Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Nie, nie, nie, dam radę - zapewniłem z przekonaniem. - Szybko się uczę, w życiu nie ma fory, musisz walczyć o swoje przetrwanie - zaznaczyłem na jednym tchu z uwagą przyglądając się jakie karty kładzie na stół. - Jeśli raz przegram, następnym razem wygram - dodałem, zerkając w swoje karty i jeszcze raz na tą na stole. Gdy w końcu udało mi się coś wybrać, położyłem tą wybraną i jeszcze raz spojrzałem na Aidena. - Jeszcze wygram, coś czuję, że dzisiejszego wieczoru fortuna mi sprzyja!
Offline
Uśmiechanalem się rozbawiony.
- Oddam ci jeszcze całe moje szczęście w kartach na rzecz dzisiejszego wieczoru, jeśli to ma sprawiać ci taką radość jak teraz - mruknalem bardziej do siebie, również wyciągając kartkę i zerkając na Vincenta z uśmiechem. Jednak kiedy natknąłem się na jego oczy... jego spojrzenie... Ten szeroki uśmiech zszedł mi z ust, a zastąpił go ten delikatniejszy. Wzruszyłem lekko ramionami, trochę zagubiony i wróciłem wzrokiem do kart. - Um, no dobrze, nie będę dawał ci fory - wymamrotałem.
Offline
- Wybacz, po prostu... Ludzie często traktują mnie z pobłażaniem - wyznałem. - Dają fory, ustępują jakbym był chory - mówiłem dalej, przyglądając się dalej swoim kartom. - Nikt nie bierze mnie na poważnie, nikt nie traktuje jak... kogoś - skrzywiłem się lekko wspominając swoje poprzednie "związki". Kilku nocne znajomości, wypady do baru i do łóżka i nic więcej. Bo dla nikogo nie byłem kimś więcej.
- Ani w życiu, ani w miłości, nawet podczas poboru wojskowego miałem nie klasyfikację - uśmiechnąłem się krzywo. - Choć z tego akurat się cieszę - mruknąłem pod nosem, kładąc kolejną kartę na jego.
Offline
Westchnął cicho.
- Wybacz... Nie chciałem, byś źle się przez to poczuł. Po prostu mi nigdy nie przeszkadzała przegrana w takich rywalizacjach - zauważyłem. - A już zdążyłem zauważyć, że tobie się podoba i ja po prostu... - Wzruszyłem ramionami. - Jeszcze raz wybacz - mruknalem, wykonując swój ruch i wbijając zażenowany wzrok w swoją talię.
Offline
Uśmiechnąłem się lekko i w oczekiwaniu na jego ruch, upiłem trochę ginu.
- W porządku, nie czuj się z tym źle - poprosiłem, uśmiechając się jeszcze odrobinkę szerzej. - Wiem, że nie miałeś niczego złego na myśli. Wiem to na pewno, bo... Nie myślisz o mnie źle. Mam takie wrażenie. Jesteś za dobrym człowiekiem by myśleć o mnie źle, albo uważać mnie za obiekt politowania - przyznałem, kiwając samemu sobie głową, kiedy znów przyglądałem się kartom na stole. - I tak, lubię wygrywać, ale przełykam porażki z godnością. Chyba każdy lubi wygrywać? - zmarszczyłem brwi, dość szybko wybierając następną kartę
i kładąc ją na stół. Mmm jeszcze nie poczułem mocy alkoholu, jego smak nadal po prostu przyjemnie osadzał się na ustach i języku.
Offline
Sięgnąłem po kieliszek i upiłem z niego jeszcze trochę.
- Wygrana daje jakąś satysfakcję, to tak. Ale można ją odbierać na różne sposoby... Przynajmniej ja tak robię. - Usmiechnąłem się niewinnie. - W zależności od tego, co tak naprawdę jest celem danej czynności. Moim, w tym momencie, jest dobra zabawa. A twój uśmiech to potwierdza więc... Można powiedzieć że wygrałem odkąd tylko tu wszedłeś - podsumowałem rozbaiwiony.
Offline
- Jesteś niesamowicie słodki - zaśmiałem się głośno i szczerze kręcąc głową. - Ale w porządku. Skoro takiej wygrany oczekujesz... Hm, nie wiedziałem, że aż tak... - znów się zaśmiałem, ciszej, pod nosem, ciesząc sie nieopisanie jego naprawdę przesłodkimi, cudownymi i w innych okolicznościach romantycznymi słowami. Popatrzyłem na Aidena, a oczy musiały mi aż błyszczeć od radości, choć mężczyzna mógł się jedynie domyślać z czego tak się cieszę. Powód był rzecz jasna prosty - to on sprawiał, że wszystko stawało się milsze i takie piękniejsze.
- Cóż, mnie cieszy samo to, że jesteśmy tu razem, odpoczywamy sobie spokojnie... Więc tak, wygrałeś naprawdę gdy tylko przekroczyłem ten próg - przyznałem, zasysając wargę i spuszczając wzrok na karty.
Offline
Kiedy już te wszystkie słowa padły i w głowie przeanalizowałem je jeszcze raz poczułem... dziwny niepokój. Jakoś mi to nie pasowało do żadnych wcześniejszych rozmów jakie odbyłem. Nie znalazłem tu żadnego schematu. Nie chodziło mi o to, że Vincent MUSIAŁ być taki jak wszyscy, doskonale wiedziałem że nie był i to było w nim naprawdę dobre i godne podziwu. Jednak... Jakieś zasady zawsze obowiązywały. Nawet w niestandardowych wymianach zdań. A tu? Jakby... Coś się zaburzyło, coś szło nie w tą stronę co powinno i nie wiedziałem czy to dobre czy złe, czy się na to zgadzać, czy negować!
Graliśmy dalej, popijając mocny alkohol. Vincent na mój gust pił za szybko, ja nieco wolniej, a gdy zwróciłem mu uwagę (i dobrze że to zrobiłem!) nieco zwolnił. Po jakimś czasie był już całkiem mocno wstawiony, ja zresztą też czułem się upojony. Janet to istna diablica. Wciskać nam tak mocny, a niewinny w smaku alkohol!
- Choć Vincent, przewietrzymy się nieco na balkonie - zasugerowałem, gdy skończyliśmy kolejną partię i podniosłem się, spoglądając wyczekująco na mężczyznę.
Offline
Zamruczałem potakująco i na chyboczących nogach podniosłem się ze zmarszczonymi brwiami.
- Woho, nie dość, że kiwa statkiem, to teraz jeszcze mną - zaśmiałem się pod nosem i przetarłem oczy. - No dobrze, już jest porządku - przytaknąłem i uśmiechnąłem się bardziej tego przekonany. - To pierwszy szok... Masz papierosy, czy chcesz zostać poczęstowany? - zapytałem, a jako iż nawet nie zakładałem dziś marynarki, to wyjąłem swoją papierośnicę z kieszeni. Z uśmiechem porałem po grawerowanym wieczku i otworzyłem ją by swoim zwyczajem włożyć jednego papierosa za ucho, kiedy Aiden akurat otwierał wyjście na niewielki balkon.
Offline
- Może daruj sobie papierosa, po takich ilościach alkoholu. Jeszcze wypadniesz za burtę - mruknąłem, wyciągając mu papierosa zza ucha, gdy przechodziło obok mnie wychodząc na balkon. Przez ten gest moje palce otarły się o jego ucho i skroń. Ze wszystkich sił zacząłem wypierać z głowy fakt, jak bardzo zapamiętałem to małe zetknięcie, cholera. - Wolałbym tego uniknąć, nikomu nie życzę takiego losu. Woda jest lodowata, ma z zero stopni - zauważyłem, odrzucając papierosa na szafkę i wychodząc zaraz za Vincentem.
Offline
- Pływam raczej dobrze, ale nie po takiej ilości ginu od Janet - parsknąłem. - Dziękuję za troskę, czuję się zaopiekowany - podsumowałem rozbawiony i wyszedłem bez papierosa na zewnątrz. Oparłem się o barierkę i uśmiechnąłem kiedy Aiden stanął tuż obok mnie. Był... nie wiem, miałem wrażenie, że się czymś martwił. Jednak nie dopytywałem, to w końcu miły wieczór czy tak?
- Wypadanie za burtę w ogóle mi się nie widzi... Widzisz te fale? Huh nic dziwnego, że nami buja - mruknąłem, bawiąc się jednym ze swoich wisiorków.
Offline
Wiatr był naprawdę mocny. Nie musieliśmy obawiać się k burze, przynajmniej tak zapewniał nas oficer, podczas dzisiejszego śniadania, dy wielepanien mdlało niemal na samą myśl o sztormie. Dobrze, że balkoniki były porządnie osłonięte, bo inaczej nie dało by się tu stać. Wiatr i tak dosyć mocno smagał nas po twarzach j głowach swoimi niewidzialnymi mackami, a szum fal porywał spora część słów, także musieliśmy mówić nieco głośniej niż gdy byliśmy w środku.
- To fakt, cały dzień, fale, fale i więcej fal. Bez końca - przytaknąłem, spoglądając w dół. O tej porze morzze wyglądało bardziej jak smoła a nie jak woda. Zadrżałem lekko. - Mi się też nie widzi wypadanie - wróciłem do tematu. - Także pozostań ze mną Vincent - podsumowałem ze śmiechem, stukając palcami w barierkę. Faktycznie, przydałby się teraz jednak ten papieros.
Offline
- Tak... zostanę jak długo będziesz chciał... - przytaknąłem, ramieniem trącając rozbawiony jego ramię. Nie spojrzałem jednak na mężczyznę, za bardzo bałem się, że łatwo dostrzeże moją miłość w oczach, na same, proste słowa jakimi mnie obdarował. Wpatrywałem się więc rozczulony w ciemność przed nami, oraz białe korony fal. - W końcu do końca rejsu jeszcze kawał czasu, a nawet na lądzie przez kilka dni będę spał pod twoim dachem - przypomniałem rozbawiony. - Poza tym... chyba nam całkiem dobrze, trzymać się we dwoje. Nie warto tego zmieniać... - podsumowałem, uśmiechając się pod nosem, że może naprawdę już zawsze będziemy się widywać, spotykać w barach, żartować... Czasem jakieś muśnięcie dłonią, stykanie się ramion jak teraz, czasem ciepły oddech, ciepło ciała... Nawet twój śmiech mnie podniecał Aiden...
Offline
Nie warto tego zmieniać... A co właściwie kryło się pod słowem "tego". Co to takiego było, czym było, skąd się wzięło? Dlaczego w ogóle się pojawiło... Vincent, czy ty nie masz tyłu pytań? Nie męczy cię to i nie dręczy?
Zerknąłem na niego, ale on radośnie patrzył się przed siebie, i mimo nocy on promieniał, jakby zabrał blask słońcu i gwiazdom, których dziś nie było widać na niebie. Podczas gdy ja już z trudem utrzymywałem spokój, nie rozumiejąc, naprawdę niczego nie rozumiejąc.
- Niektóre rzeczy warto zmieniać - zauważyłem, odwracając wzrok i robiąc dokładnie to samo co mój towarzysz, patrząc się w nicość przed nami.
Offline
- Oh pewnie tak - wzruszyłem lekko ramionami. - Pamiętasz, jak... Hah pierwszy raz graliśmy w bilard? - uśmiechnąłem się na to wspomnienie, jakby było jakieś odległe, a nie przed kilkunastu dni. - Kiedy głupio nie trafiłem, bo wybrałem oczywisty tor, a ty podszedłeś i poprawiłeś bile tak jak były, bym uderzał jeszcze raz - uśmiechnąłem się szczerze. - I zmieniłem swoje uderzenie, na takie niepewne... Hah, to była dobra zmiana... - potarłem dłonią ramię, kiedy mocno zawiało. - Więc tak, niektóre rzeczy warto zmieniać, warto zrozumieć i jeszcze raz do nich podejść... Nigdy nie jest na to za późno - westchnąłem, wyglądając uważniej za burtę. jakieś chmury zza horyzontu rozstępowały się powoli, dzięki czemu można było zobaczyć noc. Uśmiechnąłem się pod nosem na to.
Offline
Usmiechnąłem się pod nosem, znów zerkając na Vincenta, on jednak nadal zapatrzony był w wodę. Wziąłem głęboki oddech i rozejrzałem się dookoła z lekko zmarszczonym i brwiami.
- Cały czas mówisz o bilardzie? - powiedziałem żartobliwie, uśmiechając się sam do siebie i prostując się. Zacisnąłem palce na barierce.
Offline
- Podstaw kontekst jaki cię interesuje, a będzie pasowało to wszystkiego - zauważyłem śmiejąc się pod nosem. Nawet twoje zainteresowania romantyczne. Warto spróbować nowych smaków, uwierz. - Rzecz w tym, że spodobały mi się tamte słowa, tamta sytuacji. I faktycznie, morał z udanego trafienia bilą pasuje do wszystkiego - dodałem, zagryzając wargę i w końcu odwracając wzrok od oceanu, a spoglądając na najpiękniejszy widok w tej okolicy, jakim był ten idealny człowiek. No dobrze, nie był idealny, ale dla mnie był najlepszy i tylko to w tej chwili widziałem. Kogoś cudownego dla mnie...
Offline
- Masz rację, morał jest niezwykle uniwersalny. Można by spróbować się do tego zastosować w życiu i sprawdzić, czy działa tak samo dobrze jak w bilardzie? - zasugerowałem, znów spoglądając, mimowolnie, na Vincenta. Zaskoczony natknąłem się na jego spojrzenie i szybko uśmiechnąłem się, dłuższą chwilę nie odrywając oczu. - Nie zawsze rzeczy które brzmią mądrze są mądre... Tak samo jak rzeczy które brzmią głupio... nie zawsze są... głupie - powiedziałem i westchnąłem, przekręcając głowę w drugą stronę.
Offline
Lekko uniosłem brew. To zazwyczaj ja uciekałem wzrokiem, taka zmiana była dla mnie... Cóż, zaskakująca i nieoczekiwana.
- Coś cię męczy - stwierdziłem fakt, bo dało się to zobaczyć gołym okiem, nawet jakbym nie znał Aidena już jakiś czas. - Czyżby jakieś... głupie myśli? Które... Jednak nie były głupie? - zapytałem, może czując się nieco ośmielony przez alkohol, a może po prostu uznając, że nic nie stracę takim pytaniem.
Offline
- Vincent... - mruknąłem, zaciskając na chwilę wargi. Zaraz jednak się rozluźniłem i Pokręciłam głową. - Ah, ten alkohol - baknalem bardziej do siebie, a przez szum Vincent zapewne ledwie to dosłyszał. - Zastanawia mnie i być może nawet męczy jedna myśl. Nie wiem czy to głupie... Chyba nie... Myśl jak każda. - Znów zacisnąłem wargi, chwilę dumając nad kolejnymi słowami. - Nigdy nie należałem do osób towarzyskich. Zawsze miałem mało przyjaciół, do których mogłem się zwrócić że wszystkich i teraz, nagle, pojawiłeś się ty i czuję się tak jakbyś był nim od wieków. - Zmarszczyłem brwi, kręcąc głową. - To bezsensowne, a jednak! I to mnie męczy, Vincent - przyznałem się, spoglądając na niego uśmiechem. - Dlaczego tak...? - Wzruszyłem ramionami.
Offline