Atlantis

Wyspa pełna kłów pazurów i magii!

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-11-23 01:20:38

Enora
Kapłanka wody
Dołączył: 2019-11-22
Liczba postów: 2
Wzrost: 170 cm
Wiek: 32 lata
Rasa: Czarodziej
Kolor oczu: Szare
Windows 8.1Chrome 78.0.3904.97

Nawet róża ma kolce

Od zawsze myślałam, że jestem miękka. Uważałam się za stereotypową czarodziejkę. Już jako dziecko. Nawet wśród czarodziejów uważana byłam za delikatną istotkę, niezdarną, płaczliwa i wrażliwą. Miałam wrażenie, że tak będzie już zawsze. Choć gdy to stwierdziłam, miałam dopiero 8 lat, ale mimo wszystko przytłaczało mnie to niezwykle. Nie mogłam zrozumieć czemu tak jest. Czemu nie byłam tak bardzo ciekawska jak inne dzieci, dlaczego nie pochłaniała mnie tak niezwykle zabawa z innymi, czemu pasowała mi samotność... Wolałam chłodne zimowe dni, niż letnie upały, choć nie zmieniało to faktu, że Święto Lata było cudowne. Chyba nie ma na świcie czarodzieja, który by go nie lubił. To był jeden taki dzień, w którym nikt się niczym nie przejmował. Dorośli pili na potęgę, a dzieci podbierały resztki tego jakże ostrego i wcale niesmacznego trunku, by sprawdzić jak to jest. I nie było warto, przynajmniej moim zdaniem. Mimo wszystko z innymi dziećmi i tak robiłam to co roku.
Jednego roku, wtedy, gdy miałam te nieszczęsne 8 lat i uważałam się za istne dziwadło, wpadłam podczas Święta Lata na pewnego chłopca o imieniu Darnell... Można sobie pomyśleć: „to tylko dziecięce zauroczenie” i tak było! Ale... Było moim pierwszym. I to było w tym wszystkim wyjątkowe. Jednak byliśmy tylko dziećmi, więc kiedy zdobyłam się na odwagę i wyznałam mu, że bardzo go lubię, on nie wziął tego do siebie i mnie zignorował. Doznałam więc kolejnej porażki i poczucia beznadziei.
Jedak teraz, gdy patrzyłam na to z oddali, widziałam że właśnie te niewielkie rzeczy, wyglądające z boku na nieznaczne, ukształtowały mnie i sprawiły że byłam kim byłam. Że odnalazłam w sobie potężną siłę żywiołu, jakim była woda. I w wieku 10 lat zaczęłam posługi w świątyni kapłanów. Tam odnalazłam swoje miejsce, zrozumiałam w końcu gdzie tak naprawdę przynależę i czego potrzebuję. Świątynie kapłanów były ciche i wypełnione po brzegi czarodziejami, którzy uważali się nawzajem za braci i siostry. Nauka szła mi dobrze, widziano we mnie potencjał i wspierało. Moi rodzice mnie wspierali, choć też widziałam ich obawy. Byłam ich jedyną córką, a wstąpienie do zakonu równało się z tym, że nie będą na moim weselu, nie doświadczą bycia dziadkami i że nie będą mnie nawet widywać... Ale właśnie tego pragnęłam z całych sił – chciałam być kapłanką. I nią zostałam.



Nastały niezwykle ciężkie czasy dla Atlantis. Odczuć to można było nie tylko po ludziach krzątających się po naszych ziemiach jak po własnych, ale także po sile wyspy, która z roku na rok słabła. Jakby jej serce powoli zaprzestawało bicia, jakby nie miała już siły... Wyspa była jak nasza matka, jak matka wszystkich istot. Stworzyła ona każdego po kolei, tchnęła w nas życie i magię. Otaczała opieką... Ludzie o tym nie wiedzieli i nie chcieli słuchać wyjaśnień. Bezcześcili wyspę swoimi dziwnymi wynalazkami, które zatruwały powietrze, bardzo hałasowały albo po prostu ją niszczyli.
I rosła we mnie nienawiść. Wiedziałam, że nie powinna, chciałam się z niej oczyścić, chciałam ją oddać w pokorze, chciałam wybaczyć ludziom to wszystko. Ale nie potrafiłam, z dnia na dzień złość wzrastała, zmieniając się we wściekłość a potem w szczerą nienawiść do tych brutalnych stworzeń. Tak bardzo z wyglądu przypominających moich pobratymców... A jednak tak różnych.
Do zakonu wstąpiłam już jako 17 latka, a oficjalną przysięgę złożyłam w wieku 18 lat. I bardzo szybko zrozumiałam, że praca z innymi nie należy do moich ulubionych, na szczęście moi przełożeni nie uważali tego za złe. W końcu wszyscy dążyliśmy do harmonii, a ja po prostu osiągnęłam ją szybciej niż moi rówieśnicy. Więc pozwolono mi się oddalić od tego zgiełku.

– Enoro – przywołał mnie głos jednej z kapłanek, która była postawiona wyżej ode mnie. Uśmiechnęłam się łagodnie, kiwając jej głową na znak, że słucham uważnie. – Wiem jak bardzo cenisz sobie swoją przestrzeń, ale mam do ciebie niezwykle ważną prośbę – oznajmiła spokojnie. Ludzie nadstawiali uszu, czułam na sobie ich ostry wzrok. Adisa, bo tak nazywała się kapłanka, wskazała dłonią na wyjście, więc w tamtą stronę, niespiesznie, udałyśmy się. – Chodzi o jedną z młodszych kapłanek. Również ściśle związaną z wodą...
– Oh, Adiso, ale ja... - zaczęłam obronnie, jednak zamilkłam, widząc, że kapłanka ma coś więcej do powiedzenia. - Wybacz – przeprosiłam za wtrącanie się w słowo.
– Spotkaj się z nią. Porozmawiaj w spokoju – powiedziała, ale nie byłam pewna, czy była to prośba, czy jednak rozkaz. – To jakże młoda i niesforna dusza, jednak niezwykle ambitna, jak ty, stąd moja prośba do ciebie – wyjaśniła.
– Rozumiem, kapłanko – przytaknęłam posłusznie. Nie paliłam się do tego, jednak... Czułam że chodziło o coś więcej. Nie wiedziałam tylko o co, ale co coś na pewno. Byliśmy w potrzasku. Kapłani z dnia na dzień potrafili znikać w nieokreślonych okolicznościach. Między nami chodziły pogłoski, że to ludzie ich wywożą z wyspy w celu własnych badań. Jednak nikt nie wiedział, czy tą pogłoskę rozpuścili ludzie, czy czarodzieje. Obie opcje wydawały się być możliwe. – Powiedz mi o kogo chodzi.
– Nazywa się Maura, będzie czekać we wschodniej kaplicy po wieczornych modlitwach. Poczekajcie aż opustoszeje – zaznaczyła, mówiąc prawie bezgłośnie. Potem uśmiechnęła się jakby nigdy nic. – Cieszę się, że jej pomożesz, Enoro. Być może pomożesz też sobie – szepnęła, a w jej oczach zapalił się niebezpieczny błysk. Jej płomienna natura dawała o sobie znać.
Pokiwałam głową, a nasze drogi rozeszły się. Ja zmierzałam na medytację, a kapłanka ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.
Moja medytacja jednak nie była dobra. Nie rozmyślałam nad magią, nie rozmyślałam nad harmonią, nawet nie myślałam o swoim żywiole. Rozmyślałam o czarodziejce, młodej kapłance o imieniu Maura, którą miałam dziś spotkać. Kim była ta dziewczyna i co takiego znaczyła? I czemu ja miałabym jej pomóc... Jedyne na co udało mi się wpaść, to to, że ludzie ignorowali moją osobę, co za niezwykła nowość, gdyż nie odzywałam się do innych kapłanów, mimo że byłam obok nich, byłam odizolowana, po prostu taka byłam. Więc chyba przestali na mnie patrzeć jak na zagrożenie, byli kapłani, którzy zdecydowanie bardziej rzucali się w oczy swoim zachowaniem, głośnymi rozmowami, lub szczerymi spojrzeniami. Bo to że nie mogliśmy znieść ich obecności nie było tajemnicą. Jedak osobiście uważałam, że otwarte sugestie mogą nam zaszkodzić i zapewne szkodziły. Więc moim jedynym wnioskiem była moja „niewidzialność”, a młoda kapłanka może mieć jakiś pomysł, w którym ta zdolność była by przydatna.
Gdy przyszłam do kaplicy, było w niej sporo kapłanów i zanim opustoszała po modlitwach minęło trochę czasu. Żałośni ludzie przysypiali na krzesłach na tyłach, zaburzając całą aurę tego świętego miejsca. Starałam się jednak teraz nie skupiać na nich, a na tym, aby odnaleźć Maurę. Nie mogłam podnieść głowy i otwarcie się rozglądać, bo przede wszystkim to była świątynia! Miałam się skupić na modlitwie, a nie osobistych porachunkach. A po drugie, ludzie mogli w każdej chwili uznać moje zachowanie za podejrzane. A tego przecież nie chciałam.
Dosiadła się do mnie dziewczyna o mlecznej skórze, w białej szacie oraz niebieskimi elementami, świadczącymi o więzi z wodą. Miała ciemnobrązowe włosy. Była zdecydowanie mniej ostrożna niż ja, bo pierwsze co zrobiła, to rozejrzała się.
– Trzymaj głowę nisko – poprosiłam ze spokojem w głosie.
Często cieszyłam się, że nie jestem i nigdy nie zostanę matką. Irytowały mnie takie głupie zachowania. Nie umiałam się obchodzić z takimi istotami.
– Oh, no tak, wybacz, Enora – szepnęła, potwierdzając moje domysły. – Podziwiam cię – odezwała się znów po chwili. – Obserwowałam cię już od samego początku... Choć rzadko się pojawiałaś, to... Utknęłaś w mojej pamięci. – Kątem oka zauważyłam, że dziewczyna się uśmiecha. To też było dla mnie abstrakcją, nie znałyśmy się a ona mówiła o mnie jak o starej znajomej, z którą dawno nie miało się kontaktu. – Ale nie po to tu jestem... wybacz – skarciła siebie samą.
– Dokładnie – przyznałam, spoglądając na nią jednak łagodnie. Oczy miała brązowe, ale jaśniejsze niż włosy. Żywe. – Chciałabym się dowiedzieć po co obie tu jesteśmy. Co takiego wiesz?
Zapadła cisza. Przyznam szczerze, to była najdłuższa i najbardziej nieznośna cisza w moim życiu jaką kiedykolwiek przeżyłam. A przeżyłam wiele, naprawdę wiele.
– Chcę, aby kapłani uciekli – oznajmiła stanowczo. Nagle zniknęła z niej cała niepewność i niezdecydowanie. Była poważna i pełna przekonania. – Poszłam z tym do kapłanki Adisy, a ona stwierdziła, że ty możesz pomóc. Mam plan jak to zrobić. Jak uciec.


Kilka małych strumieni zmieni się w końcu w rwącą rzekę.
sztorm.jpg

Offline

#2 2019-11-24 14:18:07

Enora
Kapłanka wody
Dołączył: 2019-11-22
Liczba postów: 2
Wzrost: 170 cm
Wiek: 32 lata
Rasa: Czarodziej
Kolor oczu: Szare
WindowsChrome 78.0.3904.97

Odp: Nawet róża ma kolce

Jeszcze długo po zakończeniu rozmowy z młodą kapłanką siedziałam we wschodniej kaplicy, nie wiedząc do końca co ze sobą zrobić. To był dla mnie większy szok, niż mogłam się spodziewać. Właściwie nie oczekiwałam niczego po tym spotkaniu. Jednakże stereotypowa ciekawość przywiodła mnie na nie...
I tym piekielnie dziwnym sposobem stałam się częścią planu, który skazany był na porażkę. Byłam tego pewna jak nic. Nie byliśmy wojownikami! Nie mieliśmy ducha do walki... Baliśmy się, każdy nasz gest poparty był strachem i wieloma obawami. Wiedziałam kim byłam i kim byli wszyscy tu zebrani – naukowcami, delikatnymi  i wrażliwymi duszami, szukającymi spokoju w magii i harmonii z naturą. Wojna to nie był nasz świat. Gdyby był, to byśmy nie byli w tym miejscu, którym właśnie staliśmy. A staliśmy przez cały czas. Wampiry wbiegły w paszczę lwa, wilkołaki szły i zwolniły, a czarodzieje... Nigdy nawet nie spróbowali ruszyć do boju.
I teraz nagle ktoś chciał organizować ucieczkę? Bunt...? To nie miało prawa bytu. Nie mogło się udać...! Byłam przerażona myślą, że ktoś taki młody i porywczy jak kapłanka Maura ma poparcie w kimś takim jak kapłanka Adisa. Skąd wywiązała się między nimi taka nić porozumienia? Nigdy bym nie przypuszczała, że Adisa była by w stanie dać przyzwolenie, na tak samobójcze zadanie.
Jednak teraz i ja sama mogłam stać się częścią tego planu. Oczywiście Maura rozplanowała wszystko tak, aby chronić członków jej szaleńczego pomysłu, o czym mnie zapewniała bardzo dobitnie. Miałam mieć swoje zadanie do wykonania, zadanie, które było by bardzo znaczące dla całej operacji. To też bardzo mocno podkreślała, jednak dopóki nie zgodzę się w stu procentach, to nie miała zamiaru ze mną tego omawiać. Chyba była zabiegana. Mimo że wyglądała na rozluźnioną, to po chwili rozmowy widać było po niej spięcie. Nie miała w sobie spokoju, jedynie pełno w niej było młodzieńczego zapału. Jak ktoś taki mógł dostać pozwolenie, na organizowanie czegoś, co... Co miało znaczący wpływ na wszystkich kapłanów.
Gdy ocknęłam się z amoku, był już poranek. Przesiedziałam całą noc w świątyni, nawet nie czułam upływu czasu, jednak kiedy się już podniosłam, poczułam w kościach, że musiałam siedzieć naprawdę długo. Zmęczona przeszłam do swojego małego pokoiku, by tam położyć się na chwilę... Czekał mnie kolejny normalny dzień pracy. Nie miałam zamiaru niczego zaniedbywać z powodu swoich nocnych rozmyśleń...
Niestety, nocne myśli, stały się dziennymi, męcząc mnie do końca dnia. Nie odpuszczały i nie dawały mi spokoju. Chciałam złapać się z kapłanką Adisą ale nie mogłam jej znaleźć. Nie chciałam krążyć i wypytywać o nią, to nie było w moim stylu, poza tym, rzucanie się w oczy wychodziło poza krąg mojego zainteresowania. Za to Maura nie miała najmniejszego problemu, by odnaleźć mnie, gdy siedziałam skupiona nad księgami.
– Już wiesz, kapłanko? - zapytała, dosiadając się do mnie i patrząc z napięciem i wyczekiwaniem wypisanymi na jej młodej twarzy. - Możesz mi odpowiedzieć...?
Wzięłam głęboki oddech skupiając się na zaklęciu wyciszającym. Na otwartej przestrzeni było to zdecydowanie cięższe niż w zamkniętym pomieszczeniu, ale obawiałam się, że głos Maury poniesie się przez bibliotekę i dotrze do uszu gwardzistów, jedynie czyhających na jakikolwiek powód by dać nam w kość.
– To ciężkie... Chyba nie zdajesz sobie sprawy o co mnie prosisz - odparłam, odkładając pióro i patrząc z lekka oburzona na dziewczynę, mogłabym wręcz nazwać ją dziewczynką. Najprawdopodobniej była jedną z najmłodszych kapłanek, ponieważ odkąd pojawili się ludzie, nie mogliśmy szkolić ani przyjmować nowych członów. Ginęliśmy śmiercią naturalną...
– Nie, nie, nie! - warknęła cicho, krzywiąc się. Schowała twarz w dłoniach. Przyglądałam się temu uważnie. Każdy jej ruch coraz bardziej zniechęcał mnie do jej osoby. - To ty nie rozumiesz, Enoro! To coś więcej... My jesteśmy magią - zauważyła. - Nie możemy pozwolić na naszą śmierć...
- Wybacz, ale muszę się wtrącić z jednym znaczącym pytaniem, Mauro - oznajmiłam, sięgając ostrożnie dłonią do jej ramienia. Popatrzyła na mnie, znów pełna nadziei. - Chcesz to zrobić w imię magi, czy w swoim imieniu?
Zdawałam sobie sprawę z tego, jak bezczelne było pytanie, które zadałam, jednak nie mogłam udawać, że nie chodzi mi to po głownie od wczorajszej nocy.
Młoda kapłanka poczerwieniała. Ale chyba nie ze złości, choć może po części też.
– Enora... Posłuchaj mnie. Boje się, boje się jak każdy, ale jest we mnie najwyraźniej coś jeszcze, coś czego nie macie już wy - stwierdziła. - Ja wiem, że moje życie nie musi się kończyć tak, jakbym była męczennikiem. Jestem młoda. Pragnę pogłębiać wiedzę i poczuć taką harmonię z wyspą jak ty i wielu podobnych do ciebie... Ale jeśli tu zostanę, jeśli nic nie zrobię, to nici z tego.  Nie będzie przyszłości dla mnie, dla ciebie, ani dla żadnego kapłana. Nie będzie już nic.
Zaczęła drżeć, w końcu zaczęłam dostrzegać w niej tą delikatność. I szczery strach. To... To było przerażające, poczułam się winna, poczułam jak na moje serce spada wielki, ciężki kamień. Miałam wrażenie, że ją skrzywdziłam, od bardzo dawna nie czułam czegoś takiego... Gardło mi się zacisnęło, gdy na nią patrzyłam. Nie umiałam znaleźć słów by jej teraz odpowiedzieć. Moje wcześniejsze słowa wydały mi się jeszcze bardziej bezczelne niż na początku.
– Po  części rozumiem czemu mi odmawiasz... Ale nigdy nie pojmę tego do końca. Zawsze będę już nad tym dumać... Dlaczego ktoś taki jak ty, z natury dobry i prosty, zaprzepaścił taką szansę... - szepnęła z bólem w głosie, patrząc na mnie z powagą.
Chyba nie musiałam się przed nikim tłumaczyć dlaczego postąpiłam tak, jak postąpiłam, zaraz po usłyszeniu tych słów. Maura złamała moje serce na pół. Miała rację, ja nie walczyłam, bo dla mnie to było wygodne. W głębi duszy już pogodziłam się z myślą o zagładzie, pogodziłam się z tragicznym losem jaki czekał wszystkich kapłanów, a w tym mnie samą. Być może... byłam nawet gotowa na śmierć. Chciałam żyć dobrze do końca, ale... Skoro koniec był już tak bliski, co mi szkodziło? Co mi szkodziło zaryzykować w imię młodych kapłanów, którzy jeszcze tak wielu rzeczy nie wiedzieli, o tak wielu nie mieli pojęcia...
Zgodziłam się. Przyjęłam jej propozycję i zaświadczyłam, że pomogę w organizacji ucieczki. Sama nie mogłam w to uwierzyć. Po części czułam, ze to odpowiednie, ale druga część mnie mówiła, że to zły pomysł, że nie powinnam była się na to zgadzać. Dlatego też poszłam modlić się do świątyni i znów spędziłam tam sporo czasu, czekając aż cokolwiek da mi znak, że to co robiłam było poprawne i nie kłóciło się z tym co wyznawałam już od lat. Nie otrzymałam żadnego jasnego gromu z nieba, właściwie to nie otrzymałam nic. Jednak z chwilą gdy przekroczyłam próg świątyni, opuszczając ją, poczułam wewnętrzny spokój. Jakby magia wpłynęła prosto do moich żył, pokrzepiając mnie. To był mój znak. Skoro wiedząc o planach ucieczki kapłanów mogłam spokojnie wyjść i przejść korytarzem jakby nigdy nic, obok gwardzistów, to mogło oznaczać, że nie powinnam się tak obawiać.



Moje zadanie było względnie proste. Ale tylko względnie. Teoretycznie miałam zabierać paczki z suchym jedzeniem i jakimiś drobiazgami, i wynosić je do lasu. Miałam taką możliwość ze względu na to, że bardzo często wychodziłam na medytacje nad wodą, a gwardziści przymykali nieco na mnie oko – właśnie dlatego byłam tak potrzebna Maurze i Adiso, niewielu kapłanów było aż tak ignorowanych. Pierwszy raz moja niewidzialność miała prawdziwą wartość, ale to nie sprawiało, że czułam się lepiej. Po prostu wykonywałam zadanie.
W praktyce musiałam bardziej uważać. Gwardziści nagle zaczęli się mną interesować, najwidoczniej nasz ruch był coraz bardziej widoczny, jeszcze nie na tyle, by reagowali, ale na tyle, by mogli snuć przypuszczenia i podejrzewać nas o spiski. W końcu nazywali nas czarownicami i czarownikami, bardzo prześmiewczo. Nie było to w żaden sposób przyjemne... Pomyślałam sobie wtedy, że kiedyś, gdy uda nam się przegonić ludzi z Atlantis, istoty z wyspy, będą opowiadać straszne bajki o potworach, które nazywały siebie ludźmi, i że jeśli dziecko nie będzie grzeczne, to ludzie po niego wrócą i go zabiorą. Byłam prawie pewna, że tak własnie będzie. Miałam nadzieję, że czas ludzi będzie krótki. Rozbłysnęli szybko, ale równie szybko zgasną. Bo ile można świecić tak mocno i tak jasno...?
Pomimo wszystkich trudności jakie spotykały mnie i zapewne nie tylko mnie, wszystko szło do przodu. Przygotowania trwały. Przez cały czas jednak nie miałam pojęcia kto jeszcze jest wtajemniczony do tej ucieczki. I ilu kapłanów ucieknie. Po ilościach suchego prowiantu, jaki wynosiłam bez końca, wywnioskowałam, że będzie to mimo wszystko bardzo niewielka grupa... Będziemy uciekać w las, nie wiemy co nas tam spotka i jak długo będziemy musieli tam zostać, aby w końcu poczuć się bezpiecznie. Jak  to możliwe, że miejsce nazywane domem, nagle staje się śmiertelną pułapką? I czy z tej pułapki istnieje prawdziwe wyjście, czy jedynie ślepe korytarze...?

– Dni się zlewają już w jedno - szepnęłam do Maury, gdy siedziałyśmy przy stoliku w jadalni. Okno było towarne na oścież, a deszcz dawał nam cudowny koncert. Przy ulewach od razu czułam się pełna siły i energii. - Nie wiem na co czekam... Na koniec? Czy jednak na wybawienie... - powiedziałam ze smutkiem. Byłam pełna obaw, strachu. Nie czułam się gotowa, nie czułam się wystarczająco silna.
Maura pokiwała spokojnie głową, spoglądając za okno. Milczała przez dłuższą chwilę. Ostatni czas pokazał mi, że była bardziej dojrzała, niż mogła się wydawać przy pierwszych spotkaniach. Ogólnie stała się mi bardzo bliska, co zdarzyło mi się chyba po raz pierwszy w życiu.
– Ani na jedno, ani na drugie, Enoro - odezwała się w końcu, spoglądając na mnie. Była zmęczona, widać było, że nie spała prawie w ogóle. - Czekamy na nowy początek - wyjaśniła. - Czekaj więc na nowy początek. Jednak dopiero niedługo dowiemy się, czy będzie to dobry, czy... - Zacisnęła zęby. Te słowa nie mogły przejść jej przez gardło.
– Czy na zły – dokończyłam za nią. - Dobrze. A więc będę czekać na nowy początek - przytaknęłam jej, bo było to całkiem niezłe rozwiązanie. - Dziękuję Ci, Mauro - szepnęłam jeszcze, patrząc na nią z wdzięcznością.
– To ja dziękuję Tobie – stwierdziła. - Bez twojej pomocy było by ciężko.
Pokiwałam powoli głową. Miałam wrażenie, że niedługo stanie się coś co zapoczątkuje zmiany, coś co powie "to już czas na nasz plan". I tak się w sumie stało. Niecały tydzień później arcykapłan... Rozpłynął się w powietrzu. Przynajmniej wtedy się zorientowaliśmy o tym. Nie wiadomo było do końca, czy wcześniej medytował w samotności, czy... Czy zabrali go wcześniej. Bo to zrobili ludzie, oni stali za jego zniknięciem. Za tym i za zniknięciem wielu innych kapłanów.
Wtedy wybuchła we mnie złość. I już wiedziałam, że postąpiłam dobrze pomagając młodej kapłance i starszej kapłance w planie ucieczki. Może i nie wyniesiemy ksiąg, może i nie zabierzemy ze sobą niczego... Zapewne tak własnie będzie. Wyjdziemy z pustymi rękoma, jednakże mieliśmy coś, z czego nie można było nas ogołocić – mieliśmy swoją wiedzę, a ona była dla nas wszystkim. I dopóki będzie żyć choć jeden kapłan to ta wiedza nie umrze. Naszym zadaniem po wyjściu stąd stanie się przekazanie tej całej nauki dalej, aby żyła w młodszych.

Wiedziałam, że za parę godzin nastąpi coś strasznego. Znów czułam się podle z tym co zrobiłam. Tak wielu nie wiedziało co nas czeka... Ilu zginie? Jak wielu odda życie za to, co zrobimy dziś nad ranem...? Nie będą nawet wiedzieli dlaczego. I nie zrozumieją, dlaczego ich zostawiono...
Odkąd zapewniłam, że pomogę, codziennie zadawałam sobie pytanie: "Dlaczego to akurat mnie dano szansę? Czemu nie komuś innemu? Na pewno znalazłby się kapłan, który zasługiwał na to trzy razy mocniej niż ja." Jednak to własnie ja miałam tą szansę... Marnowanie jej, było by wielką stratą. Maura powiedziała mi pewnego dnia: "Nie jesteś kapitanem tego statku, nie musisz tonąć razem z nim." i bardzo wzięłam do siebie te słowa. Z początku były gorzkie i bolały, jednak... Jednak z czasem zaczęłam się z nimi oswajać, aż w końcu przyjęłam je w pełni. Nie musiałam tonąć, mogłam się wynurzyć i odpłynąć, bo miałam siłę by tego dokonać.

Strażnicy szybko zorientowali się, że coś jest nie tak. Było aż nazbyt spokojnie. Jednak było już za późno, ponieważ kapłani zaczęli wymykać się ze wszystkich stron. Z początku użyliśmy silnych zaklęć usypiających, jednak musieliśmy oszczędzać siły, niewiadomi było co czeka nas dalej, poza murami naszego bezpiecznego domu.
Biegnąć przed siebie ile sił w nogach uświadomiłam sobie, że od lat nie było mnie dalej niż w ogrodzie nad rzeką. Nie przekraczałam tych granic, znałam każdy skrawek tutejszej ziemi, a poza nią wszystko było dla mnie obce i przerażające.
Słyszałam krzyki, słyszałam wrzaski, jęki, stękanie, nawoływanie o pomoc. Przerażający i przeszywający ciało dźwięk strzelania z broni gwardzistów. Panował istny chaos. Nasze białe szaty nie służyły nam w ucieczce, rzucaliśmy się w oczy. Jednak ja nie biegłam bez celu przed siebie. Biegłam w doskonale znanym mi kierunku, po rzeczy. Wraz ze mną kierowało się tam kilku innych kapłanów, nie miałam pojęcia czy dlatego iż wiedzieli gdzie biegnę, czy po prostu nie wiedzieli dokąd uciekać. Zawołałam ich do siebie i kazałam biec za sobą, chyba nigdy nie byłam aż tak głośna i stanowcza na raz. A oni posłuchali i ruszyli za mną. Jednego z nich przeszył pocisk. Obróciłam głowę, spoglądając jak jego ciało ciężko opada na ziemię. To było przerażające...
Wywróciłam się, upadając niewdzięcznie prosto na twarz. Mocno obiłam sobie brodę. Sparaliżowana nie mogłam wstać, nie umiałam się zmusić do podniesienia się z miejsca. Jednak ktoś silny pociągnął mnie do góry i znów jakimś cudem biegłam. To była zdecydowanie adrenalina.
Gdy dobiegliśmy w odpowiednie miejsce, nie mogłam oddychać.
- Rzeczy... - wychrypiałam jedynie, wskazując odpowiednie miejsce, i już zrzucając z siebie szatę. Było mi wszystko jedno, chciałam zarzucić na siebie czarną tunikę i biec dalej w las. Nie wiedziałam ile jeszcze dam radę wytrzymać. To było cięższe niż się spodziewałam.
Pozostali kapłani poszli w mojej ślady, wskazałam im odpowiedni kierunek i kazałam biec tam ile sił w nogach, sama jednak nie mogłam biec dalej, dopóki każdy z nich nie ubrał się i nie ruszył pędem do przodu.
Zauważyłam coś dziwnego, wielu gwardzistów biegło w kierunku czegoś, lub kogoś, co znajdowało się stosunkowo blisko mnie, jednak na tyle daleko, że ja nagle stałam się kompletnie niewidoczna.
Wtem zobaczyłam wielki wybuch. I to nie był żaden człowiek. Jakiś kapłan ognia to spowodował, wybuch był nasączony magią. Spojrzałam w stronę bezpiecznego kierunku, zaciskając mocno pięści.
A następnie złapałam dodatkową pakę rzeczy i ruszyłam przed siebie w stronę wybuchu.
Tam ktoś mógł potrzebować pomocy. Biegłam by mu ją dać. Nie mogłam postąpić inaczej. Musiałam to sprawdzić, na moim sumieniu i tak było już tulu czarodziejów... Jeśli mogłam uratować choć jednego więcej... To byłam w stanie poświęcić swoje bezpieczeństwo, by to zrobić.


Kilka małych strumieni zmieni się w końcu w rwącą rzekę.
sztorm.jpg

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
codmwmta - lanciego10g - forumrp - grupaogarnietychludzi - charlottetown