Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Męczy? Nie, skąd - zaśmiałem się na taką opcję, bo moim zdaniem była absurdalna. Szczególnie, że Aiden zazwyczaj mówił oszczędnie, mało wylewnie, a rozmawiając o czymś na czym głównie znał się on, zmuszało go nieco do prowadzenia toku rozmowy... No mówił do mnie takim miłym tonem, takim spokojnym. Niemal cały zadrżałem gdy zwrócił się do mnie "mój drogi...".
- Ale faktycznie skończyło mi się wino, a ty już dawno wyczyściłeś talerz po cieście więc tak, dziś chyba musimy skończyć - przyznałem rozbawiony i wstałem od stolika, co zaraz zrobił też Aiden. - Może.. Przejdziemy się jeszcze na zewnątrz w stronę naszego pokładu? - zapytałem miękko ruszając u boku mężczyzny w stronę wyjścia z sali.
Offline
- W porządku, możemy się przejść. Nie mam nic przeciwko - zapewniłem spokojnym głosem, wyglądając materiał marynarki i powoli kierując się wraz z mężczyzną do wyjścia. - Choć dziś jest dosyć wietrzny wieczór - zauważyłem, gdy już wyszlismy. - Zapewne chwila spaceru nie zaszkodzi... Ummm, to był spokojny i przyjemny wieczór. Aczkolwiek podstępem zmusiles mnie do mówienia - zauważyłem z rozbawieniem.
Offline
- Zgadza się, przyznaję się do każdego podstępu - przyznałem, kiwając głową z dumą. - Ale dodam zaraz, że niczego nie żałuję - zaśmiałem się jak to miałem w zwyczaju. - Czasem tak ciężko wyciągnąć od ciebie kilka zdań na raz, a teraz miałem okazję rozmawiać z tobą, gdzie głównie ty mówiłeś - zachichotałem idąc spacerkiem przez pokład i mimo wiatru rozpinając kilka pierwszych guziczków koszuli. Z uśmiechem rozejrzałem się dookoła. - Faktycznie wietrznie, ale i tak jest bardzo miło... - uśmiechnąłem się rozglądając dookoła pustego pokładu i idąc zadowolony z siebie. Gdzieś na wyższym pokładzie grał kwartet smyczkowy, dźwięk roznosił się tak dobrze, że doskonale słyszeliśmy każdą nutę. - Ah... na górze pewnie znów są tańce - uznałem z westchnieniem spoglądając w rozświetlony pokład pierwszych klas, złotą salę.
Offline
- A w trzeciej klasie przypadkiem też nie tańcują? - zapytałem z lekką rozbawiony jego uwaga. - Z tego co mi się przypomina tamtaforma zabawy odpowiadała ci zdecydowanie mniej niż ta w niższej klasie - dodałem, zerkając kątem oka na Vincenta.
Offline
Pokiwałem głową z lekkim uśmiechem.
- Zgadza się, ale ostatnio poprosiłem Janet o kilka lekcji tańca. Takich tańców bardziej klasycznych - przyznałem się szczerze. - Tyle że to ona prowadziła, więc znam układ kroków partnerki - zaśmiałem się z siebie i pokręciłem głową. Wyciągnąłem papierośnice i schowałem jednego papierosa za ucho.
- Matka by mnie zlała za to że tyle palę - parsknąłem. - Ale czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal. Skusisz się? - zapytałem jak zawsze wyciągając w jego stronę zdobioną papierośnice.
Offline
- Podziękuję - odmówiłem z grzecznym uśmiechem. - Dlaczego Janet prowadziła? Przecież sama potrafi tańczyć jako partnerka i to doskonale - powiedziałem, pamiętając że dobrze mi się z nią tańczyło w parze. Z arszczylem lekko brwi. - Znaczy, rozumiem że niezbyt potrafisz, ale mimo wszystko chyba powinieneś ją poprosić o zachowanie standardowego podziału ról w tańcu. - Zaśmiałem się, kręcąc głową. - Rządzicielka z niej ogromną - podsumowałem.
Offline
Wzruszyłem ramionami.
- Jakoś mi to nie przeszkadzało. Ona jest okropną dominatorką, a ja raczej z natury... Jestem uległy - parsknąłem cicho. - Nieważne. Raczej nie pali mi się do walców, po prostu... Miło że muzykę słuchać niemal na całym statku - przyznałem i odpaliłem sobie papierosa, spokojnie się zaciągając i relaksując się przy wszechobecnym wietrze. - Hm... To był męczący tydzień, chyba do południa nie wyjdę z łóżka... - przyznałem rozbawiony, lekko sennym glosem.
Offline
- Wypoczynek na pewno dobrze ci zrobi. - Pokiwałem delikatnie głową na własne słowa. - Ciężka praca daje dużo satysfakcji umysłowi ale odbiera masę energii cału... - Uśmiechnąłem się lekko. - Wybacz, sam naprawdę zaczynam tęsknić za własnymi zajęciami. Nie należę do tych co w pracy się zatracają i żyć bez niej nie mogę jednak... To cały czas największa i chyba najistotniejszą część mojego całego dnia. - Zbyłem dłonią własne słowa. - Narzekam na to już od kilku dni, zaraz sam siebie nie będę mógł znieść. - Zaśmiałem się ktortko, chowając dłonie do kieszeni.
Offline
- Spokojnie, nie jesteś nieznośny, ale kiedy taki się staniesz, obiecuję zwrócić ci uwagę - uznałem. - No wiesz, mówiłem Ci już przecież że można tu robić wiele rzeczy, no i możesz też pracować jeszcze, albo dowiadywać się nieco o kulturze do której płyniesz... - wzruszyłem ramionami. - Twoje wakacje ledwo się zaczęły, a ty już masz dość, też mi coś - parsknąłem śmiechem. Potem spojrzałem z szerokim uśmiechem na Aidena.
- Zawsze możesz mi pomóc w moich projektach. To praca dość mozolna i monotonna ale przynajmniej zajmująca - zaproponowałem.
Offline
- Ja? Pomagać tobie? W twoich projektach? Ja projektuje budynki, Vincent! - Zaśmiałem się krótko i popatrzyłem na niego z rozbawieniem. - Liczę lub przeliczam różne rzeczy... Wiem co zraz powiesz! - zastrzegłem, jeszcze zanim się odezwał. - Ale projektowanie zewnętrznej strony to zupełnie co innego. Opieram się na wzorach, na poprzednich projektach. Tak naprawdę wsyztsko to to samo, tylko nieco zmienionych. To nie jest tworzenie czegoś z niczego, tak jak ty to robisz. Dostajesz pierścionek i zaraz widzisz w nim naszyjnik. Szaleństwo! - Parsknąłem.
Offline
- Oh, nie o to mi chodzi byś mi grawerował sygnety, czy kształtował brylanty - machnąłem ręką. - Po prostu musze oczyścić i wyszlifował srebrne płytki, a to monotonne i męczące, bardzo męczy ciągłe napięcie mięśni rąk, nie mówiąc już o pochylaniu się nad płytkami - wyjaśniłem spokojnie. - Ale to niezbędne, nim zacznę nanosić wzory, wycinać je z płytek... Potem wszystko będę łączył dopiero w pracowni na tyłach sklepu, ale w pokoju przygotowuje sobie materiały - wyjaśniłem spokojnie, miękkim tonem. - To w żadnym razie skomplikowane, a zawsze jakieś zajęcie, przy którym się zmęczysz - dodałem, wzruszając ramionami. Potem chwilę się zastanawiałem jeszcze nad czymś, ale już w głowie doszedłem do odpowiedzi, na którą parsknąłem pod nosem.
- Obliczeń ci też raczej nie dam, głównie dlatego, że ty wykonujesz podobne działania, ale w metrach, a ja w milimetrach, mam mniejszy margines błędu - zachichotałem, kręcąc głową.
Offline
- Jedno jest pewne, nawet bym nie pytał o takie zadbanie, to twoja działka nie moja. Jednak nie mogę się z tobą zgodzić z tym, że liczę tylko na metrach. Budynki to niezwykle delikatne rzeczy, w szczególności gdy mają po 10 czy 15 pięter, a w ich wnętrzu znajduje się tysiąc albo i więcej osób - zaznaczyłem. - W mojej pracy też liczą się momentami minimetry...
Offline
Uniosłem ręce do góry, kiedy wspinaliśmy się po schodach wyżej, na nasze piętro kajut.
- Oh tak, to pewne - przyznałem szczerze, przyznając się do niedopowiedzenia. - Cóż, już mówiliśmy chyba, że gdybyśmy się mieli licytować, to twoja praca jest znacznie bardziej wymagająca i znacznie więcej od niej zależy niż od moich wisiorków - przypomniałem ze śmiechem wchodząc na szczyt schodów i wyrzucając peta do ustawionej przy drzwiach popielniczki. Przepuściłem w drzwiach Aidena, zaraz wchodząc za nim i zamykając drzwi.
- Mniejsza o skalę - podsumowałem. - Po prostu... Mówię. Że gdybyś szukał mnie, albo zajęcia to będę u siebie w kajucie prawie całą niedzielę - wyjaśniłem. - No i... Jakbyś jednak zdecydował się wpaść, to zalecam ubrać się... Hm w ubrania do "pobrudzenia". Nie musi na tobie osiąść pyłek ze złota, byś był mi drogi, jednak żal ładnych koszul - wyjaśniłem miękko.
Offline
Zastanowiłem się chwilę w milczeniu, zwalniając nieco kroku i dopiero gdy się namyśliłem pokiwałem potakujaco głową.
- Dobrze, w takim razie przyjdę. A jeśli będę przeszkadzał to po prostu mnie oddelegujesz - podsumowałem, uśmiechając się dam do siebie, a następnie spoglądając na Vincenta. - Oh, no tak, ja ci nie przeszkadzam? Zgadlem? - zapytałem widząc jego spojrzenie. - Nie wiem, czy byłbym aż tak otwarty na towarzystwo, gdybym miał swoją własną pracę - wyjaśniłem, wzruszając lekko ramionami.
Offline
- Oj tam, praca... To kilka mechanicznych ruchów. Muszę oczyścić tylko płytki do pracy nad projektem sygnetu - wyjaśniłem spokojnie i miękkim głosem, wzruszając ramionami. - Twoja obecność po prostu niezwykłe umili mi pracę jak i cały dzień - wyjaśniłem, oscylując gdzieś na granicy flirtu i uprzejmości. - Chyba że będziesz jakiś szczególnie nieznośny, to cię wyproszę, jednak nie spodziewam się nawet takiej sytuacji - zachichotałem, wolnym krokiem idąc z mężczyzną pod drzwi jego kajuty.
Offline
Parsknąłem.
- Nie daj sobie tak łatwo wchodzić na głowę, Vincent - powiedziałem niemal pouczającym głosem i westchnąłem, gdy zauważyłem że już byliśmy niemal pod moimi drzwiami. - Także jesteśmy umówieni na jutro... Postaram się wpaść około południa? Będzie ci pasować taką godzina? Czy mam być jednak później? - upewniłem się, bo zawsze lubielm znać rozkład swojego dnia.
Offline
- Nie, południe będzie jak najbardziej odpowiednie - zapewniłem go miękko, gdy zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Aiden szukał kluczy, a ja obserwowałem bacznie jego dłonie, jego plecy, pośladki, ah idealne pośladki... Aiden chyba wyczuł moje spojrzenie bo gdy znalazł klucze spojrzał na mnie z pytaniem w oczach, na co mogłem jednie lekko różowy wzruszyć ramionami.
- Tak.. A więc jesteśmy umówieni - podsumowałem zadowolony. - Więc... Do zobaczenia, Aiden. Śpij dobrze... - dodałem miękkim, pełnym uczucia którego nie powinno między mężczyznami być wzrokiem..
Offline
Zmarszczyłem lekko brwi, zauważając te spojrzenie Vincenta. Mężczyzna poczerwienial nieco na twarzy i zapewne gdybym miał to w naturze, to również bym się zarumienił. Jednak nigdy tak nie okazywałem zawstydzenia. Za to mocno zapiekły mnie uszy. Odchrząknąłem i pokiwałem głową.
- Tak, Vincencie. Jesteśmy umówieni. Do zobaczenia już niedługo i spokojnej nocy. Dziękuje że zgodziłeś się na kolację - dodałem jeszcze i kiwając mu głową ostatni raz zniknalem w swojej kajucie.
Offline
Skrzywiłem się lekko sam na siebie. Ugh nie możesz go tak gorszyć Vincent. Powinienem zachować się jak gentleman, podziękować i odejść, a nie męczyć go maślanymi oczami. Muszę zachowywać się porządniej.
Pouczając się tak, ruszyłem korytarzem do mojej kajuty. Jutro... Muszę dobrze się zachowywać. Porządnie. Jak dobry przyjaciel, dać mu czas i spokój...
Wstałem dość późno, ale na tyle przed przyjściem Aidena, że zdążyłem sprzątnąć ubrania oraz łóżko, a swoją szkatułkę z biżuterią i wszędzie walające się pierścionki ułożyłem na komodzie, obok lustra. Na moim biurku panował pozorny nieład, jednak mi on odpowiadał. Wyłożyłem dla bezpieczeństwa biurko, lupy i światło, stały po bokach, na samym szczycie ułożone w rządku leżały narzędzia oraz najróżniejsze papiery ścierne oraz gąbeczki czy płyny... Płytki srebra i złota, czy innych stopów były rozsypane po całym biurku.
Sam jak zawsze do pracy ubrałem się. Wygodnie, czyli w podniszczone już spodnie materiałowe, z podwiniętymi nogawkami, biały podkoszulek i szelki, które podtrzymywały mi spodnie. Bez ozdób, bez wisiorków (prócz krzyżyka na szyi) czy sygnetów. Dziś nie musiałem błyszczeć, dziś musiałem być po prostu... Dobry.
Offline
Nie miałem niczego, co choćby w połowie mogło przypominać "ubrania robocze". Dlatego niezbyt wiedziałem co mam na siebie założyć, gdy wróciłem z kawiarni po kawie. Po dłuższej chwili namysłu i poszukiwań udało mi się coś wybrać, miałem jednak nadzieję, że rzeczy nie zniszczą się nadmiernie. Zrezygnowałem z marynarki i przeszedłem się powolnym krokiem do kajuty Vincenta. Po drodze spotkałem Camillę z którą porozmawiałem chwilkę. Zasugerowała czysto towarzyskie (podkreśliła to bardzo) spotkanie, więc nie miałem po prostu serca jej odmawiać.
Zapukałem dwukrotnie do drzwi kajuty jubilera i nieco odsunąłem się od drzwi. Gdy po chwili mężczyzna otworzył uśmiechnąłem się do niego radośnie.
- Witaj, Vincencie. Widzę, że praca wre? - mruknąłem, zaglądając mu przez ramię do pomieszczenia.
Offline