Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Wiem... - uśmiechnąłem się smutno. - Jesteś zbyt dobry by być na mnie zły - parsknąłem cicho, nie podnosząc na niego wzroku. Zbyt bolesne. - Jestem jaki jestem... Nie umiem tego zmienić, choć długo próbowałem. Ale przestałem udawać, a spróbowałem zrozumieć i.... cóż. Nie do końca chciałem zrobić to tak, ale... - wzruszyłem ramionami. - Nie chciałem skreślać tym naszej znajomości. Początkowo nawet chciałem to zwalić na alkohol i udawać, że nic się nie wydarzyło, ale to by było nie w porządku wobec ciebie - przyznałem, gasząc papierosa. - Tak więc... cóż, z chęcią odpowiem na wszystkie pytania. Z chęcią pomogę ci zrozumieć i... osunę się na bok, jeśli tak będziesz chciał - podsumowałem przekonany, choć niezbyt zadowolony z tego "porządnego" postępowania.
Offline
- Póki co... brakuje mi słów, Vincent. Wybacz ale... Ja chyba teraz muszę... Jeszcze odetchnąć. Po nie chciałem byśmy obaj się męczyli i zastanawiali co ten drugi myśli. Po prostu... - Zgasiłem niedopalonego papierosa w popelniczne i podniosłem w końcu wzrok na mężczyznę. - Teraz nie jesteśmy w stanie na siebie spojrzeć - zauważyłem, odwracając wzrok. - Pójdę już... Ale nie pij, błagam - zastrzegłem, podnosząc się z miejsca.
Offline
Skrzywiłem się lekko, ale pokiwałem głową.
- Aiden, ty zawsze byłeś w porządku. Byłeś dla mnie dobry, bez względu na wszystko więc... Nie patrz na siebie źle. Jeśli kogoś chcesz winić, to wiń mnie. Jedyny tak naprawdę "zawiniłem" - skrzywiłem się, choć nadal nie wiedziałem nic złego w całowaniu osoby, którą się kocha... Ale on tego nie wiedział. Nie rozumiał. To akurat dość naturalne. Ciężko by mu było to zrozumieć, nawet z sprzyjających warunkach. To było po prostu nienaturalne, choć tak samo dobre jak to "naturalne".
- Gdybyś jednak chciał jeszcze... kiedyś porozmawiać... - wzruszyłem ramionami w końcu na niego spoglądając. - Będę w barze z bilardem. Albo u siebie w kajucie - podsumowałem spokojnie. - Zresztą... nigdy nie miałeś wielu problemów ze znajdowaniem mnie więc... - przełknąłem ślinę. - Do zobaczenia...
Offline
- Do zobaczenia, Vincent - szepnąłem, spoglądając na niego jeszcze raz i odwracając się. Wyszedłem z baru i skierowałem się do swojej kajuty jednak zaraz zmieniłem miejsce docelowe. Skierowałem się na dziób statku, pozostając na najniższym pokładzie. Przysiadłem tam na ławce i siedziałem jakiś czas do momentu aż mnie dosyć mocno przewiało i dopiero wtedy wróciłem do siebie z głową pełną myśli.
/Dzień 20 - 25 lipca 1948 roku/
Przyznam szczerze że zostałem na swoim pokładzie przez następne trzy dni. Musiałem ominąć Vincenta, potrzebowałem nabrać dystansu do wszystkiego. Zrozumieć sam siebie. Można by to nazwać "badaniami", bo obserwowałem sam siebie. Moja ospałość można było dostrzec gołym okiem, pierwszego dnia została nieco zignorowana przez moich towarzyszy, drugiego już nie. Nawet Camilla mnie zaczepiła i było mi wręcz głupio jej odmawiać ale inaczej postąpić nie mogłem. Na trzeci dzień wybrałem swoją kajutę – to było najbardziej komfortowe miejsce.
I wieczorem w końcu się namyśliłem i zebrałem w sobie. Poszedłem do baru z bilardem ale tam go nie było. Nie było go też w barze z małą sceną, więc poszedłem go szukać do jego kajuty.
Stanąłem przed drzwiami i zapukałem ale znów miałem kompletną pustkę w głowie. Słowa uleciały we mnie w momencie gdy pierwszy raz moja pięść spotkała się z drzwiami. Ale nie czułem paniki. Gdy tylko otworzył drzwi i popatrzył na mnie zaskoczony wiedziałem co robić. Że słowa nie są potrzebne i mogę sobie to darować.
Zrobiłem pewny krok do przodu, a Vincent chyba się tego nie spodziewał, bo nie wycofał się i wpadłem na niego. Ale to nic, złapałem go, prąc do przodu, aż mogłem zamknąć drzwi. Zdążył jęknąc z zaskoczeniem moje imię, gdy ja pochylałem się do jego ust.
Offline
Przepraszam? Byłem dziś całkiem senny, ale nie sądziłem bym śnił właśnie akurat w tej chwili gdzie mój zabójczo przystojny Aiden, z którym ostatnio średnio się układało właśnie... robił co robił. Oczywiście gdy tylko szok minął, ująłem jego kark, drugą rękę wsuwając w jego włosy i po prostu... oddałem się. Oddałem się chwili, korzystałem z momentu, że byliśmy blisko, że byliśmy razem i... i... Odetchnąłem głęboko kiedy odsunął się kawałek. Nadal poważnie oszołomiony wpatrywałem się w mężczyznę jak zaczarowany, oczarowany, zaklęty czy coś... i po prostu uśmiechnąłem się szeroko.
- Um... Witaj - parsknąłem dość cicho, bo nadal byliśmy dość blisko.
Offline
- Witaj - odparłem, spoglądając na niego z zaciekawieniem. Czułem się jak dzieciak, który po proerwsym pocałunku nie ma pojęcia czy było dobrze, źle, fantastyczne i jednak tragicznie. Naprawdę, patrzyłem na niego i byłem w równie dużym szoku co Vincent. Nadal brakowało mi słów. I już sam nie wiedziałem czy to zły znak, czy jednak dobry. Może słowa naprawdę nie były potrzebne?
Odsunąłem się jeszcze kawałeczek i oparłem plecami o drzwi, spuszczając ręczę wzdłuż tułowia i przyglądałem się mężczyźnie z niewyraźnym uśmiechem.
Offline
Nieco zaskoczony rozejrzałem się po kajucie i otrzepałem swoją brudną koszulę. Na stole leżało kilka sreber które polerowałem, a przy łóżku stała szkatułka z moją liczną biżuterią.
- Cóż... czyli jednak namyśliłeś się całkiem porządnie - podsumowałem, spoglądając na niego i krzyżując ramiona na piersi. Uśmiechnąłem się lekko, widząc jego lekkie zagubienie i ten słaby uśmiech. - Było dobrze - zapewniłem go spokojnie. - Całowanie czy flirtowanie z mężczyznami nie różni się za wiele od tego z kobietami. Po prostu niektórym daje to więcej satysfakcji - dodałem lekko rozbawiony.
Offline
Zaśmiałem się mimowolnie i pokiwałem głową bez słowa. Jeszcze przez chwilę patrzyłem na jego łagodny wyraz twarzy a następnie rozejrzałem się po niewielkiej, jedno pokojowej kajucie. Było w niej pełno... Vincenta. Po prostu Vincenta. Szkatułka z biżuterią, kilka pierścionków na szafce nocnej obok wąskiego łóżka. Uśmiechnąłem się nieco szerzej, "tak wlasnie wyobrażałem sobie jego kajutę", pomyślałem, wracając wzrokiem do Vincenta.
- Trzy dni wystarczyły - szepnąłem, znów niewiele z siebie wyrzucając. Cały czas wszystko trawiłem.
Offline
- Mi zajęło to pół roku - parsknąłem, lekko wzruszając ramionami. - I od sześciu lat z tym się zmagam - dodałem, drapiąc się po karku. Rozejrzałem się czy na fotelach przy niewielkim stoliku nic nie leży i zaprosiłem go ruchem dłoni. - Usiądź, naleję soku - dodałem miękko odpychając się od biurka i podchodząc do spiżarki, w której stały szklanki oraz kilka napojów. Nalałem ostrożnie do obu szklanek soku, a ręce drżały mi dość mocno. Pocałował mnie, on sam, bez żadnych fal, po prostu wszedł i... Boże.
- Jak mówiłem... Potrzeba czasu - przyznałem spokojniej. - Kiedy zerwałem z ostatnią dziewczyną... poznałem kogoś kto pokazał mi zabawy w piwnicach, nielegalne schadzki dla takich jak ja. Kobiet z kobietami, mężczyzn z mężczyznami, facetów przebranych za kobiety... Schadzki te były rzecz jasna nielegalne, ale to najjaśniejsze lata, kiedy mogłem pogodzić się ze sobą w tym gronie. Nauczyć wszystkiego. Zrozumieć. Zaakceptować i żyć dalej - uśmiechnąłem się lekko, stawiając szklanki na stoliku i siadając w fotelu obok Aidena z cichym westchnieniem.
Offline
Sięgnąłem po szklankę i pokiwałem nią delikatnie na boki, mieszając sok.
- Nie wiem, czy chce być teraz w to wprowadzany... Wybacz. Wciąż trawie. Nie rozumiem do końca i muszę... Chyba muszę sam do tego dość żeby... Było odpowiednio - wyjaśniłem, wzdychając cicho. - Na teraz wiem, że po 3 dniach bez rozmowy z tobą nie czułem się najlepiej. Wręcz chorobliwie. Jak po zerwaniu z Izabellą. - Pokręciłam głową na boki. - Sam nie wiem... Wybacz. Mam bałagan w głowie,a tak strasznie nie lubię bałaganu - baknalem, unosząc szklankę do ust.
Offline
- Wiem... - pokiwałem głową i mimo całego swoje współczucia, miałem jakąś satysfakcję z jego bólu po zerwaniu kontaktu na tak krótko. Nie było to jedno stronne, wiedziałem to przynajmniej na pewno. I szczerze mówiąc chyba nic więcej już od życia nie oczekiwałem.
- Po prostu... chcę ci pomóc najlepiej jak umiem - wyjaśniłem szczerze. - Jakoś uporządkować, poukładać. Odpowiedzieć na pytania, które cię męczą - pokiwałem głową spokojnie, spoglądając na Aidena czule i z troską.- Najważniejsze jest to, byś wiedział... że to cię nie definiuje. Ani ja, ani ty nie jesteśmy innymi ludźmi tylko dla tego, że darzymy czasem kogoś... nietypowym uczuciem - uśmiechnąłem się lekko. - To ważne...
Offline
Zacisnąłem wargi. Uczuciem. No tak, to chyba właśnie to. Hmhmmm... Uczucie do... Innego... Faceta? O rany. Rany, rany rany. Naprawdę? Jestem w stanie przyznać to głośno już teraz? Nie, chyba nie jestem, nie wiem. Mój Boże.
Poruszyłem się niespokojnie na krześle, co na pewno nie umknęło uwadze Vincenta, bo przeważnie byłem niemal oazą spokoju i opanowania.
- Ważne - powtórzyłem po nim, spoglądając to na niego to gdzieś w bok na bliżej nieokreślony punkt. - Z pewnością ważne... Nie definiuje - ciągnąłem dalej, łapiąc oddech.
Przecież przed chwilą się całowaliśmy, nie zrobiłbym tego... Bez pewności. Bo gdy pukałem byłem pewny. Potem się zawahałem ale gdy go zobaczyłem znów byłem pewny, a teraz znów się wahałem.
- Nigdy nie miałem takich huśtawek następny... - przyznałem, uśmiechając się zaginiony i odstawiając szklanke na bok.
Offline
- Nigdy raczej w planach nie miałeś całowania innego faceta - zwróciłem uwagę z rozbawionym uśmiechem, ale zaraz pokręciłem głową. - Nadal będziemy mogli spotykać się na... zwykłe spotkania. Granie w karty czy w bilard - zapewniłem go spokojnie, upijając jeszcze sok. - I nie zmieni się... aż tak wiele... - próbowałem zabrzmieć spokojnie, drapiąc się znów po głowie. - No może trochę. W sensie... teraz oboje wiemy więcej. Ale to nie wyklucza przyjaźni no i... potrzebujesz czasu, przemyśleć, albo po prostu zdecydować sam ze sobą co zrobić, a ja... po prostu będę i będziemy się dobrze bawić jak zawsze - uśmiechnąłem się krzywo. - Um... jest taka opcja?
Offline
Skrzywilam się lekko i popukałem palcami w blat stołu, przez chwilę wpatrując się w swoje palce.
- Wonpie Vincent... Nie może być tak samo. To... - Zacisnąłem mocno zęby na chwilę milknąć. - Po prostu uważam, że nie może być tak samo - powtórzyłem, wzdychając i spoglądając na niego. - Bo jednak coś się zmieniło... Bardzo dużo się zmieniło... Przynajmniej z mojej perspektywy. Twoja jest trochę inna. Boże, Vincent - baknalem, pocierając nasadę nosa i przymykając oczy.
Offline
Skrzywiłem się z bólem i odstawiłem szklankę by wstać z fotela i przykucnąłem przy fotelu Aidena, gdzie mężczyzna przechodził małe załamanie nerwowe. Po części z mojej winy.
- Okej, nie będzie tak samo - uśmiechnąłem się lekko, opierając się dłonią o kolano mężczyzny. - To zrozumiałe. Jeśli potrzebujesz czasu, dostaniesz go, jeśli potrzeba ci wsparcia, też je dostaniesz... Bo nawet jeśli byłem w tobie zakochany od... jakiegoś czasu, to i tak była między nami przyjaźń. Szczera - pokiwałem głową i z cichym westchnieniem wstałem z kuców. - Trochę... zrujnowałem ci światopogląd - przyznałem się do tego z bólem. - Dlatego tym bardziej chcę go odbudować - dodałem czule, lecz ze skruchą.
Offline
- Trochę przewróciłeś wszystko do góry nogami... - przytaknąłem, kiwając głową i wciąż patrząc się na swoje kolano, na którym jeszcze przed chwilą trzymał swoją dłoń. Odchrząknąłem, podnosząc wzrok na Vincenta. - Naprawdę istnieją takie miejsca dziś kobiety z kobietami i mężczyznami z mężczyznami...? - zapytałem zaskoczony, bo docierały do mnie te wsyztskie rzeczy krok po kroku. Nie dziwne że trawiłem jego pijacki pocałunek trzy dni, skoro kilka słów zbijało mnie z tropu na jakieś 5-10 minut!
Offline
Zaśmiałem się kiwając głową i z rozmarzeniem wpatrując w dal, spacerując po pokoju.
- Oh tak! Schadzki są cudowne, wszyscy tańczą, bawią się i rozmawiają szczerze, bez obaw. Trzymają za ręce kogo chcą, całują, dotykają... - westchnąłem. - Ale czasami znajdzie nas policja, wtedy trzeba szybko uciekać. W Australii za przyłapanie na współżyciu można było trafić do więzienia... Mnie raz zatrzymano, ale moja matka miała posłuch, pojawiła się tylko na komisariacie i mnie stamtąd zabrała - wyjaśniłem. - Wiem, że w NY takie zabawy są mniej najeżdżane przez policję, a prawo jest łagodniejsze... Ale nawet mimo ryzyka... By poczuć się tak swobodnie i lekko warto zobaczyć to na własne oczy - uśmiechnąłem się lekko z westchnieniem, obracając się znów do Aidena i siadając na fotelu. - Szalone czasy...
Offline
Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust i delikatnie pokiwałem głową.
- Rzeczywiście, brzmi szaleńczo. Właśnie zachwycasz do udziału w nielegalnych zgromadzeniach rozganianych przez policję, które grożą karą pieniężną lub pozbawienia wolności. Nie widzę w tym czegoś,czym można się zachwycać - przyznałem się szczerze, starając nie krzywić się za mocno.
Offline
Zaśmiałem się cicho mimo jego skrzywienia.
- Do niczego nie zachęcam! Niedy byłem młodszy to było cudowne miejsce. Jednak z wiekiem potrafiłem znajdować swoich i bez pomocy takich miejsc. Poza tym... - wzruszyłem ramionami znów upijając sok. - Gdy otrzymałem stypendium na Akademię uznałem że czas się uspokoić... Przestać się oglądać za ewentualnymi szybkimi związkami... - Teraz i ja się skrzywiłem lekko. - Może ode mnie nie odeszła narzeczona, ale sam też raczej mam pod górkę... Wśród.. Takich jak ja raczej nie szuka się nikogo na stałe. Nie ofiarowuje się miłości i stałości - wyznałem z żalem. - Tacy jak ja kończą w nieszczęśliwych związkach albo na zawsze sami, ukrywając swoich kochanków - westchnąłem ciężko.
Offline
Zmarszczyłem brwi ukrywając dzięki temu grymas bólu, który pchał mi się na twarz. Rodzina, stałość, miłość i bezpieczeństwo. To właśnie chciałem dawać i mieć. Trzy miesiące temu mi to odebrano... Teraz... Nie do końca los podarował mi to, czego oczekiwałem.
- To tragiczne - stwierdziłem dosyć sucho i pokręciłam gwałtownie głową. - Nie lubisz kobiet... Kompletnie? - Zastanowiłem się chwilę ale nic nie wymyśliłem. - Może panie do nich niechęcią wiąże się z tym że jeszcze nie spotkałeś odpowiedniej? - upewniłem się. Osobiście uważałem, że ja jeszcze taka spotka... Vincent zdawał się mieć już twardo wyrobione zdanie w tym temacie, ja jednak musiałem się upewniać i dopytywać.
Offline