Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Wzruszyłem ramionami z lekkim uśmiechem.
- Jedyni i niepowtarzalni - przytaknąłem, udając, że się kłaniam. Potem jednak uśmiechnąłem się po prostu miękko. - Hah, może masz rację... Może jadę tam by uwolnić się od łatek, które nabyłem w rodzinnych stronach - westchnąłem, kiwając głową. - Ty jedziesz zacząć od nowa swoją drogę ku marzeniu, ja sam jadę właściwie po to samo - zaśmiałem się cicho. - Ciekawe, czy nam się uda. Czy wszystkim na tym statku uda się osiągnąć to o czym marzą... Ile innych marzeń płynie wraz z nami ku nowemu życiu - westchnąłem głęboko. Ilu ukrywa się jak ja, ilu ucieka do przeszłości...?
Offline
- Zapewne cały statek jest pełen marzycieli, pełen wiary na lepszą przyszłość - przytaknąłem, zerkając na Vincenta. - Mam nadzieje, że niedługo będę słyszał o twoim sklepie. Co więcej, będę mógł też o nim przeczytać w jakiejś gazecie. - Usmiecjnalem się szeroko. - Oby jak najprędzej docenili twój talent, abyś mógł się rozwijać - dodałem. - Naprawdę trzymam za to kciuki i w to wierzę - zanzaczylem. - Mimo krótkiego czasu stałeś mi się przyjacielem... Tak to widzę - mruknalem, marszcząc lekko brwi. - Przy tobie zawsze mowie znacznie więcej niż przy innych - zauważyłem. - Nie rozumiem czemu.
Offline
Uśmiechnąłem się promiennie, spoglądając znów na mężczyznę. Byłem mu przyjacielem? To... To było i tak bardzo miłe i... Mimo swoich wewnętrznych rozterek, bólów i rozczarowań, po prostu się uśmiechnąłem.
- Ja... Płynę do Nowego Jorku by się uczyć - wyznałem. - Dostałem miejsce w jedynej takiej akademii złotniczej, dlatego też chcę pokazać się tam z własnymi projektami - przyznałem szczerze. - Ale zawsze, między zajęciami, z przyjemnością znajdę dla ciebie chwilę. Chyba Nowy Jork nie jest aż tak wielki, byśmy już nie dali rady na siebie wpadać - zauważyłem z szerokim uśmiechem.
Offline
- Po zejściu ze statku, kiedyś na pewno będziemy mieli okazję znów zagrać w bilarda, lub po prostu napić się w barze... Mam nadzieję, że wtedy już oboje będziemy szczęśliwi. W tej chwili raczej tak nie jest... - Zmarszzczylem brwi. - To tylko moje przeczucia, słabo interpretuje ludzi i ich przeżycia, po prostu... Mówiłem już. Widzę że cię coś dręczy. Ah, znów zaczynam, a chciałem przestać. Czuję się wolny w słowach... A ja... Chyba powoli będę się zbierał, Vincent. Dziś już nie mam na nic siły - stwierdziłem, zatrzymując się i spoglądając na mężczyznę.
Offline
Pokiwałem głową ze słabym uśmiechem.
- Oczywiście, idź odpocznij Aiden - przytaknąłem i podrapałem się po karku. - I dobrze interpretujesz ludzi. A przynajmniej mnie - parsknąłem śmiechem, zatrzymując się przy schodach do kajut na nasz poziom. - Gryzie mnie coś, ale... ustaliliśmy, że nie ma potrzeby byś o tym wiedział - wzruszyłem ramionami. - Niczego to też nie zmienia. Jestem twoim przyjacielem, to prawdziwa przyjemność - zapewniłem mężczyznę z uśmiechem. - Ja... wrócę do baru jeszcze. Napiję się i sam odpocznę. Jakbyś chciał wpadać, czy coś... cóż, wiesz gdzie mnie szukać, nawet gdy nie pracuję, więc na pewno mnie znajdziesz - uśmiechnąłem się szczerze rozbawiony.
Offline
- Wiem, Vincent... Do zobaczenia niedługo - powiedziałem kiwając mu głową. Uścisnąłem mu dłoń i ruszyłem do siebie z dziwnym przeczuciem... Czułem się tak, jakbym zrobić coś źle, jakbym postąpił w nieodpowiedni sposób, co sprawiło, że poczuł się naprawdę, naprawdę paskudnie sam ze soba.
Przekonałem całą tą gorycz w sobie, a przynajmniej tak mi się wydawało...
/Dzień 13 - 18 lipca 1948/
Następnego dnia nie spotkałem się z Vincentem, dopiero dwa dni później wpadliśmy na siebie (no dobrze, wiedziałem przecz o której kończy i nieco celowo poszedlem się przejść jego trasą podczas tych godzinach).
- O, witaj, Vincent. - Usmiechnąłem się do niego, wyciągając dłonie z kieszeni. - Jak dzień w sklepie?
Offline
Uścisnąłem dłoń Aidenowi, pod nosem uśmiechając się ze swojej myśli, że to prawdziwy gentelman i elegant wychowany najlepiej jak można być, ale przemilczałem to. Moje dłonie były nieco brudne, od pracy, ale jak zawsze przyozdobione sygnetami i pierścieniami by ukryć brud i blizny - cały ja.
- Wybacz, dopiero skończyłem poprawiać biżuterię... - wyjaśniłem swoje brudne dłonie, kiedy zamykałem sklep i byłem jeszcze trochę myślami w sklepie. - Um, w pracy... A tak tak, dobrze - parsknąłem śmiechem, chowając klucz do kieszeni i uśmiechając się w końcu do mężczyzny. - Naprawdę spokojnie. Pierwszy tydzień był męczący, a teraz nie spodziewam się wielu klientów do końca podróży - parsknąłem śmiechem. - Ale moje prywatne projekty mają się dobrze, więc zdecydowanie nie narzekam - zaśmiałem się szczerze i spojrzałem na Aidena. Dawno się nie widzieliśmy, można by rzec, że bałem się trochę go znów zobaczyć, choć ostatnio chyba rozstaliśmy się w... dobrych nastrojach.
- A ty? Co ciebie tu sprowadza? - zapytałem, ruszając w stronę kajut 2 klasy.
Offline
Ruszyłem z wolna tuż za Vincentem, splątując palce dłoni za plecami.
- Szczerze powiedziawszy to nie przepadam za krętactwem, także... Przyznam się od razu, że twoja osoba mnie tu sprawdziła. W końcu dobrze wiem, kiedy kończysz pracę. Nasza osotnia zakończyła się w mało pogodnych tonach. Wciąż mam wyrzuty do siebie o nasze minione rozmowy.
Offline
Spojrzałem na niego miękko i pokręciłem głową.
- Nie masz o co mieć żal - zapewniłem spokojnie, kiwając głową. - Mówię poważnie, ty absolutnie nie masz powodów do żalu - dodałem rozbawiony. - Ale jeśli potrzebujesz jakoś udobruchać jako swoje sumienie, możemy się wybrać na małą grą w bilard - zaproponowałem, a moje zmęczenie minęło jak ręką odjął. - No wiesz, jeden czy dwa drinki, nutka rywalizacji i od razu lżej się robi na sercu - przyznałem z uśmiechem, nie spoglądając już na mężczyznę. Nauczyłem się, że patrzenie bolało bardziej... - To co ty na to? Ja bym po pracy się nieco rozprostował, cały dzień pochylam się nad różnymi projektami - parsknąłem.
Offline
- Oczywiście. Nie popędzam i nie poganiał cię Vincencie. iż do swojej kajuty odpocząć. Zobaczymy się bliżej siódmej w barze z bilardem - podsumowałem zadowolony z takiego obrotu spraw.
Nie rozumiałem czemu robilo mi się tak ciężko na ciele i duchu, i cieszyłem się, że to uczucie właśnie minęło. Niemal odetchnąłem z ulgą.
Offline
- Jasne, o siódmej - przytaknąłem i w końcu spojrzałem na niego ze słabym uśmiechem. - No to... jesteśmy umówieni - podsumowałem, mrugając do Aidena, a potem zaczynając wspinać się po schodach do korytarza kajut, jednocześnie, nie mogąc się przestać się uśmiechać pod nosem, za sam fakt, że zrobiłem choć ten mały gest, ze spokojem i opanowaniem. I szczerą sugestywnością...
Offline
Zacisnąłem lekko wargi, które mimowolnie wygięły się w uśmiech. "Jesteś okropnie drętwym mężczyzną, Aiden – odezwał się w mojej głowie dlos niedoszłej narzeczonej – Powinieneś chyba zmienić sobie cele. Odchrząknąłem, kręcąc głową i ruszyłem do swojej kajuty, również nieco odetchnąć choć... Tak naprawdę cały dzień to robiłem.
Przyszedłem do baru wcześniej i myślałem że poczekam na Vincenta ale najwidoczniej i on nie mógł się już doczekać spotkania, bo siedział już przy barze z tą swoją rozmarzono-zamyśloną miną. Wyglądał dobrze.
- Nie tylko mnie rozpierała energia - mruknalem, dosiadając się do mężczyzny i kiwając błonia na barmana. - Whisky - powiedziałem i skupiłem już uwagę na swoim towarzyszu.
Offline
- Chyba już wspominałem, że bardziej wolę nocne życie, bary i różne zabawy niż szerokie uśmiechy za ladą sklepową - zaśmiałem się, na powitanie unosząc kieliszek z drinkiem. Drugą ręką bawiłem się łańcuszkami na swoich obojczykach, które jak zawsze były odkryte. Matka kpiła ze mną, że moje ego rozpina mi aż trzy guziki koszul, za to ja uznawałem, że w takim razie ego będzie zawsze przy mnie. Opuściłem rękę jednak od wisiorków i położyłem ją już spokojniej.
- Byłem niewiele wcześniej, chciałem się już napić i wypalić jednego papierosa, by nieco odetchnąć po pracy - wyjaśniłem wskazując ruchem głowy papierośnice w której już leżał jeszcze ciepłu pet.
Offline
Polowałem głową w spokoju.
- Zdaje sobie sprawę z różnicy zasad na jakich oboje płyniemy tym statkiem, jednak momentami i tak czuję się niezręcznie, gdy myślę sobie, że niemal cały tydzień pracujesz i to nie lżej niż na lądzie, podczas gdy ja spaceruje i oddaje się rozrywką - mruknalem, kręcąc nosem. - To miejsce na pewno ci pasuje na wypoczynek? - upewniłem się, kiwając głową z wdzięcznością gdy barman podał mi moj alkohol.
Offline
Też skinąłem barmanowi, z którym dobrze już się znałem (prócz tego, że byłem tu niemal codziennie, to znaliśmy się też z lądu, kiedy rekrutowano pracowników) i zaraz spojrzałem na Aidena z delikatnym uśmiechem.
- Twoja troska jest bardzo miła - musiałem przyznać na początek. - Ale tak, jest mi tu dobrze i tak wypoczywam. Na lądzie też nie miałem dnia bez pracy, a kiedy już nadchodził wieczór, bawiłem się ochoczo w dobrze znanych mi barach - wyjaśniłem spokojnie. - Taki tryb już trochę przyjąłem, no wiesz, odbijam sobie skupienie w pracy rozluźnieniem w czasie wolnym... Oczywiście odkąd weszliśmy na statek jestem bardzo spokojny - zauważyłem. - Zazwyczaj wieczory spędzam tutaj, czasem posiedzę w trzeciej klasie... - wzruszyłem ramionami. - Muszę przywyknąć do ciężkiej i poważnej pracy jaka mnie czeka w NY i odwyknąć od życia lekkoducha. Przynajmniej trochę - zachichotałem. - Jednak niech to, że jestem tu pracownikiem, nie przeszkadza ci aż tak bardzo. W końcu robię to co uwielbiam, prawda?
Offline
- Owszem... Robisz to co lubisz! Nie przeszkadza mi, że jesteś pracownikiem... Wybacz, jeśli tak to zabrzmiało, nie chciałem - apewnilem go, wzdychając ciężko. - Podziwiam twój zapał do pracy i siły do wykonywania tego wszytskiego. Ludzie tak rzetelni jak ty, powinni bez problemu poradzić sobie w pracy ze wszelkimi awansami - stwierdziłem, unosząc szklankę do ust i upijając bursztynowego alkoholu. - Hm, poza tym, dam głowę, że połowa pasażerów z pierwszych klas nie ma pojęcia o prawdziwej wartości pieniądza. A ty masz. To ogromnie ważna wiedzą - podkreśliłem, uśmiechając się szeroko.
Offline
Zaśmiałem się nieco zawstydzony i pokręciłem głową rozbawiony.
- Aiden, jeszcze chwila i się zarumienię - parsknąłem, choć mój rumieniec pewnie i tak by się pojawił prędzej czy później. - Pewnie znam wartość pieniądza, głównie dlatego, że zawsze było go mało w moim życiu - wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok od mężczyzny, a wpatrując się w już pustawy kieliszek. - A co do pracy... w moim zawodzie nie ma awansów, są pracownicy, są twórcy, są odtwórcy - westchnąłem. - Będę musiał ciężko pracować, by spośród wszystkich znacznie bardziej utalentowanych ludzi wybić się jako ten jedyny. Ale sam wiesz - uśmiechnąłem się krzywo, być może dwuznacznie? znów zerkając na faceta obok. - Uwielbiam wyzwania. Po pomachaniu do barmana ręką, ten przyniósł mi piwo, oraz nową whisky dla Aidena, kręcąc na nas głową z tylko sobie znanego powodu.
- Ale jestem w miarę szczęśliwy ze swojego życia, bez obaw - zaśmiałem się cicho. - Nawet jeśli jest ciężkie... No wiesz, każdy nosi swój krzyż - westchnąłem cicho.
Offline
Pokiwałem powoli głową, pukając palcem wskazującym w szklankę.
- Tak, każdy nosi swój krzyz... - przytaknąłem Vincentowi i westchnąłem cicho. - Hmmm, a nie myślałeś nigdy o... Własnym biznesie? Bo rozumiem, że teraz jedziesz się kształcić. Jednak masz już duża praktykę za sobą. Teoria wypełni wszystkie luki, jakich praca sama w sobie nie mogła wypełnić i... - Wzruszyłem ramionami. - Bycie sobie samemu szefem zapewne byłoby najwyższym awansem - powiedziałem z rozbawieniem.
Offline
Skrzywiłem się i lekko pokręciłem głową.
- Nie wybiję się - zacząłem. - A dodatkowo jest to biznes do którego musisz wejść i mieć papiery, zapisać się do odpowiedniego związku zawodowego... - mamrotałem pod nosem przytłoczony samą myślą. - W dodatku to nowe miasto, drogie miasto, mam za mało kontaktów, za mało środków - pokręciłem głową. - Um, nie chcę cię zanudzać swoimi problemami, ale ogółem mój plan jest taki, by wykorzystać te dwa lata najlepiej jak mogę. Poszerzać kontakty, poznawać nowych dostawców... - wyjaśniłem z przekonaniem. - Gdy dobijemy do portu będę musiał szukać dachu nad głową, oraz zatrudnię się w jakimś zakładzie by mieć na czynsz - dodałem, drapiąc się po karku i biorąc spory łyk piwa. - Czeka mnie ciężki czas, tym lepiej chcę wykorzystać ten rejs - podsumowałem już radośniej.
Offline
- Brzmi ciężko - stwierdziłem, marszcząc brwi i chwilę zastanawiając się nad swoimi następnymi słowami - Na mnie będzie czekać samochód, który zawiezie mnie do nowego mieszkania - wyznałem, nie spoglądając na Vincenta. - Gdybyś miał problem ze znalezieniem noclegu... Albo gdybyś wolał to zorbic na spokojnie, to myślę że kilka nocy mógłbyś zostać. Chciałem w zamian za pracę nad pierścionkiem naszyjnikiem podarować ci zegarek, ale gdy stawiasz tak sprawę, mam wrażenie, że zapłata za tą pracę była by zdecydowanie korzystniejsza i lepsza - zauważyłem, spoglądając na niego z nutą niepokoju.
Offline