Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Pieczenie babeczek to już będzie coś robienie - zauważyłam rozbawiona. - Ale dobrze, to jest dobry plan, choć moze odwiedziny tylko Toma i jego żonę, dawno nie byliśmy u nich we dwoje. Pewnie będą chcieli trochę pogadać i za szybko nas od siebie nie wypuszczą - dodałam, chichocząc.
Offline
Parsknąłem śmiechem i pocałowałem miękko moją ukochaną.
- Tak, pewnie tak... ale miło będzie - uznałem z przekonaniem. Lubiłem Toma, nadal był pierwszym i zarazem moim ulubionym człowiekiem i choć już od roku nie zawsze wypływaliśmy sami... On i jego żona byli mocno starszymi ludźmi co mi zupełnie nie przeszkadzało, ich wiek i wesołość były czasem dla mnie nawet zaletą, opowiadali o różnych rzeczach i przeżycia z większą ilość doświadczenia, czasem mogli podzielić się jakąś złotą radą... Od zawsze byli dla mnie wspaniałymi ludźmi.
- To jak? - przesunąłem się i obróciłem, zawisając nad moją Primrose w piżamce. - Poleżymy jeszcze chwilkę, potem spokojna kawa, małe śniadanie i robimy babeczki? - zapytałem z uśmiechem.
Offline
- Chce dużą u mocną kawę w dzbanku, chce wypić z tobą cały dzbanek kawy! - mruknelam rozbawiona, sięgając dłońmi go jego karku i gładząc kciukami po skórze. - A potem załatwimy całą resztę... Powolny poranek z dużą ilością kofeiny to jest coś, o czym zaczynam teraz marzyć - dodałam, uśmiechając się blogo do wilka.
Offline
Uśmiechnąłem się miękko. O to chodziło, chciałem za wszelką cenę wywołać jej uśmiech, zwrócić jej dobry humor, by znów cieszyła się z życia, by już zapomniała o tamtej pracy, by dziś skupiła się na tych przyjemnych rzeczach, a dopiero potem będziemy się zamartwiać resztą. Pocałowałem Primrose i wróciłem na swoje miejsce obok dziewczyny, otulając ją ramionami.
- Mmm faktycznie brzmi fajnie - zaśmiałem się. - Daj znać gdy już zbierzesz siły by wstać z łóżka kochanie! To zejdę przodem i przygotuję nam tą kawkę....
Offline
- Razem zejdziemy - mruknęłam z uśmiechem, biorąc głęboki oddech i ze spokojem wypuszczając powietrze z płuc. Dzień zapowiadał się dosyć leniwie ale za razem mieliśmy coś do roboty.
Po tym miłym poranku jakim było wylegiwanie się w łóżku i picie kawy do południa mieliśmy naprawdę dobre nastroje. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy, przygotowując babeczki, jeszcze w piżamach, bo nie chciało nam sie porządnie ubrać. A gdy wyjelismy je już z piekarnika w końcu coś normalnego na siebie założyliśmy, już bardziej wyjściowego. Założyłam jeszcze fartuszek i udekorowałam babeczki kremem u góry,by wyglądały ładnie.
Z taką wyprawką wybraliśmy się do Toma i jego żony, a oni przyjęli nas u siebie z radością, częstując obiadem i herbatą oraz goszcząc ciepłymi uśmiechami i domową atmosferą. To było naprawdę kochani ludzie.
Offline
Po całkiem leniwym dniu, kiedy odwiedziliśmy Toma, nastał niemalże nienaganny czas, kiedy nic już nie burzyło naszej krwi. Primrose po odrzuceniu możliwości pracy przez ośrodek, pomagała rodzicom w restauracji albo mniejszym barze, bo tam zawsze dodatkowa para rąk była niezbędna. Czasem wspierała pewną starszą panią na targu, a czasem też pomagała (nie za darmo, syn ów staruszka płacił mojej narzeczonej za jej poświęcenie i pracę) samotnie mieszkającemu panu, który czasami miewał zaniki pamięci. Primorse miała wiele, wiele cierpliwości do... do wszystkich ludzi, do każdej istoty, nawet do mojego rodzeństwa, sprawiała że Claretta była spokojna... Moja ukochana miała niepodważalny dar i to było coś bezwzględnie pięknego... jak cała ona.
Dni zaczęły się robić coraz bardziej paskudne, na domiar złego wypływanie na wody robiło się naprawdę niebezpieczne. Przechodziły nad naszymi okolicami naprawdę paskudne wiatry i burze, a teraz, gdy często wypływałem samotnie musiałem się mierzyć z nowymi przeciwnościami losu i nowymi problemami. Ale nadal to robiłem, w końcu nie chciałem by Prim czuła, że mamy jakieś problemy finansowe, musiałem zachować płynność zarobku, jeśli naprawdę chciałem ją poślubić, założyć rodzinę... Dlatego codziennie rano wstawałem i nawet w najbardziej lodowaty wiatr wypływałem.
Aż pewnego dnia zdarzył się wypadek.
To była naprawdę okropna burza, kutrem miotało na prawo i lewo, połów był jednak dobry, dlatego zdecydowałem się czekać do ostatniej chwili z wyciąganiem sieci. Kiedy je wyciągnąłem i z trudem załadowałem do lodówki pod pokładem, zacząłem wciągać kotwicę. Łódź z każdą chwilą traciła stabilność, a kiedy ostatecznie wyciągnąłem kotwicę, nie zdążyłem dobiec do steru, a łódka zaczęła się miotać na falach. Próbowałem to powstrzymać, jeszcze na chwilę wyrzucić kotwicę by przeczekać ten najgorszy moment, jednak wracając od steru na dziób gdzie trzymałem kotwicę... Łódka niespodziewanie zderzyła się z czymś, chyba skałą, a ja runąłem na pokład, a po uderzeniu w głowę... Straciłem przytomność.
Offline
Obudziłam się jak zwykle około tej samej godziny co zawsze w tygodniu. Dziś jednak nie miałam nic do roboty, więc miałam zamiar pójść do rodziców do restauracji, by pomóc im w największym tłumie, ale to będzie dopiero bliżej popołudnia. Więc w planach miałam spokojne śniadanie z moim wilczkiem i czytanie książki pod kocem przy kominku. Jednak Ridda nie było w łóżku, więc uznałam, że pewnie nie zdążył jeszcze wrócić... Teraz wracał trochę później przez tą paskudną pogodę. Bałam się, że mu odmarzną dłonie albo że się porządnie rozchoruje... Powinnien póki co przerwać pracę... Ehhh...
Zjadłam śniadanie sama i zajęłam miejsce na kanapie, dokładając do przygasajacego już ognia. Siedziałam tak i siedziałam... A Ridda nadal nie było. Zastanawiałam się,czy coś mu wypadło ważnego, choć z tyłu głowy włączyła mi się czerwona lampka i zaczęłam się denerwować. Nie powinnam panikować, tylko na spokojnie spróbować sprawdzić co się dzieje. Przeszłam się więc do Toma, miałam nadzieję,że zastanę jego żonę, która powie mi, że jej mąż i mój narzeczony musieli coś załatwić. Ale drzwi otworzył mi starszy przyjaciel Ridda. Zaprosił mnie do środka,a ja mu wyjaśniłam,dlaczego przyszłam i że się bardzo niepokoje. Tom też był zaniepokojony. Powiedział, że dziś pogoda była bardzo niesprzyjająca i że on nie zdecydował siey w ogóle wypływać. Jego zmartwienie sprawiło, że nie umiałam się już opanować i naprawdę zaczęłam panikować, może nie jakoś gwałtownie, ale poczułam ucisk w żołądku, a w oczach zebrało mi się na łzy. Miałam bardzo źle przeczucia.
Tom wiedział co robić i zawiadomił odpowiednie służby o tym że jeden z rybaków wypłynął rano i do teraz nie wrócił...
Nie wrócił... Nie mogłam zrozumieć dlaczego miałoby mu się stać coś złego, to takie nie fair, pracował ciężko i uczciwie! Nie powinien... Nie mogło... Nie, nie, nie! Nie mogło mu się nic stać! Zaraz się znajdzie i wszystko będzie w porządku.
Czas jednak mijał,a poszukiwania trwały. Poszłam do dziadka i u niego czekałam na wyniki, po drodze zajrzałam do domu z nadzieją, że Ridd tam będzie ale go nie było. Nie było też jego łodzi. Czyli nie wrócił do portu... Coraz to gorsze myśli mnie nachodziły, gdy mijały kolejne minuty, które przeciągały się w godziny...
Offline
Po tym jak wybudziłem się, ledwo mogłem ruszać kończynami. Przemarzłem, moje ubranie było mokre zimne, a w dodatku byłem daleko od brzegu. Cóż, przynajmniej fale nie rozbiły mnie o brzeg.
Wstałem i na chwiejnych nogach podszedłem do steru, gdzie u boku całej stacji kontrolek, najdowało się radio. Burza jednak, mimo iż tutaj było póki co spokojnie, nie pozwała na komunikację. Byłem daleko, z małą ilością bezyny, w środku lodowatej burzy.
Nadawałem sygnał SOS tak długo aż usłyszałem trzask w radiu. Ktoś słyszał, ale nie byli w stanie nawiązać kontaktu. Spróbowałem włączyć światła kutra, ale benzyna zaraz miała się wyczerpać... Pozostało mi jedynie wierzyć, że mój sygnał był na tyle mocny, że dali radę mnie zlokalizować, że ktoś mnie znajdzie.
Osunąłem się na ziemię, chowając się do najbardziej osłoniętego miejsca na kutrze i skuliłem się jak najmocniej. Oddech miałem nieregularny, panika powoli mnie ogarniała.
Oh... Moja Prim... Moja biedna Prim... Na pewno do ciebie wrócę... Mamy wziąść ślub... Mamy założyć piękną rodzinne, chciałbym mieć moje małe szczeniaczki i jasnych włosach by jako wilkczki były tak piękne jak twoje włosy... Hah dzieci będą na pewno piękne... Byliśmy w końcu oboje piękni... Moja ukochana, moja najpiękniejsza... Na pewno wrócę... Niech Wielki Wilk się zlituje... Muszę wrócić do mojego maleństwa...
Offline
Dostaliśmy wiadomość że go znaleźli i że przewiozą go do szpitala. Nasz sąsiad pomógł nam się tam dostać (podwiózł mnie i dziadka). I zaraz mogliśmy być na miejscu.
Wpadłam do środka i spanikowana wydusiłam kilka słów typu "mój narzeczony", "zaginął na morzu" i "szukali go przez cały dzień". Kobieta na recepcji od razu wiedziałam o kogo chodzi.
Offline
Nie obudziłem się od razu, ale gdy już to zrobiłem, zacząłem w panice rzucać się, jak dziki zwierz. Przeraziłem tym lekarzy którzy stali w pomieszczeniu. Pachniało szpitalem, wszędzie było biało, a wszystko mnie bolało, choć ból był tępy. Powiedziałem tylko jedno: "Primrose", a lekarze jakby od razu zareagowali na to mówiąc, że zaraz przyjdzie, że mam się położyć i nikogo już niie starszyć. A ja nadal myślałem tylko o Prim, tylko o niej...
Offline
Zaplakana weszłam do sali, do której poprowadziła mnie pielęgniarka i zaraz stanęłam przy łóżku na którym leżą Riddick, łapiąc w obie dłonie jego rękę i musakajc ja ustami, a on tylko szeptał słabo moje imię. Był wykończony, dygotał lekko mimo tego, zeokryty był kocami. Na policzkach miał czerwone wypieki.
- Hej wilczku... tak, tak... to ja, już jestem z tobą - wyszeptałam, puszczając jedną ręką jego dłoń. Szybko otarłam łzy ze swojej twarzy i sięgnęłam zaraz palcami do jego czoła, by delikatnie odgadnąć z niego włosy. Był rozpalony i kompletnie wyczerpany, prawie że nieprzytomny... Ale tu był, a ja poczułam ogromną ulgę. - Wszystko będzie dobrze kochanie...
Offline
- Jesteś... - szepnąłem jedynie, czując w końcu spokój. Kiedy poczułem spokój, patrząc na Prim, wciąż szepcząc "jesteś, kocham cię, bałem się" naprzemiennie... Nie liczyło się już dla mnie nic innego, moja narzeczona była tutaj, mówiła, że już jest, że wszystko jest dobrze... Po prostu w końcu zasnąłem, ale teraz twardym, spokojnym snem.
Kolejna pobudka była rano, widziałem przez okna, że słońce wpadało przez żaluzje, a Prim znów była obok mnie. Trzymała swoją dłoń na mojej, czytając książkę i najwyraźniej czuwając nade mną. Nie wiem ile minęło dni, od jak dawna tu leżałem, ale moja Primrose miała spokojne oczy, jej gładka twarz nie wykrzywiała się już w grymasie smutku i bólu. Uśmiechałem się lekko, ściskając jej dłoń swoją.
- Hej kochanie... - szepnąłem słabo. - Moja piękna... Moje serce... - mruknąłem ciszej, uśmiechając się zadurzony. Czułem się lepiej, dłonie i stopy nadal mnie bolały, ale mogłem nimi poruszać, po prostu były posmarowane jakimiś maściami i obandarzowane. Ale mogłem poruszać palcami, mogłem pogłaskać moją ukochaną po dłoni...
Offline
- Cześć skarbie - szepnęłam radośnie ale nie za piskliwie, nie chciałam drażnić jego zmysłów.
Odłożyłam książkę na bok, uśmiechając się szeroko do Ridda i pochylając się trochę nad nim. Ujęłam delikatnie jego obandażowaną dłoń w obie swoje, pocierając po niej odsroznie i wpatrując się ciepło w twarz wilka. Nadal wyglądał na zmęczonego i oczy miał trochę zamglone, zapewne od leków. Ale był przytomny.
- Lekarze mówią, że silny z ciebie wilk - mruknelam żartobliwie, pochylając się jeszcze trochę bardziej do jego twarzy. Głos mi lekko zadrżał. Cały czas pamiętałam ten strach. - I że wszystko będzie z tobą dobrze. Wywalczyłeś to sobie i musisz odpoczywać - zaznaczyłam jeszcze, muskając wargami jego czoło.
Offline
- Czuję dłonie i nogi, więc to dobrze - parsknąłem słabym śmiechem. - Słyszałem jak rybacy mawiali, że od odmrożenia ginęli ludzie, że tracili części ciała na wodzie, liny przecinały ich żyły - westchnąłem ciężko. - A ja po prostu uderzyłem się w głowę... Czuję się niemal zażenowany, że tylko tyle wystarczyło, żebym się zgubił - burknąłem niewyraźnie, unosząc wolną rękę do czoła które zderzyło się z pokładem. Miałem tam opatrunek i chyba kilka szwów... Westchnąłem słabo, mrugając jeszcze raz, żeby mgła sprzed oczy minęła, ale nie mijała.
- Od dawna tu jestem? - zapytałem słabo, rozglądając się.
Offline
Nie chciałam myśleć o tym, co mogło mu się stać i jak bardzo by cierpiał teraz. Dla mnie liczyło się to, że nic mu nie groziło i że sprawnie wróci do pełni sił.
Pogladzilam go po przedramieniu, zerkając na zegarek na przeciwnej ścianie.
- Ratownicy odnaleźli cię już po zmroku... - Niemal w ostatniej chwili, bo już niedługo chcieliby przerwać poszukiwania i zacząć je od rana znów. Wtedy było by mniejsze prawdopodobieństwo że znaleźli by go w całkiem dobrym stanie... Zadrżał lekko. - A teraz minęło już południe. Ale to dobrze, powinieneś jeszcze spać. Nad ranem ocknąłeś się trochę spanikowany, mówiąc że cię boli.... Pamiętasz? Lekarze podali ci coś na ból i leki uspokajające... Ale wszystkie wyniki masz w normie.
Offline
Zamyśliłem się chwilę, kiwając głową z namysłem.
- Tak... Tak pamiętam... Wolałem cię, a gdy cię zobaczyłem to już się uspokoiłem i mogłem zasnąć - uśmiechnąłem się lekko i zacisnąłem jeszcze raz jej dłoń. - Skoro wyniki mam w normie, to może niedługo już wrócę do domu, hm? Wolałbym wypoczywać w łóżku, w naszym domku... - uśmiechnąłem się delikatnie i przymknąłem powieki.
Offline
- Jeśli wszystko będzie w porządku z palcami towypuszcza nas późnym popołudniem na sam koniec godziny wypisów - wyjaśniłam, uśmiechając się do niego łagodnie. - Ale ewentualnie poczekamy do jutra, posiedzę z tobą, nie martw się. Nie zostaniesz tu sam - zapewniłam go z uśmiechem. - Jak się czujesz...? - zapytałam, gładząc go po policzku.
Offline
Zmarszczyłem lekko brwi, wtulając się w jej policzek i z cichym westchnieniem obróciłem lekko głową, by pocałować jej palce.
- Nie wiem. Chyba... nie czuję się wcale. Leki mnie otumaniają i... jestem zdezorientowany, czuję dużo zapachów, czuję ciebie obok siebie i to najważniejsze... - zmrużyłem oczy na moment. - Kiedyś złamałem nogę i medycy w mojej watasze podali mi różne leki i też się tak czułem kilka dni... To chyba oznacza, że się regeneruję - przyznałem szczerze i westchnąłem cicho. - Najważniejsze, że tutaj jesteś, dzięki temu... jestem spokojniejszy i silniejszy - uznałem z uśmiechem spoglądając na Prim, a zaraz potem przypominając sobie jeszcze jedną rzecz. - Wypłynąłem nad ranem, a znaleźli mnie... dopiero na wieczór. Na Wielkiego Wilka... - jęknąłem cicho. - Musiałaś umierać z przerażenia...
Offline
- Cśśś... To nic, jesteś już bezpieczny i teraz oboje jesteśmy spokojni - przypomniałam mu, mrugając nieco szybciej. Mimo że minęło już pół dnia, nadal czułam w całym ciele napięcie spowodowane całodniową paniką. Ale teraz najważniejsze było, bym zachowała spokój i nie denerwowała Riddicka, to pozwoli mu się szybciej zregenerować... Jak już znów zaśnie będę mogła wyjść na korytarz i nieco wyrzucić z siebie to napięcie. Tata obiecał że odbierze nas ze szpitala jeśli dostaniemy wypis,a jeśli nie to wpadnie do mnie z jakimiś rzeczami dla mnie i Ridda na zmianę. - Kończę czytać tą książkę o wyprawie na pustynię, tą która zaczęliśmy czytać razem...- zmieniłam nieco temat. - Chcesz posłuchać co się teraz dzieje? Mogę ci powiedzieć albo wrócić się nieco i poczytać ci... Masz ochotę?
Offline
Uśmiechnąłem się, wpatrzony w moją Prim.
- O tak, chętnie posłucham - przyznałem miękko, z czułym uśmiechem. - Bardzo cię kocham, wiesz? - dodałem z czułością. Potem usadowiłem się wygodniej na łóżku i kiedy Prim przytaknęła, że wie doskonale, jak bardzo ją kocham, oparła się o moje łóżko, ale było za mało miejsca, by ona też się zmieściła. - Poczytaj mi, ale z góry przepraszam jeśli ten, zasnę w trakcie - przyznałem. - Jednak chyba nie jestem do końca przytomny, ale chcę posłuchać - zapewniłem.
Offline