Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Riddy... Nie masz niemądry - poprosiłam, unosząc się nieco do góry na jednym łokciu. Ziwenelam jeszc,e raz, uklepujac włosy wolną ręką. - Mhmm... A może po prostu zarzucisz coś na siebie i w piżamkach wypijemy herbatkę i zjemy śniadanko na kanapie? Włączymy sobie radio... - zaproponowałam nieco inną formę lenistwa, z czułym uśmiechem.
Offline
Uśmiechnąłem się kiwając głową po chwili namysłu.
- Tak, na to też się mogę zgodzić - uznałem po namyśle i z uśmiechem pocałowałem czule Primrose. - Wiesz, że wyglądasz najpiękniej, nawet jak ci się trochę włosy pogniotą? - zaśmiałem się cicho, zakładając jeden z niesfornych kosmyków za ucho i śmiejąc się cicho. - To ja pójdę na dół i wszystko przygotuję, zgoda? - zaproponowałem miękko. - A ty zaraz dołączysz do mnie, piękna - dodałem, unosząc się z łóżka i sięgając po bokserki, które czekały zaraz obok bo nawet jeśli mogłem spać nago, to jednak po domu lepiej tak nie paradować.
Offline
- Lubię przygotowywać wszystko z tobą - szepnęłam, ale grzecznie oparłam na poduszkę, układając dłonie na brzuchu. Obserwowałam jak Riddick podnosi się z łóżka i zerka na mnie. Nie potrzrbowlaam dodatkowego odpoczynku czy leżakowania,ale skoro on chciał mi zrobić taką przyjemność, to przecież nie będę się zrywać z łóżka i ścigać do kuchni.
Offline
Uśmiechnąłem się lekko, i kiedy obszedłem łóżko, pochyliłem się do Prim i pocałowałem ją długo i czule w usta.
- Też lubię przygotowywać z tobą wszystko - zapewniłem ją miękko, nie odsuwając się za daleko. - Hej, jak się już poprzeciągasz i poczujesz się gotowa to schodź śmiało, pomożesz mi nakryć do stołu, poustawiać naczynia... No i tylko ty pamiętasz wszystkie stacje radiowe, musisz mi pomóc - uśmiechnąłem się miękko, całując ją jeszcze raz w usta.
Offline
- Ja czuję się bardzo gotowa żeby wstać już teraz! - mruknelam rozbawioną, podnosząc się zaraz i radośnie obejmując szyję Ridda. Zasmialam się w jego usta. - Zrobimy coś tmrazem, tak będzie najsmaczniej - podsumowałam, odsuwając się.
Zeszliśmy na dół, usmazylismy naleśniki i zjedliśmy je ze smakiem na kanapie, spędzając w sumie tak większość dnia, na takim laniuchowaniu. Odczasu do czasu mozna było sobie na to pozwolić. Cały dzień nie zaglądałam do książek! A wieczorem... A wieczorem wykorzystaliśmy, że Riddick odzyskał siły i porządnie skorzystaliśmy z naszego łóżka.
Offline
Mijały kolejne tygodnie i piękne dni, pełne... hah, nas samych! To było piękne, mieszkanie razem i choć dotychczas i tak prawie zawsze byliśmy ze sobą w kontakcie, widywaliśmy się niemal codziennie, to teraz poza praca byliśmy naprawdę tylko my. Razem spędzaliśmy czas gotowania, odpoczynku i pracy, a nawet rozpracowywaliśmy dzielenie się wydatkami i rachunkami, siadaliśmy wtedy przy stole, oboje skupieni i nastawieni na rozliczenia, a kiedy kończyliśmy wystarczył jeden oddech i jedno spojrzenie, a już z radością i śmiechem korzystaliśmy z naszego domu i naszego łóżka (z ramą!) należycie. Kochaliśmy się, pragnęliśmy się i cieszyliśmy się każdą możliwością na wspólny czas, czy to taki gdzie leżeliśmy na polu w ciepły wieczór, na kocyku, czy to taki kiedy wychodziliśmy na spacer a ja się przemieniałem by hasać radośnie wśród traw, a czasem naszym idealnym wieczorem była lampka wina i szybkie pozbycie się ubrań i długie, dłuuugie jęki z sypialni. Sami sobie byliśmy idealnym wieczorem.
Chyba rodzice Prim widzieli po niej jak promienieje i z jakim przejęciem opowiada o prostych rzeczach domowych, jak rachunki, albo pranie które rozwiał nad oceaniczny wiatr... Nawet dziadek Prim, który najciężej odczuł wyprowadzkę wnuczki, cały promieniał widząc nas razem, szczęśliwych. Podczas ostatniego obiadu od razu zapewnił nas, że od początku wiedział, że będziemy stanowić zgrany zespół, dobrze dobraną parę. Te słowa szczerze mówiąc dały mi dużo do myślenia, szczególnie już po tym jak Dagg i Clar powiedzieli, że "tata kazał przekazać, że w lasach jest dużo pięknych łani". Dzieciaki mogły tego jeszcze nie rozumieć, pewnie dopiero za kilka lat poznają jak smakuje miłość serca. Ale ja zrozumiałem.
Dlatego pewnego wrześniowego poranka, zaraz po pracy, nie wróciłem od razu do domu. Wyruszyłem na polowanie, a choć od zawsze byłem łowcą, polowania na łanie, na łanię którą ma przyjąć moja miłość... to była zupełnie inna rzecz. Musi być to łania starsza, która już rodziła w swoim życiu, która już nie może dać więcej potomstwo, a zarazem musi być to łania piękna. Łania ma być następnie wykorzystana w posiłku dla rodziny oznajmiającym o zaręczynach, a skóra z łani ma zdobić podczas ślubu pannę lub pana młodego, na szczęście oraz na znak obiecanej wcześniej miłości. Czasami żartowałem z moim rodzeństwem, że wilki nigdy nie przepadały za pierścionkami, że to za proste, dlatego ofiarujemy swojej miłości na progu domu piękną, czysto zabitą łanię, bez bólu.
Moja łania czaiła się przy leśnym strumieniu, samotnie, piękna i dorodna, tak by nakarmić obie nasze rodziny przy wspólnym stole, a sierść jej była pełna białych plamek... była idealna, czułem że miała dobre mięso, nie żylaste... Upolowałem ją sprawnie, choć dopiero za trzecim razem mi się udało, czaiłem się wyjątkowo długo. Jednak łowy były czyste, w zgodzie z Wielkim Wilkiem.
Zaniosłem w ramionach zwierzę na skraj lasu, a gdy ubrałem się, ruszyłem do swojego domu. Trochę się denerwowałem, ale... cóż, kochała mnie, wiedziałem to doskonale, że kocha mnie, że na pewno będzie chciała wyjść za mnie, że wie że jej nie pośpieszam, że tylko proszę ją o rękę, by wiedziała, że moja miłość jest niepodważalna i nie zmienna i... Tak, byłem pełen pozytywnych emocji, może potem... potem namówię moją Prim by znów założyła tą ładną bluzeczkę, tylko dla mnie! Oj cóż za lubieżny wilk się ze mnie zrobił.
Ukląkłem przed wejściem na ganek i zawołałem Prim rose, kładąc łanię przed sobą i z szerokim uśmiechem czekałem aż moja dziewczynka, moja przyszła narzeczona do mnie przyjdzie.
Offline
Zawołałam, że już idę,choć z tyłu głowy zastanawiałam się,po co wola mnie na zewnątrz. Ah ten Ridd, pewnie znów coś wymyślił z meblami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Oplukalam dłonie, bo akurat przygotowywałam kurczaka do obiadu i wytarlam je w fartuszek.
Podeszłam do drzwi i wyszłam na zewnątrz, marszcząc brwi, bo przez kilka sekund nie rozumiałam co widzę... Czy to... Przyniósł martwe zwierzę pod dom? Lekko się wzdrygnęłam.
- Kochanie... Wiesz, że nie lubię... - Skrzywiłam się, zerkając na nieruchomą łanię, której oczy błyszczały się jak kamienie, zimne, bez duszy kamienie. - Jejku, nie lubięwidoku martwych zwierząt, proszę cię zabierz ją z ganku - wymamrotałam, odwracając wzrok.
Offline
Nim zdążyłem coś powiedzieć Prim skrzywiła się. Zawahałem się, a gdy tylko powiedziała... Zamarłem, i wpatrywałem się w nią jak moje serce chowa się za drzwiami. Chwilę klęczałem jeszcze przed domem, z łanią która miała nam dać szczęśliwe życie, małżeństwo, a teraz... Była jedynie martwym zwierzęciem.
Z wahaniem, na lekko drżących nogach uniosłem się z kolan i uniosłem też łanie. Zaniosłem ją za dom, do miejsca gdzie wstępnie budowałem pracownie dla siebie i... Na razie ją tam ułożyłem, z żalem patrząc w oczy zwierzęcia... "proszę cię zabierz ją z ganku"... Ja... Może nie była piękna, tak jak myślałem...? A może a Prim nie była gotowa tak jak sądziłem? Może.. Może znów się pospieszyłem, albo może... Nie wiem, dlaczego... Odwracała się, krzywiła, nie spojrzała nawet na mój uśmiech...
Zobaczyłem przez okno że wróciła do domu, do kuchni... Ale jak ja miałem teraz tam wrócić? Nie mogę tak znów na nią spojrzeć, nie wiem co myśleć, ja... Chyba musiałem to... To przemyśleć. Odszedłem powoli od domu, trochę bezwładnie, nie odwracając się już, po prostu odszedłem... Po prostu musiałem dać sobie... Kilka chwil. Nie chciała mojej łani, nie chciała mnie...
Offline
Westchnęłam cicho, chowając się do domu. Wróciłam do przygotowywania mięsa i myślałam, że Ridd zaraz ddi mnie wróci, jednak... Nie pojawił się po kilku minutach. Więc kiedy skończyłam kroić mięso, zdjęłam fartuch i wyszłam na ganek.
- Riddik? - zapytałam, rozglądając się i schodząc po schodkach. - Riddick!? - zawołałam głośniej, szukając go. Przeszłam dookoła domu, wołając go główniej. - Ridd!
Nigdzie go nie było. Zniknął gdzieś. Zostawił to martwe zwierzę na swoim miejscu i sobie poszedł. Hm... O co mu właśnie chodziło? Rany, trochę się zdenerwowałam, że nie rozumiałam. Ale wzięłam głęboki oddech i uspokoiłam się, uznając, że Ridd zaraz wróci, że zapytam się go, czemu przyniósł to zwierzę, a on mi spokojnie wytłumaczy.
I czekałam. Po dwóch godzinach usiadłam na kanapie i zaczęłam się zastanawiać czemu nie wracać. Kolejną godzinę później zaczęłam się już bać, że coś się stało. I po tym upływie czasu nie mogłam siedzieć w miejscu.
Poszłam w pierwszej kolejności do chatki rybackiej, ale go tam nie było. Powoli zaczynało się ściemniać, a ja tylko denerwowałam się bardziej. Przeszłam się po mieście ale w żadnym miejscu do którego zaglądaliśmy razem nie było go. Rozbolał mnie brzuch, miałam dziwne przeczucie że stało się coś złego. Zniknął tak bez słowa...
Idąc do domu trochę się uspokoiłam. Przecież Riddick był dorosły i umiał o siebie zadbać. Więc jemu na pewno nic się nie stało. Ale coś go musiało ugryźć, skoro tak zniknął bez słowa. I teraz pytanie brzmiało "co to było"? Gdy przyszłam do domu rodziców nie było, ale był dziadek i opowiedziałam mu co się stało, a jego odpowiedz mnie zamurowała.
Wróciłam do domu wściekała na siebie jak nigdy. Wyciągnęłam z półki Ridda jego sweter, ubrałam się w niego i usiadłam na kanapie. Rozpamiętując w nieskończoność swoje zachowanie. Swój brak wiedzy. Co ja zrobiłam? I gdzie jest teraz mój wilczek...?
Nie wracał i nie wracał. Zwibelam się w kłębek na kanapie,wtulajac twarz w poduszkę i zmęczona zasnęłam...
Offline
Pijany, spacerowałem wzdłuż wody po pomoście. w dłoniach trzymałem niedokończoną butelkę rumu, którą dał mi znajomy rybak gdy widział jak skulony siedzę na łodzi. Wypiłem ją, już nie pamiętam kiedy ostatni raz sięgałem po mocny alkohol.. Uh to musiało być jeszcze przed czasem poznania Prim. Prim... Primrose...
Kroczyłem dalej przez pomost, kiwając się nieco na boki, przynajmniej tak mi się wydawało, aż w końcu musiałem się o coś oprzeć. Uhm nie powinienem pić, zawsze piłem dużo, aż zacząłem coś czuć, ale nie było to nic miłego i teraz też nie czułem jakby moje pijaństwo miało jakiś miły skutek. Jedynym skutkiem było to, że w kółko myślałem o Primrose, o tym że mnie odrzuciła, że nie chciała łani, że moja piękna dziewczynka nie chciała mnie za męża...
Ale z drugiej strony - tak myślałem, gdy osunąłem na ziemię, pod belką o którą się chwilę wspierałem - co jej się nie podobało? Dlaczego nie chciała przyjąć mojej łani? Dlaczego nie chciała byśmy się zaręczyli? Uh powinienem oprawić łanię nim poszedłem pić, zmarnuje się, może Prim to zrobi... Uh nie było mnie tak długo, choć może domyśliła się, że zmartwiło mnie jej odrzucenie i...
I nagle, dopijając butelkę rumu, dotarło do mnie, że przecież nie wie że zmartwiło mnie jej odrzucenie. Że przecież nie wie, dlaczego mnie nie ma. Że przecież z całej tej euforii... ja... ja chyba jej nigdy nie wyjaśniłem, tyle mówiłem o oświadczynach, ale nigdy nie powiedziałem, że to nie będzie pierścionek...!
Pokracznie wstałem z ziemi i wyrzuciłem butelkę. Było mi okropnie niedobrze, poczułem się nagle paskudnie, bo to nie Prim odrzuciła oświadczyny, a teraz nie ma mnie już tyle i pewnie się martwi... Uhhhhh byłem tak głupim wilkiem! Najpierw była smutna przez całe to leże, teraz jej nie powiedziałem o tym jak to ma wyglądać, ja... byłem taki głupi, dlaczego byłem taki głupi!? Żałowałem że nie się nie zrzygam, było mi tak niedobrze, a zarazem nigdy nie wymiotuje i... uh... Było mi tak niedobrze na myśl, że ona się przeze mnie zamartwia!
Dotarłem w końcu do domu, wspiąłem się po schodach i oklepałem po kieszeniach. Uh zostawiłem klucze na łódce... A więc zastukałem do drzwi. Po kilku krótkich chwilach, mimo że był środek nocy, drzwi otworzyły się zamaszyście. Stałem skulony w progu, nie patrząc na moją ukochaną, bo zapewne wyglądałem paskudnie i nie chciałem znosić jej wzroku zawodu mną.
- P-przepraszam... - mruknąłem zawstydzony swoim zachowaniem, bo to przepraszam było zarazem "przepraszam że ci nie powiedziałem, przepraszam że piłem tyle i śmierdzę rumem, przepraszam że zniknąłem bez słowa, przepraszam że jestem głupim wilkiem którym kierują same instynkty".
Offline
Otworzyłam drzwi i gdy tylko to zrobiłam od razu poczułam ostry i bardzo intensywny zapach alkoholu. Riddick był pijany i wyglądał na naprawdę zrozpaczonego.
- Wejdź do domu, proszę cię, tylko... tylko ostrożnie - mamrotalam, kładąc się jego ramię na barkach. Wilk był ciężki i gdy trochę się na mnie wsparł poczułam to wyraźnie, jak i to, że był naprawdę pijany, bo nie zachowywał już pionu. Pewnie strasznie kręciło mi się w głowie.
Nie weszlabym z nim po schodach, więc po prostu polozylam go na kanapie. On coś mamrotał i bełkotał, ale nie mogłam go do końca zrozumieć. Głównie to mnie przepraszał. Podałam mu szklankę wody i usiadłam na kanapie obok niego, bo Ridd usiadł prosto. Chyba było mu niedobrze.
- Wypij troszkę wody - poprosiłam go. - Już nic nie mów, pogadamy sobie na spokojnie rano... Wypij, po prostu wypij - powtórzyłam prośbę.
Offline
Wziąłem szklankę wody i powoli uniosłem ją do ust. Posmak rumu nadal był na języku, ale przepiłem to wodą i poczułem się... odrobinkę świeżej.
- Przepraszam - powtórzyłem głośniej, ze spuszczoną głową, a potem zacisnąłem usta. - Naprawdę, przepraszam za... za wszystko - jęknąłem słabo, kuląc się znów. Głupi wilk, głupi wilk... Dopiłem szklankę wody do końca i odstawiłem szklankę na stolik. To znaczy... chciałem, ale upuściłem ją na dywan. Jęknąłem cicho i pochyliłem się by ją postawić jeszcze raz, ostrożniej. Czułem się doprawdy żałośnie.
- Idź... idź spać Prim... - mruknąłem. - Ja... ja położę się tu... - dodałem, sięgając dłońmi do twarzy i ją przecierając.
Offline
Podniosłam szklankę za Ridda i odstawiłam ja na bok. Zerknelam na mojego wilka kontrolnie i podniosłam się z miejsca bez słowa. Poszłam na górę i zniosłam Riddowi z góry koc do nakrycia się oraz jego poduszkę.
- Nie denerwuj się ani na mnie ani na siebie, to ja przepraszam - szepnęłam, muskając wargami jego czoło. - Choć nie jestem zadowolona, że... hm... - Że doprowadził się do takiego stanu, to nie zwiastowało nic dobrego. Ale przecież nie będę mu prawiła kazań teraz. - Po prostu się wyślij i pogadamy jutro, dobra? - upewniłam się, staraj prosto i przyglądając się mu z góry.
Offline
- Kocham cię... - powiedziałem zamiast tego, nadal siedząc z żalem i poczuciem winy, jak zbity szczeniak, którym zresztą najwyraźniej byłem. Miałem cholerne 35 lat, a nadal byłem tak głupi! - Najmocniej na świecie... Nie chcę spędzać już dni bez ciebie, nigdy... - wydukałem, kładąc się powoli na kanapie. - To boli, gdy długo cię nie widzę... - powiedziałem słabo, przykrywając się kocem. Uh, koc i wszystkie moje rzeczy chyba muszą iść do wyparzenia... Powoli czułem jak śmierdzę.
- Kocham cię - wydukałem jeszcze, już zbyt zmęczony by wymyślić jakiekolwiek słowa. Dukałem teraz tylko "kocham cię", ledwo już pozostając przytomnym.
Offline
Westchnęłam cicho, gładząc go po ramieniu i słuchając jak niewyraźnie bełkocze. A kiedy przestał (po dłuższej chwili już się nie kiwał,ale jeszcze potem trochę zajęło, nim zaczął porządnie przysypiać) podniosłam się z miejsca i poszłam do dużej łazienki na piętrze, by przynieść miskę z pralni i zeszłam znów na dół by postawić ją obok kanapy. Tak na wszelki wypadek. W sumie nie miał daleko do ubikacji ale nie był w najlepszym stanie.
Ciężko mi się na niego patrzyło. I może w każdej innej sytuacji byłabym na niego zła że wypił, że wypił AŻ TYLE. Jednak on myślał, że odrzuciłam jego zaręczyny i uznałam, że ten jeden raz nie będę miała mu tego za złe, ale i tak z nim pogadam. Alkohol był straszny w takich ilościach. Przede wszystkim dlatego, że mógł sobie zrobić krzywdę, a kończąc na tym, że był szkodliwy i nie służył rozwiązywaniu problemów.
Sama wypiłam jeszcze szklankę soku, bo zrobiło mi się trochę słabo, a potem poszłam na górę i położyłam się w łóżku. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo zmęczona jestem. Jednak nie mogłam zasnąć. Zostawiłam sobie drzwi sypialni otwarte, by móc nasłuchiwać czy z Riddem wszystko w porządku.
Offline
Obudziłem się... Późnym przed południem, że tak powiem. Bolała mnie głowa, ale nic poza tym, całe szczęście. Alkohol na wilkach rzadko robi dłuższe wrażenie, ciężko nam się upić i jeszcze rzadziej kacujemy, choć gdyby to było piwo miodowe czarodziejów... cóż, na szczęście to był tylko rum od rybaka. Wstałem z kanapy, widząc miskę podstawioną obok - pewnie Prim bała się czy nie będzie mi potrzebna... cóż, zdecydowanie należało jej się... wiele słów wdzięczności, wyrozumiałości i... przeprosin. Nieskończone przeprosiny. Teraz to już na pewno nie prezentowałem się jako najlepszy kandydat na męża...
Razem z kocem ruszyłem na piętro by tam zamknąć się na chwilę w łazience. Rozebrałem się i przez dłuższy czas próbowałem zmyć z siebie i z włosów zapach alkoholu. Kiedy mi się to całkiem udało, wytarłem się, porządnie umyłem zęby, wstawiłem pranie (nie chciałem już ani chwili dłużej czuć tego zapachu), a następnie cichutko przeszedłem do sypialni, której drzwi były otwarte. Prim... spała ale niespokojnie, widocznie mój stan... uh jaki jestem głupi...
Ubrałem się i wyszedłem z sypialni, przymykając drzwi. Wróciłem do salonu, na dół... i trochę nie wiedząc w co ręce włożyć, uznałem że przygotuję herbaty.
Offline
Uchylilam powieki, gdy usłyszałam jakiś stukot i z zaskoczeniem zobaczyłam przebranego już i uczesanego Ridda.
- Hm - mruknelam, mrugając i zerkając w bok, skąd usłyszałam dźwięk. Mężczyzna postawił na szafce nocnej mój ulubiony kubek z ciepłym napojem. Ja jestem nie skupiłam się na niej, a usiadłam prosto, przyglądając mu się nadawczo. - Nic ci nie jest? - spytałam od razu, przecierając twarz i przeciągając się. - Zmartwiłam się...
Offline
- Wiem... Ale nie martw się ją jestem cały - westchnąłem ciężko. - Choć za to ile ci strachu narobiłem powinienem był sobie coś zrobić - uznałem z przekonaniem, z krzywym uśmiechem. Usiadłem na łóżku, obok Primrose. - Słabo spałaś kochanie? - zapytałem miękko, spoglądając na nią jak przeciera oczka.
Offline
Przechylilam głowę, patrząc na niego z nutą wyrzutu. Naprawdę mnie o to spytał? Westchnęłam ciężko i zmieniłam pozycję, siadając takie w ramię z wilkiem. Zawiesiłam nogi z łóżka i popatrzyłam na swoje stopy.
- Tak, źle spałam - odpowiedziałam, nie chcąc być niegrzeczna, choć wciąż uważałam że to niezbyt mądre pytanie. To tak jakbym teraz ja go spytała o to, dobrze spał. Zagryzlam wargę, czując napięcie w brzuchu, i nie było to napięcie erotyczne. - Nie chce, byś robił sobie krzywdę,w żaden sposób. Nigdy nie cieszyła hm się z twojej szkody - powiedziałam z powagą, nadal nie spoglądając na niego. - Dlatego bardzo się cieszę, że jesteś cały i... Nie mów, że powinno być inaczej - zaznaczyłam, biorąc głęboki oddech i w końcu patrząc w jego stronę. - Nie chciałam... - Poczułam ciepło na policzkach. Było mi strasznie wstyd. - Bardzo chce za ciebie wyjść - mruknelam, uśmiechając się lekko, ze szklistymi oczami. - Przepraszam... Że to tak...
Offline
Bez słowa przyciągnąłem ją do siebie, by mocno przytulić.
- Nie płacz - szepnąłem cicho, samemu przymykając powieki. Chwilkę tuliłem Prim po prostu, aż i ona mnie objęła i tak siedzieliśmy, obejmując się z czułością. - Przepraszam, że... że nie uprzedziłem cię. Jesteśmy razem już jakiś czas i tyle gadałem o oświadczynach... Instynkt znów wziął nade mną górę, a wtedy mało myślę - przyznałem, głaszcząc Prim po włosach. - Jestem głupim wilkiem Primrose, jesteś pewna, że chcesz za takiego wyjść? - parsknąłem słabym śmiechem, a potem odetchnąłem cicho. Odsunąłem się by popatrzeć na jej załzawioną twarz i wytarłem dłonią jej policzek z łez.
- Łania ma symbolizować miłość, płodność i obietnicę - wyjaśniłem powoli, ze słabym uśmiechem. - Po przyjęciu jej, obrabia się ją, mięso z niej jemy na wielkim spotkaniu rodzinnym, gdzie ogłasza się zaręczyny, a skóra czeka aż do dnia ślubu, gdzie jeden z małżonków ma ją na sobie, jako przypomnienie o danej obietnicy... - streściłem, zaciskając wargi. - A ja.. głupi zapomniałem, że nie wiesz o tym wszystkim, że to wszystko jest dla ciebie obce... dlatego tak się przejąłem...
Offline