Atlantis

Wyspa pełna kłów pazurów i magii!

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2020-05-13 21:46:50

Mikael
Zagubiony wilczek
Dołączył: 2019-05-21
Liczba postów: 3
Wzrost: 182 cm
Wiek: 25 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Niebiesko-szare
Windows 8.1Chrome 81.0.4044.138

Historia osamotnionego wilka

CZAS AKCJI: PRZESZŁOŚĆ — ludzie wkroczyli na wyspę już jakiś czas temu. Aktualnie zakończyła się otwarta wojna, a zaczęła się niewola, jednak sporą część wyspy funkcjonuje jeszcze według swoich zasad, w szczególności wilki, gdyż ich terytoria są najtrudniejsze do zawłaszczenia, a same wilki najbardziej niebezpieczne dla ludzi. Na tereny wilków wyemigrowało trochę czarodziejów, którzy albo uciekli lata temu spod niewoli wampirów, albo ci, którym udało się przekonać przez wamiprze terytoria chwilę przed wybuchem wojny lub już w jej trakcie.

WATAHA GLORKWOOD – to duża wataha, która przygotowuje się na najgorsze. Zawłaszcza kolejne tereny innych watah, jednoczenie jej celem nie jest pozabijane przeciwników tylko przygarnięcie ich do siebie (wiadomo — większość przeciwnej watahy zginie, ale ci co będą chcieli się poddać dołączą do Glorkwood).


Akcja wątku rozpoczyna się tuż po dużej walce między dwoma silnymi watahami. Glorkwood wygrywa ale ponosi spore straty...

z26833458IH,Na-Facebooku-pojawily-sie-oferty-sprzedazy-fragmen.jpg

Ukryta wiadomość

WILK -
SYRENA - Ksenia Puntus


f9dd6b4bb4f089476bbaecc941c1fafa--manga-boy-anime-boys.jpg

Offline

#2 2020-05-13 22:22:54

Mikael
Zagubiony wilczek
Dołączył: 2019-05-21
Liczba postów: 3
Wzrost: 182 cm
Wiek: 25 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Niebiesko-szare
Windows 8.1Chrome 81.0.4044.138

Odp: Historia osamotnionego wilka

PRZERWANA PIOSENKA

   Kto by się spodziewał, że to będzie nasz ostatni spędzony razem tydzień? Kto by przewidział, że to będą nasze ostatnie kłótnie... nasze ostatnie żarty... nasze ostatnie pocałunki... nasze ostatnie wspólne chwile...? Czy gdyby ktokolwiek wiedział, uprzedziłby nas? Przemilczał, wiedząc, że tak jest lepiej?
    Ale co niby miało być lepiej? Nie miałem już nic. Światło zgasło. Świat stanął w miejscu. Minuty, godziny, dni, tygodnie... Wszystko zlało się w jedną całość i w ogóle nie przypominało już życia. Połowa mnie umarła... odeszła... Nie! Ona nie odeszła. Ona została mi brutalnie odebrana, wyrwana z moich ramion siłą przez wroga, który nie grał fair. Jak oni mogli mi ją zabrać... Mój skarb... Moją ukochaną... Moją miłość... Moje serce...
    Zanurzyłem się w różnych wspomnieniach, przypominałem sobie błahe rozmowy o niczym, grunt, że ona w nich była...
    - To już w przyszłym tygodniu – mruknęła Tasha, szperając w szafce z jedzeniem. Siedziałem przy stole i patrzyłem na nią rozbawiony. Na jej twarzy wypłynęło skupienie, które zupełnie nie pasowało do sytuacji. - Troszkę się stresuję. W sensie... Nasza wataha to wygra, jesteśmy świetnie wyszkoleni ale... O! W końcu mam was! - przerwała sama sobie i z zadowoleniem odwróciła się do mnie, machając pudełkiem czekoladowych ciasteczek.
    Kiwając biodrami podeszła do stołu i zajęła miejsce obok mnie. Zachichotałem na jej zachowanie.
    - Mówiłaś, że już z nimi skończyłaś – wytknąłem jej, uśmiechając się znacząco i wskazując dłonią na pudełko łakoci.
    - Oh, oh, oh... Wielkie mi halo, Mikael. - Wywróciła oczami, otwierając opakowanie i oczywiście podsuwając mi je pod nos. Zawsze się dzieliła ze mną wszystkim. Cokolwiek miała, nawet mały kęs jej ulubionych ciasteczek, była w stanie mi je oddać. - Ty też je lubisz! Nie musimy rezygnować z przyjemności. - Tym razem to ona zachichotała, a ja uśmiechnąłem się szeroko, sięgając po ciastko, mimo że jeszcze nie dokończyłem swojego śniadania. - No, poprawnie, grzeczny wilczek – pochwaliła mnie z rozbawieniem i poklepała po ramieniu.
    - Masz rację, mmmm, nie musimy rezygnować z nich – mruknąłem, przypominając sobie, że też bardzo lubiłem te ciastka. - No dobra, coś mówiłaś, ale jak zwykle sama sobie przerwałaś, Tasha. Mhm... Coś o szkoleniu?
    - Nieeeee, mówiłam o... Albo tak! Ty, masz chyba rację. - Zmarszczyła mocno brwi, a na twarz znów wrócił ten wyraz, który mówił o jej głębokiej zadumie i pełnym zaangażowaniu w temat. - Tak, tak, masz rację. Nasza wataha jest świetnie wyszkolona, a te malutkie nie mają nic o gadania. Mogłyby po prostu się przyłączyć do nas i zaakceptować naszego Alfę. Było by im dobrze. Nam się żyje przecież naprawdę świetnie... No co? - oburzyła się. - No co się tak patrzysz, Mikael? Nie gap się tak, głupku! - poprosiła piskliwie.
Uniosłem dłonie w geście obrony.
    - Już dobrze, dobrze. Kocham moje serce i wpatrywanie się w ciebie nigdy mi się nie nudzi, ot co. - Wzruszyłem ramionami, niby z obojętnością, wracając do swojej jajecznicy, ale jednak Tasha wyczuła w moim głosie wszystko co chciałem jej przekazać.
    Dziewczyna uśmiechnęłam się do mnie mięknąc.
    - No dobrze, ja też kocham moje serce i nie będę się irytować. - Uśmiechnęła się ponownie, podnosząc z miejsca. - Przez najbliższe 10 minut, potem znów zacznę na ciebie krzyczeć, skarbie – dodała rozbawiona, całując mnie w czoło. - Idę wziąć prysznic! A potem idziemy budować dalej, taaaak? - upewniła się, przeczesując palcami moje włosy.
    - Oczywiście – przytaknąłem, kiwając głową. - Trzeba w końcu postawić to drugie piętro – dodałem rozbawiony.
    - Po to wzięliśmy wolne w pracy – podsumowała, gładząc mnie przelotnie po policzku i ruszyła do łazienki. - Skończymy to już niedługo i w końcu przestaniemy siedzieć rodzicom na głowie. Chyba mają nas już dość. - Parsknęła śmichem, a ja razem z nią.
    - Zaraz będziemy na swoim. Jeszcze tylko chwila – zapewniłem ją, z miękkim uśmiechem.

    Ale nigdy nie było nam dane zamieszkać na swoim, nie było nam dane nawet razem skończyć swojego leża. Nie miałem siły go kończyć w pojedynkę, ja nawet nie miałem sił, by cokolwiek zjeść, a co dopiero budować! Czy nasze leże będzie popadać w ruinę? Zniszczy go czas... Będzie wieczne puste, tak jak i ja.


    Po bitwie nie mogłem Cię znaleźć Tasho, wiec zacząłem się bardzo denerwować, ale wyparłem z głowy wszystkie brudne myśli. „Odpoczywa gdzieś z boku, nabiera sił lub pomaga swojej rodzinie.” Właśnie! Musiałem znaleźć jej rodzinę, na pewno byłaby z nimi, gdyby tylko mogła, szukałaby ich lub mnie. Gdzieś w końcu musieliśmy się spotkać.
Ale nikt nie widział mojego serca. Nikt nie widział mojej ukochanej... Moja mała Tasha rozpłynęła się bez śladu. Gdzie byłaś kochana? Dokąd cię wywiało?
    Chciałem tylko tego, abyś wróciła do mnie. Do moich ramion. Aby twoje drobne ręce otuliły moją szyję, abyś wtuliłam policzek w moje ramię. Załkała nawet... mówiąc, że się strasznie bałaś. Uściskałbym Cię mocno. Może nawet miałabyś koszmary związane z tą okropną bitwą? Jeśli tak, czuwałbym każdej nocy przy twoim łóżku, gotów odgonić wszystko co złe.
    Co czułaś Tasha, gdy dzielnie walczyłaś, broniąc granic swojej watahy? Czy przed śmiercią wiedziałaś, że już nigdy więcej się do mnie nie przytulisz, że nigdy więcej nie zobaczysz mojej twarzy, że nie zażartujemy sobie... Że naprawdę umierasz? A może stało się to tak szybko, że nie zdążyłaś pomyśleć o niczym...?
    - Mikael? - delikatny głos mojej mamy mimo wszystko wydawał się zbyt głośny, zbyt piskliwy. Wręcz nieprzyjemny. Skrzywiłem się znacząco, nie mogąc się powstrzymać. - Synu... - dodała, ocierając dłońmi moje policzki.
    Nie panowałem nad łzami, przestałem zwracać na nie uwagę. Nie czułem już tego, że ciepły mi po policzkach i skapywały z brody na koszulkę. Miałem wrażenie, że w ogóle przestałem czuć. Albo większość, bo ciepło dłoń matki przebiło się przez chłód panujący we mnie.
    - Znów siedziałeś przez cały dzień w jednej pozycji... Nie zjadłeś niczego, a tym gorzej niczego nie piłeś – oznajmiła zatroskana i pełna smutku.
Ale jej smutek był niczym w porównaniu do pustki którą czułem. Mimo wszystko starałem się jakkolwiek zareagować na nią. I nie miało to być jedynie puste spojrzenie. Musiałem się wysilić, odrobina czegokolwiek Mikael, jakichkolwiek emocji. Dasz radę, stary pryku.
    - Nie, nie, zjem jak wyjdziesz do pracy, mamo – odpowiedziałem spokojnie, uśmiechając się bardzo nieznacznie, ale się starałem.
Oczy wilczycy nagle zaszły łzami. Jedną dłoń trzymała na moim karku, pocierając kciukiem po skórze, a drugą przytknęła sobie do ust, dusząc w sobie narastający szloch. Nie wiedziałem co powiedziałem nie tak, ale wciąż nie umiałem zareagować, więc wpatrywałem się w nią beznamiętnie.
    - Wróciłam już z pracy. Minął cały dzień – wydusiła z siebie.
    - Oh – westchnąłem bez większych emocji.
    Pokiwała powoli głową i przytuliła się do mnie. Drgnąłem i spiąłem się. Nie miałem serca jej odpychać, choć nie należało to do moich marzeń.
    Chciałem być sam.
    Chciałem...
    Chciałem aby Tasha wróciła.
    Tak bardzo tego chciałem...
    Pogładziłem ostrożnie mamę po plecach.
    - W porządku, zjem zaraz.
    - Zjedźmy razem – zaproponowała, odsuwając się i próbując pospiesznie otrzeć kąciki swoich oczu. - Przygotuję zaraz obiad. - Pogładziła mnie po policzku, jednak tym razem nie zrobiło to na mnie już takiego wrażenia.
    - Dobrze... dobrze, zjedźmy razem – przytaknąłem. - Później pójdę się przejść – dodałem, gdy kobieta podniosła się już z miejsca i zabrała talerz ze śniadaniem, które zostawiła mi rano oraz kubek zimnej herbaty.
    - Pójdę z tobą – zaoferowała się.
    Tym razem nie przytaknąłem jej potulnie. Pokręciłem głową i popatrzyłem na nią ostrzej niż sam się tego po sobie spodziewałem.
   - Nie, mamo. Muszę teraz iść sam. Muszę być sam – powiedziałem stanowczo.


    Dni się zlewały. Po prostu jeden wchodził na drugi, a drugi na trzeci, trzeci na czwarty i tak kolejno dzień za dniem. Nawet tydzień za tygodniem. Matka obudziła mnie z tego stanu dopiero po 3 tygodniach, gdy znalazłem ją płaczącą w swoim łóżku. Pękło coś we mnie. Czemu moja mama chowała łzy? Ukrywała się pod kołdrą i płakała. Chyba nawet nie była świadoma, że ją na tym nakryłem i stałem w drzwiach obserwując bezradnie.
    W pierwszej chwili sam chciałem się rozpłakać na ten widok. Ale zebrałem się w sobie (a wiele mnie to kosztowało) by tego nie zrobić.
    - Mamo... - szepnąłem, podchodząc do łóżka i przysiadając na podłodze tuż obok jej twarzy wciśniętej w poduszkę.
    Płacz się nagle uciął. Jakby nigdy nie płakała. Ale słyszałem ją i nie mogła tego zataić, nawet gdyby chciała. Co ją tak trapiło? Nie chciałem by zjadał ją żal. Coś o tym wiedziałem. Choć miałem wrażenie, że mnie już nic nie może ruszyć. Skoro nie mam swojego serca...? Jestem niczym żywy trup, puste naczynie. Samo ciało nie może funkcjonować od tak, prawda?
    - Mamo... Odezwij się do mnie - szepnąłem, odkrywając kołdrę. Wilczyca miała całą twarz czerwoną i patrzyła na mnie z bólem.
    - Ja już nie wiem co robić. Nie ma cię skarbie - mruknęła, wyciągając dłoń i dotykając mojej twarzy. Jej palce były wilgotne od łez. Tak jak wilgotna była poduszka, która nimi przesiąknęła. Ile tu tak leżała, zanim ją znalazłem? Jak długo płakała? - Znikasz w oczach... Chcesz się zagłodzić? - zapytała, delikatnie muskając moją twarz. - Nie umiem cię dopilnować, jesteś dużym chłopcem, nigdy nie musiałam tego robić. Nawet nie wiem co więcej bym mogła... - Jej głosłos się załamał.
    A ja? Siedziałem niewzruszony. Przynajmniej na zewnątrz. Chyba wylałem już wszystkie łzy i wykrzyczałem wszystkie możliwe przekleństwa, skarżąć się wielkiemu wilkowi na los, którym mnie obarczył i za wszystkie cierpienia, które mi posłał. I na tą chwilę nie mogłem już płakać. Nie umiałem nawet wydusić z siebie żadnego uczucia, nic nie dało się ze mnie wykrzesać.
    Ona umarła.
    Ona nie żyje.
    Ona odeszła.
    Ona nigdy nie wróci.
    Moje serce. Zmarło. Tasha zginęła.
    Uniosłem się z podłogi i przysiadłem na brzegu łóżka, by jak mały chłopiec ułożyć się u boku matki. Ta od razu się przesunęła i bardzo delikatnie mnie objęła, jakby bała się, że mi coś zrobi. Już nic nie mogło mi grozić. Najstraszniejsze już przeżyłem. Ale przemilczałem to, wręcz wykreślając ze swojej głowy te myśl.
    - Wybacz... Świat stracił sen - wyszeptałem po długiej chwili ciszy.
    - Wiem, synku - odszepnęła. - Nie wyobrażam sobie co przeżywasz... - wymamrotała, gładząc mnie czule po ramieniu i po włosach. Czasem miałem wrażenie, że jako moja rodzicielka, mogła wejść do mojej głowy i dowiedzieć się wszystkiego co tam było. Być może cierpiała mój ból, kiedy ja już nie mogłem go unieść. Była kochaną kobietą. I bardzo zmęczoną.
    - To tak jakby słońce zgasło, mamo - ciągnąłem dalej, wcinając się w jej słowa. Czułem, że teraz dużo słów, które wcześniej były jedynie myślami w głowie, wypłynie z moich ust. - Niebo się zapadło. Wielka czarna przestrzeń pochłania resztki tego, co zostało, a i tak zostało niewiele. To nie pożar. To pustka. Wielka, zimna i bezkresna pustka. Nic cię nie ogrzewa. Nic nie rozjaśnia drogi. Chodzisz po omacku, poruszasz się powoli, bo przed oczami masz tylko i wyłącznie mrok. Zimny, pusty mrok - wymamrotałem, patrząc w plamy na suficie.
    Wilczyca przez cały czas mnie słuchała, bardzo uważnie, wiedziałem to, bo cicho pomrukiwała. Od zawsze to robiła i już przywykłem do tego. Stało się to wręcz nierozłączną częścią naszych rozmów. Gdyby nie pomrukiwała, uznałbym że mnie ignoruje.
    - Potrzebuję cię - dodałem, znów przerywając ciszę.
    Matka uniosła się do góry na łokciu i musnęła wargami moje czoło. Był to bardzo delikatny i intymny gest.
    - Ja ciebie też. Staram się być silna, ale czuję, że nie mogę ci pomóc... To frustrujące. Wielki Wilk opłakuje twoją stratę razem z tobą. Jestem tego pewna. Nie pozostawi cię w takim stanie, synu - zapewniła mama, z namaszczeniem gładząc mnie po twarzy. Patrzyła na mnie tak, jak patrzyła, gdy byłem jeszcze szczeniakiem, gdy ja wiedziałem swoje, a ona swoje i była przekonana, że z czasem zrozumiem jej tok myślenia. I tak najczęściej się działo. Z czasem przychodziło zrozumienie. - Przemień się w końcu i przejdź. Posłuchaj instynktu. Wilk jest wciąż w tobie. Obudź go ze snu - poprosiła, pociągając nosem. - Masz instynkt w sobie, on nie zniknął, przez to, że go lekceważysz - szepnęłam pouczająco. - Zrób to dla siebie. Dla mnie...
    Pokiwałem powoli głową. Ostatniej pełni nawet nie poczułem. Nie pamiętałem, czy przyjąłem serum, jednak zapewne mama zatroszczyła się o to, bym nie pozostał bez niego. I tak wciąż spałem i patrzyłem w sufit. Zachowywałem się jakbym wciąż był pod wpływem serum, wyciszającego instynkt. Bo sam go wyciszyłem. A raczej sam się wyciszył. Nie czułem potrzeby przemiany, nie czułem potrzeby robienia czegokolwiek.
    Minął miesiąc. I nadal nic nie czułem. Nic nowego. Bo ból po utracie swojego serca... mojej kochanej Tashy...
    - Pójdę się przemienić - oznajmiłem zaskakując tym samego siebie. - Ale... Boje się, że strata będzie jeszcze gorsza. Nie znajdę jej, nie znajdę jej już nigdzie, ale jej zapach na pewno unosi się jeszcze w niektórych miejscach, choć jej duch odszedł już na zawsze - mruknąłem pod nosem.
    - Wiem, wilczku. Ale jesteś wilkołakiem. Twoja natura nie może być ignorowana. Twój instynkt prowadzi cię do regeneracji. Nie do samozniszczenia. Ludzka postać jest delikatna, wilcza silna... Idź teraz - ponagliła mnie, unosząc się. - Idź - powtórzyła mocniej.
    Zapewne bała się, że się rozmyślę. Może i słusznie.
    Powoli podniosłem się. Faktycznie byłem słaby. Ale mało mi to przeszkadzało. Wilczyca miała rację. Wilcza postać była silniejsza i nigdy nie czułem się w niej gorzej niż w ludzkiej.
    - Potrzebuję czasu - stwierdziłem, stając prosto.
    - Wróć za kilka tygodni... I uważaj na siebie - poleciła mi. Jej oczy rozbłysły nadzieją. Usiadła na łóżku, przyglądając mi się miękko. - Poradzisz sobie. Wiem to, synu. Oczyść umysł. I wróć, gdy będziesz gotowy stawić czoła stracie.
    Pokiwałem głową. Oczyścić umysł. Przemienić się i oczyścić umysł. Da się zrobić... chyba... Ale czy kiedykolwiek uporam się ze stratą? Czy kiedykolwiek będę mógł nie czuć tego paraliżującego zimna w ludzkiej postaci...?


f9dd6b4bb4f089476bbaecc941c1fafa--manga-boy-anime-boys.jpg

Offline

#3 2020-05-13 23:06:25

Mikael
Zagubiony wilczek
Dołączył: 2019-05-21
Liczba postów: 3
Wzrost: 182 cm
Wiek: 25 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Niebiesko-szare
Windows 8.1Chrome 81.0.4044.138

Odp: Historia osamotnionego wilka

CZAS NIE MA ZNACZENIA
/5 lat później/

    Wilk stał się mną całkowicie. Ja stałem się całkowicie wilkiem. Byliśmy po prostu jednością, której nie dało się rozłączyć. Nie potrafiłem wrócić do watahy, nie potrafiłem zmienić się znów w człowieka. Wilcza postać stała się całością mnie. Chciałem być zwierzęciem już zawsze, bo zwierze czuje zupełnie inaczej. Zwierzę chce przetrwać i to się dla niego liczy, żadne uczucia. Czysta żądza przetrwania, bez względu na ilość ofiar poniesionych po drodze. Być może właśnie tak umrę, bo przemierzając tereny wampirów i ludzi, wiele razy byłem atakowany. Ludzie są niemal jak zwierzęta, aż wstyd mi było, że kiedyś tamta forma była prawie całością mnie, że tłumiłem na siłę swojego wilka.
    Podczas pełni, wpadam w szał, zabijam wszystko co popadnie, dlatego wtedy wybieram głębokie lasy, jednak nie zawsze nie ma w nim nic, czasem napotykam chaty, które demoluje, szukając ukrytych pod posadzkami, czy w pieniach czarodziejów. Innym razem wpada do wampirzych stajni, a żaden koń nie uchodzi z życiem po moich "odwiedzinach". A najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie czuję nic poza dumą, że przetrwałem.
    Nie obchodzi mnie już naprawdę nic. Jestem wolny, nie muszę mieć sumienia, nie mam już się dla kobo starać... Właściwie to zapomniałem już prawie wszystkich, których znałem. Ledwo widoczna jest dla mnie twarz ojca i matki... Oh... Mojej mamy... Czasami słyszę jej słowa, ale to tylko urywki, to było inne życie, życie do którego już nie należałem.
    Tasha.
    Tasha.
    Tasha.
    Tasha.
    Tasha.
    Moje serce, które umarło przed laty... Nawet nie wiedziałem kiedy to było. Nie pamiętałem. Ale pamiętałem naszą ostatnią rozmowę przed bitwą! Pamiętam nasz najpiękniejszy moment, gdy wpadliśmy na siebie z impetem, zakochując się beznamiętnie. Pamiętałem smak jej ulubionych ciastek, które były też moimi ulubionymi ciastkami. Pamiętałem nasz pierwszy seks, co to była za noc, tarzanie się na polanie w trawie, nago, radośnie, w ostatnich promieniach słońca, a potem spanie tam razem... Pamiętałem jej śmiech, jej płacz, jej krzyk, jej złośliwe komentarze i te żartobliwe. Pamiętałem to wszystko. Mimo że pragnąłem z całych sił tego nie czuć. Choć może gdyby nie myśli o Tashy, w ogóle zapomniałbym, że jestem wilkołakiem, zostałaby jedynie świadomość tego że jestem istotą silną, potężną i że jestem zwierzęciem.
     

     Myślałem, że zapomnę o niej. Myślałem, że załagodzę swój ból cudzym bóle. Gdybym mógł rozszarpać tego, kto mi ją odebrał. Rozszarpałbym tez jego serce, jego dzieci, jego rodziców i jego rodzeństwo. Rozszarpałbym na strzępy całą jego warahę. I nie miałbym ani grama wyrzutów z tego powodu. Może te kilka lat temu wydawało mi się, że tak nie można... Ale teraz? Teraz gdy już nawet zaczynało mi brakować CZŁOWIECZEŃSTWA? Bez żalu bym to zrobił, bez wahania, bez namysłu.
    Pozabijałbym każdego.
    Ból jest czymś, czego nie goi czas. Nie miałem pojęcia dlaczego się tak mówi, ale była tu stuprocentowa nieprawda. Czas dawał wiele możliwości, ale nie leczył ran, rany same się goiły, gdy były czyste bliźniły się i szybko można było o nich zapomnieć. Jednak kiedy się zapaskudziły, ropiały i paprały się nie chcą się zaskorupić, a gdy już to się działo, bolały jeszcze bardziej i bardziej, zmuszając do rozdrapania jej i ponownie próbując się zagoić. Czas był czasem – mijał.
    Miniona pełnia wykończyła mnie całkowicie. Kopałem jak szalony. Nie byłem pewnie czego szukałem, w końcu mój umysł był tak zamroczony... Gdy tak leżałem ubłocony w ziemi, uświadomiłem sobie, że nigdy nie przestanę myśleć o Tashy. Zdałem sobie sprawę, że nigdy jej nie zapomnę, była częścią mnie, była moim życiem. Życiem które się skończyło, brutalnie, ale się skończyło. nigdy nie wróci.
     A co ja zrobiłem? Zacząłem swoje nowe życie, ŻYCIE BEZ NIEJ, jako morderca.
    Siły opuściły moje wilcze ciało. Chciałem się podnieść ale nie mogłem, więc po prostu zasnąłem. Po przebudzeniu to samo. Jakby mnie sparaliżowało, choć po pełni powinienem być przecież pełen sił. To pewnie kara, pomyślałem, Wielki Wilk ukarał mnie za moje zbrodnie, za wszelkie zło, którego dokonałem własnymi łapami, za każde przeszyte kłami ciało. Może tak właśnie przyjdzie mi skonać... Tutaj? W samotności. Czy Wielki Wilk pozwoli mi znów z nią być? Spotkam znów moją Tashę? Albo przynajmniej raz. Jeden, jedyny raz, bym mógł jej powiedzieć jak bardzo ją kocham, że nigdy nie przestałem, że tak tęsknię i że nigdy sobie nie wybaczyłem, tego, że jej nie upilnowałem, że jej nie obrobiłem. To ona powinna żyć. Ona umiałaby żyć dalej, była silna, silniejsza niż ja.
    Teraz konałem. To na pewno była śmierć. Sparaliżowany bólem, jaki znów mnie ogarnął mogłem się tylko czołgać. Instynktownie skierowałem się w stronę szumu wody, gdzieś niedaleko był ocean, jakaś plaża. Mógłbym umrzeć na piasku, w promieniach słońca, czując morską bryzę. Jednak znów opadłem, łapy odmawiały mi posłuszeństwa. A skoro i tak byłem słaby...
    Przemiana zajęłam mi długo. Naprawdę długo. Zapomniałem jak przywołać człowieka... Może dlatego, że już nim nie byłem? Pewnie nadal byłbym zdolny zabijać. Jak wilk w owczej skórze. Teraz jednak nie myślałem o zabijaniu, a o wynurzeniu się z lasu. Kiwałem się na boki, potykając o korzenie, obijając o drzewa, zadrapując ramiona i kolana przy kolejnych upadkach. Byłem bezwładny, bez sił. Ale jakoś dotarłem na plażę. Rzuciłem się na piasek i znów zasnąłem, czując ciepło na całej skórze, a jednocześnie podmuchy chłodnego morskiego wiatru. Było cudownie.
   - Już do Ciebie idę najdroższa - wychrypiałem kompletnie obcym mi głosem. - Idę do Ciebie Tasha... - powtórzyłem, uśmiechając się sam do siebie i odpływając kompletnie.
    Ja… Ja chyba...
    Umarłem. A najgorsze w tym wszystkim było to, że po śmierci nie było nic, zastałem jedynie więcej pustki, jakbym wpadł w dziurę, która pozostała po moim sercu doszczętnie. Nie było nic poza ciemnością. Przepadłem, a moja Tasha nie czekała na mnie, nie było jej tu... Cieszyło mnie to i za razem smuciło. Nie chciałbym by znalazła się w tak strasznym miejscu, była na pewno w lepszym, ale nie ze mną... ja musiałem pozostać sam już do końca. Sam na zawsze.
     Z ciemności wyrwał mnie... Anioł. Słowo daję. Kobieta niemal emanowała własnym światłem, jej skóra miała mleczny kolor, jej oczy miały kolor morza, a uśmiech... oh...! Ten uśmiech.
     - Oddychaj, wilku - szepnęła, gładząc mnie po włosach. Moja głowa leżała na jej kolanach, oboje siedzieliśmy na mokrym piachu. Jej głos był niczym uspokajający szum fal wieczorem. Nie mogłem zrobić nic, ruszyć się, myśleć, ale mogłem jej posłuchać, więc łapczywie złapałem kilka głębokich oddechów, napełniając płuca powietrzem. Poczułem jak wszystko we mnie odżywa, aż zakręciło mi się od tego w głowie. - Spokojnie, musisz oddychać spokojnie. Byłeś chwilę nieprzytomny - wyjaśniła, wycierając moje czoło chustką. - Musisz szybko dojść do siebie, ktoś potrzebuje pilnie twojej pomocy - powiedziała, zachowując więcej szczegółów dla siebie. - Jak się nazywasz?
     Poruszyłem wargami ale z mojego gardła nie wydobył się żaden znaczący dźwięk, a jedynie cichutkie jęknięcie. Kobieta jednak pokiwała głową, jakby mnie zrozumiała i spojrzała gdzieś dalej, bardzo smutniejąc. Potem wróciła wzrokiem do mnie.
     - Mikaelu - szepnęła z powagą, a ja byłem wielce zaskoczony. Jednak zrozumiała. - Czuję twój ból... Wiem, że strata boli... Wielki Wilk chciał dobrze, ale nie przewidział straty i nie nauczył was jak sobie z nią radzić, bo sam jej nie przeżył. Ale ja ci pomogę w jego imieniu - oznajmiła, kładąc dłoń na mojej piersi.
     Poczułem ciepło, a potem gorąco. Przez moje ciało przemknęło kilka fal gorących dreszczy, byłem zbyt odrętwiały by zareagować czymś więcej niż głośnym jękiem. Ale potem... Potem poczułem coś błogiego. Uśmiechnąłem się lekko.
     - Kim jesteś...? Co zrobiłaś? - wydusiłem z siebie w końcu. Ona jedynie pokręciła głową, uśmiechając się słabo. Wyglądała teraz na nieco bardziej zmęczoną, no i wciąż miała przybite spojrzenie, jakby właśnie kogoś straciła.
     - Można powiedzieć, że opiekunką, dlatego przyszłam ci pomóc. A teraz ty wilku musisz pomóc mnie - szepnęła, ale nie z rozkazem, była to raczej... błagalna prośba. - Chciałabym, byś zaopiekował się jedną z moich córek... - zaczęła wyjaśniać, powoli pomagając mi usiąść. Od bardzo dawna nie byłem w ludzkiej postaci, jeszcze nie przywykłem do niej. Uświadomiłem sobie jednak, że byłem nagi, choć zauważyłem, że obok nas leżą ubrania. Za to kobieta ubrana była w lekką białą sukienkę. - Jest ciężko ranna i... nie może wrócić teraz ze mną, musi zostać i się uleczyć. Dojść do siebie - ciągnęła dalej, a ja dostrzegłem kolejną kobietę. Była inna, bardziej złowroga. Sam nie wiedziałem dlaczego tak o niej pomyślałem, po prostu to jako pierwsze przyszło mi do głowy. - Musisz ją zanieść do pewnego czarodzieja mieszkającego kawałek drogi stąd. Weź ubrania i idź. Ochroń ją ale i uważaj. Jest krucha, ale może być niebezpieczna - zastrzegła i musnęła palcami moje powieki.
     Świat na chwilę się rozmył, wszystko kompletnie się zamazało, straciłem poczucie czasu i... Wszystkiego. Jakbym unosił się w powietrzu. Ale zaraz to minęło i znów leżałem na mokrym piachu. Podniosłem się i najpierw wbiegłem do wody, jednak nie odrywając wzroku od kobiety leżącej kawałek ode mnie. Gdy wyszedłem, założyłem na siebie ubranie i zabrałem dodatkową koszulę i spodnie, zapewne dla tej nieprzytomnej.
     Dla pewności rozejrzałem się czy nie było gdzieś w pobliżu tamtej... Kim ona była? Niezwykle magiczna, jakby emanowała... Magią, pokojem, dobrocią. Była tym bardziej nasycona niż czarodzieje.


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^do poprawy^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^


f9dd6b4bb4f089476bbaecc941c1fafa--manga-boy-anime-boys.jpg

Offline

#4 2022-02-16 19:56:52

Perimoni
Mroczna syrenka
Dołączył: 2022-02-16
Liczba postów: 1
WindowsChrome 98.0.4758.102

Odp: Historia osamotnionego wilka

5b16a051c9e9ee3a4bf09f4404089cd675fe6f61.jpg
large-1589377963-594c833801ca1139d979820a08637181.jpg


amuse-1-44-600x338.jpg

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
mtayournewstories - lanciego10g - forumrp - itsyourworld - codmwmta