Atlantis

Wyspa pełna kłów pazurów i magii!

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-11-20 22:13:25

Amara
Kapłanka ognia
Dołączył: 2019-11-20
Liczba postów: 1
Wzrost: 170 cm
Wiek: 29 lat
Rasa: Czarodziej
WindowsChrome 78.0.3904.108

Polowanie na czarownice

Długo stałam przy oknie w bibliotece nim ktoś dotknął mojego ramienia. Beznamiętnie odwróciłam głowę w stronę kapłana Ryhs, który przyglądał mi się z typowym dla siebie niepokojem.
- Wszystko w porządku? - zapytał mnie miękko, a ja pokręciłam głową. Spojrzałam znów za okno, na dziedziniec świątyni.
- Zdjęto nasz proporce - powiedziałam cicho, ze smutkiem w głosie. - Przed chwilą, patrzyłam jak ci…
Kapłan Wiatru, mocniej ścisnął moje ramię, nie pozwalając mi dokończyć. Znów spojrzałam na niego tym razem zdziwiona, a następnie zerknęłam w stronę drzwi. Dwoje gwardzistów, ludzkich żołnierzy, stało w drzwiach, pilnując wszystkich obecnych w bibliotece czarodziei. Zacisnęłam wargi, kiwając delikatnie głową i rozumiejąc zachowanie mojego wieloletniego czarodzieja. Gdybym powiedziała o słowo za dużo, pewnie żołnierze zwróciliby na mnie uwagę.
- Ruszałem właśnie na medytację - zaczął ponownie, normalnym już tonem, zdejmując z mojego ramienia dłoń. - Dołączysz?
- Z przyjemnością - przytaknęłam i razem ruszyliśmy do wyjścia. Ruchem ręki, drzwi otworzyły się przed nami, a ludzie zrobili nam miejsce do przejścia. Zostawiliśmy naszych braci i siostry w bibliotece, sami ruszając w głąb świątyni kapłanów. Korytarze w większości były puste, co jakiś czas minął nas ludzki żołnierz. Zaciskałam jednak mocno usta i szłam dalej, ramię w ramię z moim znacznie spokojnym przyjacielem. Zamiast do sali medytacji, gdzie strażników było jeszcze więcej, skręciliśmy w stronę naszych kwater, niewielkich pomieszczeń z łóżkiem i biurkiem czy też niewielką półką z książkami. Zakazane było wchodzenie kapłanów do kwater innych kapłanów nawet za obopólną zgodą, jednak nim ktokolwiek nas zauważył, weszliśmy do pomieszczenia kapłana Ryhsa, a następnie zamknęliśmy drzwi za sobą. Co więcej użyłam magii by skutecznie wygłuszyć pomieszczenie dzięki czemu nikt nie mógł usłyszeć niczego co zostanie tu wypowiedziane.
- Oni niszczą świątynie, Ryhs! - wyrzuciłam z siebie, po kilku oddechach. Dodatkowo pokręciłam głową bo samo myślenie o tym jak żołnierze panoszą się w tym świętym miejscu magii, przyprawiało mnie o mdłości. Zdjęłam z siebie płaszcz, odsłaniając białą szatę z elementami czerwieni i odrzuciłam materiał na łóżko mojego kompana.
- Zrywają proporce, śledzą nas, kontrolują, zakazują naborów na nowych kapłanów… - wymieniałam dalej. - A co i raz słyszymy, że kolejny z naszych braci lub sióstr znika w niewyjaśnionych okolicznościach, nie zostawiając po sobie nawet słowa, kartki wyjaśnienia! Ryhs, dobrze wiesz co oni robią…
- Porywają kapłanów, wiem - wyszeptał w odpowiedzi. - Wiesz, że nic z tym nie zrobimy, mają broń, grożą nam, to że pozwalają nam dalej pogłębiać wiedzę i zachowywać względny porządek…
- Musimy się im przeciwstawić! - przerwała mu, tym razem pozwalając uporowi i złości wybić się z odmętów wstrzymywanych emocji. - Nie możemy pozwolić się tak traktować, jak długo to ośmieszanie i poniżanie wszystkiego w co wierzymy ma trwać!? Nie mogę na to patrzeć! - wyrzuciłam z siebie niemal na jednym oddechu. Czarodziej pokręcił jednak głową i ujął mój policzek w dłoń, patrząc z dużą czułością jak i smutkiem na moją twarz.
- Oczy ci lśnią żywym ogniem, gdy tak mówisz, Amaro - powiedział cicho, jednak po chwili opamiętania cofnął dłoń. Zadrżałam, gdy jego ciepło się odsunęło, ale nie powiedziałam nic na ten temat. - Widziałaś co się dzieje w głębi kontynentu. Nasi śmiertelni wrogowie po wielu latach skutecznej walki z najeźdźcą… giną. Wampiry codziennie padają jak muchy pod ostrzałem z broni ludzi. Wilkołaki odmówiły walki, nie chcą ginąć, zbyt bardzo Alfy boją się o swoje watahy, o rodziny, bo doskonale wiedzą, że to nie jest zwykła bitwa między watahami, to będzie wojna, którą przegrają. Wampiry wymierają, czarodzieje dzięki temu, że współpracują… Mają szansę na życie.
- Powiedz to tym, którzy znikają z dnia na dzień - wytknęłam mu. - Nie mogę patrzeć na to co się dzieje. Jesteśmy kapłanami, czarodzieje wierzą w nas, w magię, a my jako łącznicy z magią wyspy co robimy? Pozwalamy się plądrować! - jęknęłam, cofając się od czarodzieja i podchodząc do okna. Z żalem i bezradnością oparłam się o parapet i spojrzałam przez nieco przyciemnione szyby na las za świątynię. Jeden z większych borów na tych ziemiach, za nim można było się już dostać do terenów okupowanych przez ludzi. Ludzie… te nieznane nam wcześniej stworzenia, bliskie zwierzętom, pozbawione magii, a jednak łaknącej jej za wszelką cenę jakby miała im służyć do przeżycia. Zarazem pragnąć, niszczyli jej największe ośrodki z obaw. Bali się takich jak my, kapłanów, posiadaczy największej magii na Atlantis. Bo odkąd syren zniknęły w odmętach wód i postanowiły stać się tylko legendą, na wyspie tylko my posiadaliśmy tak wielką magię. Zamknięci w świątyni, medytując, pogłębiając wiedzę i swoją siłę, której tak naprawdę nigdy nie wykorzystamy…
Zagryzłam wargę, nie mogąc wytrzymać ciszy między mną, a czarodziejem, moim wsparciem, moim przyjacielem, moim… Moim największym zlekceważeniem praw i ślubowań kapłanów.
- Boję się po prostu - wyszeptałam, zerkając jeszcze na Ryhsa. Jego ciemne włosy zaczesane do tyłu układały się dziś w loki, bardzo lubiłam mu je poprawiać, jednak teraz bałam się, że gdy tylko się zbliżę do niego to zaraz się rozpłaczę, a następnie wtulę w jego pierś.
- Wiem, Amara - westchnął cichutko. - Ale oboje wiemy, co możemy, a czego nie - dodał. - A to… sprzeciwienie się dużo liczniejszemu wrogowi, który nie zawaha się nas zabić? - dodał, patrząc na mnie z żalem. - Nie możemy… nie możemy nic zrobić - dodał na koniec bezsilnie i poprawiając włosy, usiadł na łóżku, jakby zmęczony na samą myśl o tragedii jaka może się wydarzyć jeśli kapłani postawią się swoim oprawcą. Skrzywiłam się nieco, odsuwając się od okna i siadając obok kapłana. Z wahaniem złapałam go za rękę, i zacisnęłam na niej palce.
- Widziałeś ostatnio Arcykapłana? - zapytałam niepewnie, patrząc na nasze złączone dłonie. Czarodziej, pokręcił głową, ale teraz już nie z żalem, a przerażeniem.
- Nie… Myślisz, że…
- Nie wiem, nie chcę zakładać najgorszego - przyznałam, a po chwili dodałam. - Ale jeśli zdarto proporce, a po korytarzach chodzi tylu żołnierzy z bronią… To jest to prawdopodobne - uznałam ciszej. - Że on także został zabrany.
- Bez niego nie mamy już żadnej ochrony - szepnął zawiedziony i przysunął moją dłoń do ust, całując ją lekko. opatrzyłam z przykrością na kapłana, bo nienawidziłam gdy się tak przejmował.
- Ty też się zaczęłam bać?
- Boję się od dnia, w którym wkroczyli na nasze ziemie, Amaro - powiedział z żalem. - A odkąd zawłaszczyli naszą świątynię… Boję się o ciebie, boję się o siebie, boję się o przyszłość - wymieniał kolejno. - Nie ma dla nas nadziei, prawda?
- Nie, myślę, że mamy nadzieję - przerwałam mu natychmiast. Potem zagryzłam wargi, patrząc intensywnie na ciemnowłosego czarodzieja. - Ale… może nie tutaj. Nie dla nas…
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał, unosząc na mnie wzrok. Znów zawahałam się, ale niepotrzebnie, skoro myślałam o tych słowach już długi czas.
- Ucieknijmy stąd. Razem - wyszeptałam, choć zaklęcie wygłuszające nadal działało znakomicie - Tylko ty i ja, Ryhs. Zaczniemy życie od nowa, w jakiejś małej wioseczce, z dala od świątyni, od ludzi… złamiemy przysięgi, pobierzemy się…
- Amaro…?!
- Przecież od dawna oboje o tym marzymy! - wybuchłam, coraz pewniejsza tych słów. - Tak, błagam! Nie chcę już żyć w ten sposób, nie gdy odbierają mi moją najdroższą mi magię, nie mogę pozwolić by odebrali mi mojego ukochanego i możliwość życia.. życia w pokoju, w prawdziwej miłości!
- Ale przecież…
- Nie przerywaj mi wiem, co mówię! - upierałam się, patrząc na czarodzieja z coraz większą ekscytacją. - Tak, błagam zróbmy to! Wyrzeknijmy się tego w końcu, kocham magię, ale odkąd… odkąd ty mnie… To nie kocham już jej w taki sposób jak kiedyś - wyszeptałam. - Kocham ciebie Ryhs… Proszę, bądź moim mężem gdzieś daleko stąd, bądź ojcem naszych dzieci, będziemy ich uczyć miłości do magii jak nas nauczono, będą najpotężniejszymi czarodziejami na wyspie, a my będziemy mogli żyć w spokoju, bez tajemnic, bez groźby uprowadzenia…!
- Amaro - przerwał mi szeptem cichym, acz stanowczym. Zamilkłam w końcu, a emocje opuściły moje ciało. Ryhs uśmiechał się do mnie pobłażliwie, a gdy już zaczęłam się obawiać, że on jednak nie czuje tego wszystkiego tak jak ja, czarodziej ujął moją twarz, delikatnie całując rozgrzane wargi. - Jesteś  czasem bardziej wybuchowa niż twój ogień - oświadczył szczerze rozbawiony tym spostrzeżeniem, a następnie ponowił pocałunek, który skutecznie pozbawił mnie słów i natłoku myśli w głowie.
- Jednak pod twoimi ustami, topię się jak wosk - odparłam nieco piskliwym głosem, wtulając się w jego dłoń. Ryhs popatrzył na mnie miękko, chwilę milczał, a następnie pokiwał głową.
- Zgoda. Zrobimy to - wyszeptał. - Uciekniemy.
- Uciekniemy?
- Choćby jutro.
- Zostaniesz moim mężem?
- Aż po kres naszych dni będę cię kochać - zapewniał dalej, a jego oblicze rozluźniało się coraz bardziej. - Uciekniemy od tych zmartwień, od kapłanów i ich praw… Zaczniemy życie na nowo. Nie jako kapłani, bracia i siostry… Nie, jako Amara i Ryhs - wyszeptał, całując mnie ponownie, tym razem jednak długo i czule, aż poczułam chłodny powiew wiatru na skórze.
- Jako Amara i Ryhs - zgodziłam się, powtarzając za nim cicho te marzenia. Poczułam jak moje ciało zaczyna płonąć, gdy dłoń czarodzieja zsunęła się z mojego policzka na szyję, delikatnie łaskocząc mnie, gdy poruszał kciukiem. - Czuję płomień… - oświadczyłam z rosnącym uśmiechem. - Chce zapłonąć. Ryhs, proszę… Jutro uciekniemy, ale dziś… świętujemy, dobrze?
- Ale…
- Tak jak pierwszego dnia lata, gdy schowaliśmy się w szopie - pokiwałam pospiesznie głową, przesiadając się bliżej czarodzieja, rozpinając guziki jego szaty, gdy sam czarownik nie był jeszcze przekonany. - Tak bardzo chce to znów poczuć, proszę… Rozpal mnie, chcę znów płonąć, moje ciało tak lubi ogień…
- Spokojnie Amaro…
- Nie umiem być spokojna tak jak ty! - jęknęłam, dalej rozpinając jego szatę. - Błagam, Ryhs…
- Dobrze, dobrze… Już, dobrze - zapewnił mnie, łapiąc moje dłonie, które rozpięły guziki na jego torsie. - Mój płomyczku, zaraz się tym zajmę… Tak jak latem, a nawet lepiej - przytaknął mi, znacznie spokojniej i wolniej. Zawsze tak robił zachowywał się zawsze znacznie spokojniej i wolniej, jak leniwy zefir na wodzie. Zachichotałam na to porównanie, tak trafne. Był moim wiatrem, ale nie tym który gasi ogień, a ten, który go podsyca i pozwala się rozwinąć i rozpalić w pełni. Całe życie był moim wspierającym podmuchem, kiedy uczyłam się, kiedy byłam tylko świątynną pomagierką, kiedy moja magia wzrastała, kiedy uwalniała się, a gdy w świątyni na co rocznym przyjęciu nowych kapłanów uwolniłam się.. Uwolniłam swój ogień, swojego feniksa, najpotężniejsze zaklęcie ognia jakie przyszło poznać nam w tym świecie dziwów.
Pogłaskałam twarz Ryhsa, przyglądając mu się i zwalniając nieco swoje ruchy, gdy on sam dokończył rozpinanie szaty w szare wzory wiatru, a następnie z wolna zaczął rozpinać moją szatę. Pamiętam jak został kapłanem, kilka lat przede mną. Zrobił niesamowite zamieszanie w całej świątyni wywołując tornado w środku wielkiej sali! Od początku był kochany przez tłum, wielbiony przez naukowców, lider kapłanów wiatru, najlepszy przyjaciel Arcykapłana… Był wzorem ideałów. Ze słabością do pewnego płomyczka, do pewnej ognistej, wybuchowej czarodziejki.
- Kocham cię - wyszeptałem, całując go znów z dużym uczuciem, z pragnieniem, z pożądaniem z… z ogniem.
- A ja ciebie, płomyczku - odparł, kładąc mnie na łóżku. - Mocniej niż jakąkolwiek magię na świecie… - dodałem, na co poczułam aż płomyczki w brzuchu. Byłam ważniejsza niż magia… byłam ważniejsza niż jego życie… byłam cała jego. A jutro… gdy uciekniemy, będę już naprawdę tylko jego.


Obudziły nas wystrzały i krzyki.
W całej świątyni dało się słyszeć lament, płacz, krzyki przerażenia i wystrzały z broni ludzi. Bieg wielu stóp był uciszany wystrzałami, a krzyki rozpaczy oraz bojowe wyzwiska i drwiące śmiechy…
- Ryhs…! - pisnęłam, gdy mój czarodziej naciągnął na siebie pośpiesznie szatę, a następnie wyjrzał przez drzwi kwatery na korytarz. Zaraz jednak pospiesznie zamknął drzwi i zabezpieczył je zaklęciem. Dodatkowo rozgrzewając swoje dłonie, stopiłam zamek, tak by jeszcze bardziej utrudnić wejście do pomieszczenia.
- Ubrałaś się? - zapytał, rozglądając się jednak po pokoju, jakby szukając jakiejś ważnej rzeczy. Dopiero kiedy upewnił się że wszystko jest na swoim miejscu spojrzał na mnie. Jak na złość języka zabrakło mi w ustach. Czarodziej jednak zrozumiał i chwycił moją rękę, przyciągając do niewielkiego okna. Jednym mocnym pchnięciem wiatru wyważył kraty, które wyleciały w ciemną noc, a następnie przełożył nogi przez parapet, nadal trzymając mnie za rękę.
- Ufasz mi?
- Ryhs, co ty chcesz…
- Skacz, płomyczku - poprosił mnie tylko i wysunął się jeszcze bardziej na parapecie. - Błagam, szybko… Tak, przełóż nogę - instruował mnie pośpiesznie, gdy strzały i krzyki agonii zbliżały się do nas niemiłosiernie. Wiedziałam doskonale co to oznacza, ludzie zabili Arcykapłana, a teraz zabijali wszystkich pozostałych kapłanów, by raz na zawsze zakończyć panowanie najsilniejszych władców magii…
- Teraz, skacz! - krzyknął czarodziej, samemu wyskakując z okna na siódmym piętrze. Skoczyłam za nim, w końcu trzymał mnie za rękę, a dodatkowo odgłosy za plecami coraz bardziej przerażały i mimo zablokowanych drzwi…
Jednak nie spadliśmy prosto na ziemi. Ryhs trzymając mnie za rękę leciał z wiatrem, jak ptak opadając jak piórko coraz bliżej i bliżej lasu, a gdy lot zniżał się w końcu, wylądowaliśmy w koronach drzew, pośpiesznie wygrzebując się z gałęzi.
- Musimy biec - powiedział, gdy tylko wyrwałam szatę z liści. Spojrzałam na niego z powagą, a potem usłyszałam to. Żołnierze przeczesujący las. Zaklęłam pod nosem i nadal trzymając mojego ukochanego za rękę i ruszyłam pędem wraz z nim. Na daremno, bo już gdy lecieliśmy, musieli nas wypatrzeć zza drzew i słychać było jak nas szukają.
- Nie zatrzymuj się - wydyszał Ryhs, biegnąc prosto przed siebie, a wiatr zdawał się torować nam drogę przez gałęzie i jakiekolwiek utrudnienia.
Bieg, tylko to pamiętam. Pęd, obawę o życie, przerażenie, furię, moją miłość do tego czarodzieja. To właśnie miałam w głowie, gdy kolejny wystrzał  broni spowodował że Ryhs upadł, a ja raz z nim. Przewróciliśmy się, turlając kawałek dalej, ale zaraz podniosłam się i dobiegłam do ukochanego.
- Ryhs, wstawaj… Ryhs…! - wołałam do czarodzieja, który miał szeroko otwarte oczy oraz usta, jakby zatrzymany w okrzyku bólu. Z piersi zaczęła mu ciec krew, plamiła białą szatę oraz ręce kiedy ja dalej krzyczała by się obudził.
Zaklęcie lecznicze. Kolejne. Uderzyłam go w twarz. Ledwo widziałam przez łzy w oczach i zmęczenie jakie zaklęcia wypowiadam jakie kombinacje stosuje, czy to przynosi jakiś efekt…
- On nie wstanie - usłyszałam, wraz z charakterystycznym odbezpieczaniem broni. Żołnierze zgromadzili się nade mną, nie wiem jak długo przyglądając się moim staraniom. W uszach mi szumiało, wszystko buzowało, ledwo widziałam na oczy, a jedyne o czym mogłam myśleć to moim wspólnym życiu z moim ukochanym zefirkiem, o którym całą noc snułam marzenia.
Ryhs, Ryhs, Ryhs, Ryhs, Ryhs…
- Nienawidzę was… - wyszeptałam, stając na drżących nogach.  - Nienawidzę, nienawidzę… Jak ja was nienawidzę! - wydarłam się, stając nad ukochanym, otoczona przez żołnierzy w środku lasu i uwalniając całą magię ognia jaka we mnie gotowała się do żalu i wściekłości przez wiele tygodni.
Słyszałam dzisiejszej nocy tylko okrzyków, tyle jęków agonii, a moim oczom ukazało się tak wiele bólu, że gdy płonęli żywcem nawet nie zareagowałem.
Złamałam święte prawo, nie zabijaj. Nie jestem już kapłanem.
Nie jestem już kimkolwiek, Ryhs nie żyje…!

Osunęłam się na ziemię u jego boku. Z wycieńczenia, z żalu, przerażenia i wszechogarniającego smutku. Otoczona trupami, otoczona spalenizną oraz cała we krwi ukochanego zasnęłam, nie czując już nic.


AbandonedAnguishedCatfish-size_restricted.gif

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
arenstan - lolcraft - bieszczadzka - vintage - accwsparcje