Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Uśmiechnąłem się lekko, spoglądając na niego. Trochę przypominał mnie, sprzed sześciu lat, kiedy po raz pierwszy miałem partnera, też każdy dzień witałem z niepewnością, brakiem zrozumienia... Chyba Aiden nie rozumiał tak wielu rzeczy, tak wielu jak ja wtedy.
- Może po prostu potrzebowałeś kogoś takiego jak ja? - wzruszyłem lekko ramionami. - Może po prostu pojawiłem się w dobrym momencie, o dobrej porze i... Chyba się sprawdzam w tej roli. Kogoś kogo masz od lat - uśmiechnąłem się czule do mężczyzny. - Przynajmniej staram się sprawdzać. Zasłużyłeś na kogoś kto byłby dla ciebie dobry, więc... staram się jak mogę. A mogę nawet jeszcze bardziej...! - zaśmiałem się i czknąłem cicho, prawdopodobnie po tym alkoholu.
Offline
Zaśmiałem się mimowolnie, czując jak ten śmiech lekko wibruje mi w piersi. Przyjemne uczucie.
- Idzie ci naprawdę nieźle. Choć ta relacja wprawia mnie w większe zakłopotanie niż pozostałe - stwierdziłem i odsunąłem się pod barierki. - Choć, Vincent, chyba już złapałeś oddechu, ja też... A nie jest najcieplej - podsumowałem, stając do niego przodem i zerkając znacząco na wejście do kajuty.
Offline
- Zakłopotanie...? - uniosłem zaskoczony brew, kiedy wchodziłem do kajuty. Aiden zamknął za nami drzwi, jednak ja nadal stałem obok. - Co takiego wprawia cię w zakłopotanie? Ja? To, że krótko się znamy, a tak sobie ufamy? No wiesz, możesz mi powiedzieć, to może być coś ciekawego - zachichotałem i kiedy już chciałem wrócić na kanapę...
Statkiem zakołysały większe fale i by utrzymać równowagę załapałem się mocno Aidena, zaciskając palce zaskoczony na jego koszuli. W głowie mi trochę zawirowało, od fal, od alkoholu, od tego że byłem tak blisko Aidena no i od zapach jego cudownych perfum. Jednak do póki się nie uspokoiło się, nie puściłem mężczyzny.
Offline
Oparłem się jedną dłonią o ścianę, zaś drugą złapałem Vincenta za koszule na rękawie, spoglądając na niego zaskoczony.
- Zaiste, to niezwykle ciekawe, ciekawi nawet mnie samego - szepnąłem, trzymając go jeszcze przez chwilę, gdy statkiem kołysało dosyć mocno. - Zwykle zaufanie rodzi się z czasem, na tym to polega. Nie ufa się ludziom od tak, no chyba że jest się głupcem - stwierdziłem, kręcąc głową. Albo coś kompletnie ogłupia wszystkie twoje zmysły, dodałem w myślach.
Offline
Patrzyłem na Aidena jeszcze dłuższą chwilę. Ta bliskość mnie zabijała, znów byliśmy tak blisko, tak jak ostatnim razem. Teraz choć nie byłem zmęczony, byłem po prostu wstawiony, a i tak... Wzrok zjechał mi na usta mężczyzny, który mnie trzymał, oraz które trzymałem się ja.
- Wiesz... chyba jestem w takim razie skończonym głupcem - mruknąłem, niemal rozbawiony tym jak los sprawdza moją cierpliwość. Już się rozluźniałem, już miałem puścić Aidena, jednak kolejna fala popchnęła mnie ku mężczyźnie, którego... cóż, nie planowałem pocałunku jako uderzenia się wargi o wargi.
- Taa... prawdziwy idiota za mnie... - wyszeptałem. Patrzyłem chwilę zaskoczony na Aidena, do na jego usta, to na jego i z kolejną falą sam sobie poradziłem i po prostu pocałowałem go, tak jak od dawna chciałem to zrobić. Światła zamigotały lekko, ale tylko chwilę, co rzecz jasna na tą chwilę mnie nie obchodziło. Miałem ciekawsze zajęcia, w dodatku zajęcia bardzo długo wyczekiwane.
Offline
Kiedy tylko obilismy się o siebie... ja... rozkojarzylem się tak bardzo, że straciłem kompletnie równowagę. I zamiast próbować ją utrzymać to puściłem się ściany, łapiąc Vincenta za drugi rękaw. Miałem rażenie że kolejne kilka sekund ciągnął się w nieskończoność. Nie zdążyłem się tak naprawdę porządnie zastanowić nad niczym, co ja gadam, "porządnie"? Ja się w ogóle nie zastanowiłem. Vincent po prostu się zbliżył,całując mnie, a ja nie zareagowałem w żaden sposób będąc niemal w amoku. Dopiero kolejna fala nieco mnie rozbudziła, bo przez nią obaj straciliśmy równowagę i wpadłem placami o ścianę, a Vincent wprost na mnie, dociskając swoje ciało do mojego.
I wtedy to poczułem. Nie czułem tego od tak dawna, że niemal zapomniałem o istnieniu tego pakietu uczuć i emocji. Ale teraz czułem to wyraźnie. I przerażało mnie to.
Rozluźniłem zaciśnięte pięści na jego rękawach, po prostu delikatniej przytrzymując go za przedramiona i... mimowolnie, przez sekundę, może dwie, odwzajemniając pocałunek. Zaraz jednak znów wróciłem na ziemię i wtedy puściłem Vincenta a on się odsunął, patrząc na mnie niepewnie.
Ja patrzyłem na niego równie niepewnie.
- To kompletne szaleństwo - zdołałem z siebie wydusić. Nie byłem zły. Byłem naprawdę zdezorientowany, a w głowie mi huczało. Chciałem mieć już ciszę i spokój, ale było w niej tylko głośniej i głośniej. Istny chaos. - Proszę, odsun się - dodałem, odgradzając się od niego dłońmi. Mówiłem łagodnie, nie zamierzałem go wyrzucać, choć zapewne najlepiej by było, gdyby teraz wyszedł.
Offline
"Odsuń się".
Było warto, dla tej minuty nieba zostać wykopanym z niego z taką mocą? Oh to było takie złe, nie powinien tego robić, ale chwilę temu wszystko wydawało się być na miejscu, wszystko wydawało się mieć sens, jakbyśmy obaj znaleźli jakieś odpowiedzi na pytania.
Nie mniej, odsunąłem się. Odsunąłem się i oparłem się dłonią o fotel, nadal patrząc na Aidena. Czy aby na pewno było warto? A może inaczej... Czy na pewno tego żałowałem? Bo spójrzmy prawdzie w oczy, chciałem to zrobić od dawna, przerażająco dawna. Ofukiwałem każdą kobietę jaka zaczynała łazić w jego okolicy, a zarazem życzyłem mu szczęścia w miłości? Ufał mi, a ja go cały czas zdradzałem, byłem beznadziejnym przyjacielem, jednak on... on mnie właśnie takim lubił. A ja lubiłem jego, jego nieporadność, jego pedantyczność, to jak czasem potrzebuje dłuższej chwili by przyswoić wiele informacji. Lubiłem po prostu jego... całego... bez względu na wszystko...
- Niczego nie żałuję - powiedziałem bardziej do siebie, cicho pod nosem, cofając się jeszcze trochę i odwracając wzrok. - Pójdę... - dodałem, zabierając ze stolika swoją papierośnicę i na miękkich nogach ruszyłem do drzwi.
Offline
Znów potrzebowałem chwili, by zrozumieć wszystko.
- Vincent - zatrzymałem go, gdy już otworzył drzwi i znalazł się niemal za nimi. Kilka szybkich kroków pozwoliło mi stanąć znów naprzeciwko niego, nieco dalej niż na wyciągnięcie ręki. Znów zastanowiłem się chwilę, ciesząc się,że jeszcze nie odszedł, z drugiej strony wiedząc, że powinien to zrobić. - Wytrzeźwiej... Porozmawiamy jeszcze... Teraz po prostu... Po prostu nie teraz - poprawiłem się, spoglądając na niego, szukając w jego spojrzeniu zrozumienia ale dostrzegłem w nich ból.
Offline
Przełknąłem ślinę i spróbowałem na spokojnie pokiwać głową.
- Jasne... Wytrzeźwieje - zapewniłem go i wyszedłem już z kajuty, bo sam miałem mętlik, z każdym jego kolejnym słowem. Oj Aiden... możesz się zdziwić, ale kiedy wytrzeźwieje, to nic się nie zmieni... Najwyżej jakoś pocałunków, a mówili że całuję znakomicie. No i że mam boskie usta usta, ale to kiedy indziej.
Odetchnąłem jeszcze raz, już za drzwiami, na korytarzu. Muszę pomyśleć. Za dużo rzeczy się wydarzyło, za wiele, za wiele... ah, za wiele dobrych i złych rzeczy.
Kiwając się na boki wróciłem do swoje kajuty. Odtworzyłem z wahaniem swoje drzwi, zamknąłem je i osunąłem się na podłogę wzdłuż drzwi i... sam nie wiem... wszystko tak nagle... huh...
Chyba kolejna rozmowa jaka nas czeka... będzie ciężka.
Offline
Jeszcze przez chwilę stałem i patrzyłem się w drzwi, zastanawiając się czy nie zawróci i nie wejdzie tu z powrotem. Zacząłem się zastanawiać, co bym wtedy zorbił. Ah... Chyba pozowlilbym mu po prostu zostać. Nie miałbym serca go wyrzucać... Naprawdę nie zamierzałem. Ale to było... Czułem! Czułem że to się zaczęło, już gdy wyhodowaliśmy na balkon, wiedziałem, że jest inaczej, że we mnie coś przeskoczyło. A gdy tylko Vincent to dostrzeltointpreowal to w taki a nie inny sposób... I to w żadnym wypadku nie była jego wina, nie był podob na to, by go wyrzucać, czy złościć się. Mogłem wściekać się w tym momencie na siebie.
Bo... Ja... Zanim zrozumiałem co robię, odwzajemniłam pocałunek. I zrobiłem to tak bezwiednie jakby to było w zupełności normalne. A przecież nie było. A może jednak było? Nie było. Było.
Vincent jednakże nie wrócił, drzwi jak się zamknęły tak pozostały zamknięte. A ja tylko niepotrzebnie stałem i patrzyłem się w nie jak kretyn.
Offline
/Dzień 17 - 22 lipca 1948/
Kiedy niemal drugi raz odciąłem sobie palca podczas pracy, porzuciłem pomysł dalszego używania ostrych narzędzi, czy szlifierek, czy w ogóle pracy nad projektami. To nie był dobry pomysł, biorąc po uwagę fakt, że gdy tylko skupiałem się na czymś konkretnym, na zmianę do głowy przychodziły mi słowa "odejdź", albo jego nawoływacze "Vincent!". Względnie smak jego warg. Byłem nawet nieco zły, że pijany nie skupiłem się na tym jak smakowały, jak miękkie były... W końcu prawdopodobnie już nigdy mogłem tego więcej nie poczuć.
Więc kiedy przestałem pracować w warsztacie, siedziałem jak na szpilkach w sklepie. Wiedziałem, że raczej tu nie przyjdzie, wie doskonale, że nie załatwia się prywatnych spraw w miejscu pracy, to był ułożony człowiek... Ta... Gentelman...
Do mojej pracowni wpadła jednak Janet, prosząc o wypożyczenie pary kolczyków. Opowiedziałem jej co się zdarzyło i widziałem na jej twarzy mieszane uczucia. Chciała chyba być dobrą opiekunką i zapewnić mnie, że wszystko się ułoży, ale chyba nawet ona widziała beznadziejne barwy tej sytuacji. Beznadziejne na wiele sposób.
Beznadziejne ze względów nieakceptowania społecznego, beznadziejne ze względu na oczekiwania ze strony rodziny, beznadziejne ze względu na marzenie Aidena o rodzinie. Nie dam mu przecież dziecka, to oczywiste Choć oczami wyobraźni widziałem, jak adoptujemy jedną z biednych istot, która po wojnie nie miała schronienia, ani bliskich.
W końcu sytuacja beznadziejna, bo po prostu wciąż jesteśmy na środku oceanu, jeszcze kilkadziesiąt dni, a nasza przyjaźń była od początku szczera i jeśli Aiden... jeśli on... no... Będzie mi go brakować.
Wieczorem udałem się do baru. To było raczej dość przewidywalne, zawsze po pracy chadzałem do baru. Poza tym dziś Janet dawała występ, a mi nawet jeśli nie specjalnie chciało się pić, chciałem usiąść w bardziej osłoniętej loży prywatnej i po prostu... sączyć swoje piwo z soczkiem, wypalić kilka żałosnych papierosów i porozmyślać chwilę... nad tym wszystkim. Dodatkowo chyba w głębi duszy wiedziałem, że Aiden mnie tu z łatwością znajdzie...
Offline
Dowiedziałem się, gdzie jest kajuta Vincenta, jednak tam go nie zastałem i... Uh, znów byłem zmieszany. Gdzie mógł pójść? Po chwili zastanowienia skierowałem się do baru choć pewności nie miałem... Chciał byśmy rozmaiwali... W barze? Huh, nie wiem... Nie wiem... Zatrzymałem się w pół kroku i rozejrzałem zdezorientowany po korytarzu jakbym nagle nie wiedział gdzie jestem. Może powinienem jednak tam nie iść? Zawrócić?
Czy ja panikowałem?
Pojęcia nie mialem, jak mam rozmawiac z nim teraz. Znaczy się... To był ten sam człowiek, ale teraz zupełnie inaczej widziałem nasza relacje. Zaczynało do mnie docierać coraz więcej...
Nie, nie, nie, muszę z nim porozmawiać jak najszybciej. Im dłużej będę zwlekać tym więcej myśli, wątpliwości i tym bardziej będę wolał tego uniknąć. A Vincent nie był "problemem" ktorego się unika, Vincent był osobą, z którą powinienem się rozmówić. Dlatego ruszyłem znów przed siebie.
Offline
Janet kończyła śpiewać, jednak dziś miała wystąpić jeszcze jakaś kapela, a bliżej północy znów moja cioteczka. Jako iż nie miałem nic ciekawszego do roboty, przeglądając pismo, które leżało blisko wejścia, chyba coś w rodzaju gazetki informacyjnej o Nowym Jorku. Zerkałem co jakiś czas w stronę wejścia i dopiero za setnym spojrzeniem dostrzegłem na progu skonfundowanego Aidena. Wyglądał jakby planował jeszcze wyjść, jednak kiedy dostrzegł moje schronienie, oraz to jak mu pomachałem, chyba zdał sobie sprawę, że nie ma już odwrotu.
Westchnąłem ciężko na to i odłożyłem gazetkę na bok, kiedy odpalałem kolejnego papierosa. Czekała mnie rozmowa, którą już nie raz w życiu przeprowadzałem, jednak tym razem... Tym razem było inaczej. Bo rozmówcą nie był chłopaczek z mojej dzielnicy, a Aiden. Aiden mój druh, mój kompan i obiekt westchnień i innych rozkoszy. W tej chwili bardzo zagubiony. Byłem więc gotów pomóc mu w każdy możliwy sposób.
- Znalazłeś mnie w końcu - zauważyłem kiwając głową na powitanie i zaciągając się nieco. Jak zawsze wyglądałem dobrze w swoich złocistych wisiorkach oraz sygnetach.
Offline
Podszedłem blizko stolika i przystanąłem. Popatrzyłem na Vincenta, a potem rozejrzałem się dookoła, jakby coś miało się zaraz stać, jakby miało na nas wyskoczyć a ja musiałem być gotowy by to odegnać. Ale nic takiego się nie stało. Także z westchnieniem wróciłem wzrokiem do Vincenta.
- Wybacz, byłem niemal pewien, że pbedziesz u siebie, nawet dowiedziałem się gdzie masz kajutę. Ale coś nie było, zastanaiwalem się nawet, czy nie spacerujesz gdzieś po pokładzie aż w końcu dotarło do mnie że... no... Jesteś tu - wyjaśniłem się i przysiadłem na kanapie po drugiej stronie, siadając prosto.
Offline
Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową.
- Tak, jestem tutaj. Janet dziś śpiewa, a nie chcę omijać żadnych jej występów - zauważyłem. - Dodatkowo wypożyczyła ode mnie dziś kolczyki, chciałem obejrzeć resztę kreacji - dodałem miękko, przyglądając się pięknej, blond kobiecie na scenie. Uśmiechnąłem się miękko i zaraz znów spojrzałem na Aidena. Siedział prostu jak struna, kawałek ode mnie. Nie czuł się komfortowo, ale wiedział, że to ja... Musiał mieć naprawdę poważne problemy ze zrozumieniem wszystkiego. Aż sam skrzywiłem się na myśl, jak bardzo źle się działo w jego głowie.
- Zamówić ci coś? Whisky, wina? Albo fajka? - zapytałem spokojnym tonem, zerkając jedynie na niego, nie przyglądając się natarczywie.
Offline
Pokręciłam głową. Alkohol tylko mieszalny mi bardziej w głowie. Wczoraj w nocy nie byłem w stanie w ogóle myśleć przez to, a gdybym tylko wypił mniej... Nie mam pojęcia jkabym się zachował ale na pewno inaczej. Vincent pewnie też zachowałby się inaczej. Obaj bylibyśmy w zupełnie innej sytuacji!
- Słyszę się na papierosa, jeśli pozowlisz - odparłem grzecznie i uśmiechanalem się. Vincent obserwując mnie sięgnął do papierośnicy. Poczęstowałem się papierosem, wyciągając z marynarki swoją zapalniczkę. Odpalając papierosa, Popatrzyłem na scenę. - Wygląda jak zwykle olśniewająco - zapewniłem, uśmiechając się lekko.
Offline
- Obstawiam, że to jej cecha charakteru - przyznałem szczerze chichocząc, ale zaraz uśmiechając się spokojniej. - Wyglądać zawsze olśniewająco... No cóż, nic tylko pozazdrościć, niewielu istotom ludzkim trafia się taki dar tobie na przykład też się trafił - podsumowałem i zaciągnąłem się jeszcze trochę. Przemilczeliśmy do końca występu Janet i kiedy oklaski ucichły, a kapela weszła na scenę dostrzegłem, że Janet dosiada się do jakiegoś mężczyzny z szerokim, szczerym uśmiechem i zaczyna z nim spokojnie rozmawiać. Dobrze, że ty wpadłaś w dobre ręce, cioteczko...
- Zastanawiam się... - zacząłem miękkim tonem. - Czy masz więcej pytań, czy obaw - przyznałem, nie spoglądając nawet na Aidena. - I nie krępuj się mówić szczerze, ta loża jest naprawdę bezpieczna - dodałem dla jego spokoju.
Offline
- Otacza nas zbyt wielu ludzi - mruknąłem, ale mimo wszystko rozluźniłem się. Spinanie się jedynie pogorszyłoby sytuację. Musiałem zachować trzeźwy umysł i jakimś cudem nie oszaleć w przeciągu tych kilku, lub kilkunastu minut. - Mam wiele obaw i jeszcze więcej pytań Vincet - pwoedzialem szczerze, kręcąc głową i wbijając wzrok w swoje dłonie, które ułożyłem płasko na stole. - I nie wiem od czego zacząć. Wczoraj nawet nie wiedziałem jak o tym myśleć. Nie muszę pytać od kiedy ty, bo zdążyłem do teraz już dojść, że niemal od początku ale... To nadal szalone.
Offline
- To nie do końca "niemal od początku" - uprzedziłem go. - Naprawdę chciałem się przyjaźnić, zachowywać się uprzejmie, cieszyć wraz z tobą podróżą, wbrew temu co możesz sobie teraz myśleć mam wielu przyjaciół. Nie ze wszystkimi łączą mnie takie relacje - zapewniłem go, ale w końcu zacisnąłem mocniej wargi. - Ale fakt, trwało to dłużej... Nic z tym jednak nie robiłem. Liczyłem, że... to minie na pewien sposób - skrzywiłem się pod nosem. - Naprawdę chciałem być dobrym przyjacielem - powtórzyłem jedynie, zaraz jednak po zaciągnięciu się otrzepując popiół do popielniczki. - Ale jak mówiłem, niczego nie żałuję - dodałem z nutką powagi.
Offline
Popatrzyłem na odpalonego papierosa w drugiej dłoni i postukałem paletami w blat wolna dłonią. Co ja miałem mu na to odpowiedzieć? Że powinien żałować? Że nie możemy? Że to istne szaleństwo?! Mogłem w głowie bez końca wymieniać, jak bardzo nie tak było to co zrobił.
Z drugiej strony miałem wraze że wsyztsko co czuł Vincent było dobre, bo skoro ja czułem się tak dobrze, to... Nie mogło być złe... Ale to co robił... Uczucie było dobre, wybrał sobie złą osobę. Ja? Przeciez... Ja nie... Nie wiem... Może? Nie... Ja... Chciałem rodziny, niemal miałem narzeczoną! Przecież... Bym wiedział... Ale gdybym był przeciwny temu wszystkiemu co było między nami, bo chyba mogłem tak mówić, bo coś jednak było, to bym był teraz zły, być może nawet wściekły, albo i nawet obrxydzony Vincentem. Na pewno nie siedziałbym z nim przy jednym stoliku, patrząc na niego łagodnie.
- A ja za nic nie jestem zły - powiedziałem jedynie, bo nie umiałem znaleźć słów. Po prostu nie wiedzialem co mówić.
Offline