadal jest mi strasznie przykro, że tak cierpisz - zauważyłam z krzywym uśmiechem. - Cóż... widzę, że próbowałeś się ubrać... Ale chyba było ci ciężko - uznałam, widząc koszulę źle zapiętą. - Jednak podziwiam próby... I tak bardzo dzielnie znosisz tą dolegliwość. Jeden z oficerów powiedział, że niedługo zakończą się te fale... - spróbowałam go pocieszyć, zaciskając się lekko palce na dłoni Coltona.
Offline
- Odsypialem wczorajszy dzień... Teraz czuję się już naprawdę w porządku, jestem tylko trochę zaspany... - powtórzyłem się i westchnalem ciężko, zerkając na koszulę. Uh, faktycznie była źle zapięta. Czemu nie zauważyłem tego wcześniej? Zrobiło mi się trochę wstyd. - Cóż, powinienem to chyba poprawić - szepnąłem, wysuwając dłoń z dłoni Janet i powoli podnosząc się z kanapy. Zacząłem też rozpinać koszule pod spodem ma podkoszulek kierując się do części sypialnianej kajuty, bo jednak nie wypadało się tak rozbierać przy damie. Choć wczoraj widziała mnie w podkoszulku. Hmm... - Zostawiłaś rękawiczki - powiedziałem, nagle to sobie przypominając. Bo przecież to od nich zaczęły się wszystkie moje rozmyślania. - Mam je... Gdzieś... Oh... - zacząłem się rozglądać, jednocześnie przepinać guziki koszuli.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Pokręciłam głową i wstałam z kanapy, by podejść do Coltona, który zaraz zaplątałby się w tej koszuli. Sama wzięłam w palce guziczki, rozpinając wszystkie błędnie spięte i od dołu spinając koszulę jeszcze raz, już poprawnie.
- Po kolei, twoje myśli już pędzą w zupełnie inną stronę, a ciało, naiwnie próbuje nadążyć - zauważyłam cicho rozbawiona, zapinając je guziki spokojnie. Ładnie pachniał, może spędził dużo czasu pod prysznicem? A może coś mi się już uroniło... Kiedy zapięłam koszulę do końca, cofnęłam się cofając też dłonie, swobodnie łącząc je przed sobą. - Moje rękawiczki? Tak mi się wydawało w pokoju, że mi ich brakuje... Domyśliłam się, że są u ciebie... - westchnęłam cicho, kiwając głową.
Offline
Uśmiechnąłem się do niej łagodnie, przez chwilę milcząc. Przez dłuższą chwilę. A właściwie to się zamyśliłem i dosyć długo nic nie mówiłem.
- Ummmm, tak, tak... Zostawiłaś je na mojej szafce nocnej. Znalazłem je... Rano - wyjaśniłem, rozglądając się po pokoju. - Uh, teraz ich nie widzę. Może jednak położyłem je tam - pwoedzialem, wskazując w stronę części salonikowej ale i tak rozejrzałem się jeszcze raz po tej części kajuty, przeczesując palcami włosy.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Zmarszczyłem lekko brwi, trochę zmartwiona tak roztrzepanym umysłem, niespokojnym wzrokiem Coltona.
- Potem je znajdziemy - uznałam miękko i ujęłam jego dłoń. - Może usiądziemy na kanapie? Na spokojnie, opowiesz mi może co nieco o tym co dzieje się w twojej głowie... Cóż, na pewno to dużo rzeczy, bo wydajesz się naprawdę... Rozproszony - przyznałem, ściskając lekko jego dłoń. - No to... Kanapa. Na spokojnie, nigdzie się nie spieszymy...
Offline
Zaśmiałem się krótko, również ściskając jej dłoń.
- Czasami bywam bardziej roztrzepany niż jestem gadatliwy- podsumowałem, pozwalając się poprowadzić znów do kanapy. Kiedy usiedliśmy, westchnalem cicho, kiwając sobie samemu głową. - Takie stany chyba ma każdy, czy się mylę? - Uśmiechnąłem się promiennie do Janet. - Jak dużo leżę to dużo myślę, nic nadzwyczajnego. Po prostu troszkę myślałem o swojej przeszłości, ale już wróciłem do teraźniejszości i proboje się pozbierać. Chyba jednak dopiero jutro będę w pełni sił - wyznałem, krzywiąc się lekko. - Zabiorę cię gdzies na obiad. Albo na śniadanie? Co tylko będziesz chciała!
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Uśmiechnęłam się czule i pokiwałam głową.
- Śniadanie brzmi dobrze - uznałam miękko. - A z twoim towarzystwem będzie brzmiało na pewno dobrze - dodałam spoglądając na niego z uczuciem i uśmiechnęłam się czule. - Cóż, rozumiem, miałeś dużo czasu na myślenie... - westchnęłam cicho. - Chcesz się podzielić ze mną jakimiś swoimi przemyślaniami czy może jednak wolisz zostawić je dla siebie? - zapytałam, opierając się łokciem o oparcie, a drugą ręką głaszcząc Coltona po ramieniu.
Offline
Zasnatowilem się chwilkę. Nie chciałem przemilczeć tego, bo przecież już zaznaczyłem że dużo się działo w mojej głowie a Janet dostrzegła, że właśnie w związku z tym byłem dosyć nieobecny duchem, a ciałem nadal słaby i ehhh...
- To były samolubne myśli - przyznałem się z nutą zawstydzenia. - Myślałem o sobie i... Po prostu jakoś tak wpadłem w to zamyślenie zbyt głęboko. - Pokręciłem głową. - Chciałabyś pójść teraz na jakiś krótki spacer? Było by mi bardzo miło gdybyś się zgodziła... Znajdę swoje buty, założę marynarkę i jestem gotów.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- W porządku... Bardzo powolny spokojny spacer. Dobrze ci to zrobi przewietrzysz się - uznałam miękko, patrząc na niego czule
- W takim razie... Ubieraj się i idziemy. Jest bardzo przyjemnie na pokładzie... - zapewniłam z czułością. - A co do twoich rozmyślań... To nie jest złe myśleć o sobie. O swoich pragnieniach, marzeniach... Warto czasem o tym myśleć - powiedziałam miękko, uśmiechając się do Coltona.
/25 dzień - 28 lipca 1948 roku/
Kolejne kilkanaście dni spędzaliśmy cały czas razem. Śniadania, obiady, kolację... Czasem wieczory, spacery... To było magiczne. Znaleźliśmy się, jak dwie zagubione duszę i naprawdę udzielił mi się romantyczny nastrój Coltona i teraz sama już, kiedy mówił że oddaje mi serce... Ja chciałam mu oddać moje. Skrzywdzone boleśnie, zatrute, zniszczone, popsute...
Nie mniej byłam pewna. Zakochałam się w nim, w Coltonie, w tym przecudownym mężczyźnie... I to nie była pochopna myśl, to była myśl która kiełkowała we mnie... Długo.... I teraz zakwitła i czułam się jak nowo narodzona.
Podczas wieczornego występu w barze, Colton zajął swoje miejsce z boku, a ja cały występ, spierając głębokim, kojącym głosem o namiętności, o pragnieniach kobiet i mężczyzn, o miłości... Zerkałam wciąż na niego i nie umiałam oderwać wzroku. Wygląda jak zawszee z klasą, w koszuli i z apaszką, z zamyślonym spojrzeniem utkwionym we mnie, w ciemno zielonej sukni z odkrytym dekoltem, z lśniącymi ozdobami... Śpiewałam dla niego, o własnej miłości i własnych pragnieniach, dziś tak było...
Kiedy zeszłam ze sceny podeszłam od razu do Coltona z szerokim uśmiechem zadowoleniem.
Offline
Od razu podniosłem się do góry i jeszcze zakładałem cicho, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Przrcudownie ci poszło. I jak zwykle wyglądasz oszołamiająco... - szepnąłem, ujmując jej dłoń i ściskając lekko. - Wypijesz ze mną lampkę wina? - zapytałem grzecznie, choć byłem niemal pewien że nie odmówi, bo alkohol już czekał na nas. Puściłem jej dłoń i odsunąłem krzesło, by na nim usiadła.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline