Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Kiedyś byłem tylko dziedzicem. Mogłem się słuchać rodziny i pokrzyczeć na służbę - westchnąłem. - Teraz to ja jestem głową rodu, a nie matka, więc to oni muszą się mnie słuchać jako starsi, a nie na odwrót - wyjaśniłem. - Moja praca to głównie dokumenty, kontrola poszczególnych wzrostów i spadków spółek i konsultacje z doradcami. Konsultacje mogą się odbywać telefonicznie, rynek mogę obserwować na wykresach internetowych... - wzruszyłem ramionami. - Wypełnianie druczków jest najbardziej mozolne i długotrwałe, ale też nie sprawia problemu - dodałem. - Mogę to wykonywać w dowolnym miejscu - wzruszyłem ramionami.
Offline
- Rozumiem... I tak mogę się z tobą przejechać. I możemy się zatrzymać na noc. By pobyć chwilę... Po prostu razem - szepnęłam, uśmiechając się niepewnie do Caia. - Niekoniecznie u ciebie w rezydencji. Gdzdzie twoja rodzina mnie nienawidzi, a służba chyba zje mnie żywcem, gdy mnie zobaczą... - dodałam mało wzruszonym tonem. Takie rzeczy nie były moimi realnymi problemami.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- W porządku, już mam pomysł. Będę musiał zajrzeć do rezydencji, nadzorować chwilę spakowania najważniejszych moich rzeczy, a potem pojedziemy już sami, we dwoje, nieco dalej. Do domku, który chciałem ci pokazać - zaproponowałem. - Za tydzień? Masz wolne weekendy? - upewniłem się.
Offline
Pokiwałam potakujaco głową.
- Tak, weekendy mam wolne. Chyba że przełożyłam pracę z tygodnia, ale to okazyjnie - zapewnilam. Zmarszczyłam po chwili jednak brwi, patrząc pytająco. - Chciałeś mi pokazać jakiś domek? - upewniłam się dla uściślenia tej sprawy.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Powoli pokiwałem głową.
- Krótko o twoim wyjeździe zajrzałem do twojego pokoju, w domku dla służby. Zostawiłaś tam ten obrazek domku, wokół którego rosło dużo kwiatków - wspomniałem. - Więc zacząłem szukać domku, który spełniał te kryteria, nasze marzenia... Miałem cichą nadzieję, że jak już do siebie wrócimy, będziemy mogli tam się zatrzymywać na dłużej... - wyznałem.
Offline
- Oh... Naprawdę? - szepnęłam zaskoczona.
Poczułam ciepło na policzkach. Coś rozpalało mnie od środka. Tyle straciłam, tyle chciałam stracić na własne życzenie. Prawdziwe życie którego pragnęłam odkąd byłam jeszcze małym smarkaczem, biegającym z płaczem do taty, gdy inne dzieci się że mnie śmiałym. Cai był spełnieniem moich marzeń...
- Chyba już wiem, czemu tak trudno mi uwierzyć w to. W nas - mruknęłam, pochylając się w jego stronę. - To co mi oferujesz... Nawet mi się nie śniło. A to kim dla mnie jesteś, było moim pragnieniem odkąd byłam brzdącem. - Znów usiadłam prosto na swoim miejscu. - Nie obudzę się zaraz ze snu?
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Uniosłem lekko brew, obserwując z pobłażliwym uśmieszkiem Mandy.
- Tak, obudzisz się znów w pokoju dla służby, gotów na kolejny dzień służenia swojemu panu - parsknąłem, wywracając oczami. - Nie obudzisz się z tego snu, bo to nie sen. A brutalna rzeczywistość, w której jesteś dla mnie promyczkiem szczęścia - dodałem, opierając się o blat łokciem. - Poza tym... jestem winien ci ten domek. Wiele o nim mówiliśmy zanim wyjechałaś. Miałem wrażenie, że każde nasze marzenie zamykaliśmy w jego progach i nabrał miano legendarnego. Nasz domek z ogrodem...
Offline
- Nie nabijają się że mnie, wampirze! - mruknęłam rozbawiona, rzucając w niego serwetka. Odchrząknęłam, wiercąc się jednak troszkę na swoim miejscu. - Fakt, ten domek był wspomniany tak wiele razy przeze mnie, że musiał ci się wbić w głowę mocno. Mhm, być może nawet celowo tyle o nim mówiłam... - Uśmiechnęłam się zadowolona. - Być może taki był plan - dodałam dumnie. Potem jednak mój uśmiech złagodniał. - I naprawdę udało ci się taki znaleźć? Jak daleko stąd jest...?
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Bliżej wschodniej granicy terenów wampirów - wyjaśniłem. - Niedaleko jest las, a najbliższa cywilizacja to miasteczko chyba mieszane o ile mnie pamięć nie myli - uśmiechnąłem się lekko. - Od razu pomyślałem, że by ci się spodobał ten domek, byłem tam kilka razy, postawiłem szklarnię... Ale nie zdążyłem jeszcze się tam bardziej zadomowić - dodałem, lekko wzruszając ramionami. - Naprawdę szukałem, naprawdę dla nas. Nadal z myślą, że tam uciekniemy, jak będę już głową rodu - dodałem nieco ciszej, wycierając serwetką usta po posiłku.
Offline
- Zaaraz - szepnęłam, gdy zrozumiałam jeden fakt. - Ty już kupiłeś ten domek - szepnęłam, uśmiechając się delikatnie. Lekko zagubiona, ale szczerze powiedziawszy szczeliwa. - On już jest twój - powtórzyłam dla upewnienia się. - Cai... - Westchnęłam, oblizując wargi i kręcąc głową. - Jesteś niemożliwy.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Podrapałem się niepewnie po karku, wzruszając niewinnie ramionami.
- Miałem sobie żałować - parsknąłem. - Poza tym i tak mówiłaś, że chcesz znaleźć coś tutaj, mieszkanie dla nas i dla twojej matki... Jestem przecież w stanie to zaakceptować - zapewniłem. - No i... tamten domek może być nasz na weekendy, albo na jakieś wyjazdy... Nie koniecznie na stałe - dodałem w zamyślaniu, bo tak naprawdę marzyłem o życiu w nim z Mandy, ale jeśli ona chciała inaczej... na moje kły, byłem w stanie zaakceptować wszystko, byle być z nią już... zawsze.
Offline
- Jeśli to taki domek jak z moich marzeń, to chce tam być jak najdłużej z tobą. Na stałe - powedziałam twardym, pewnym głosem. Bo to wiedziałam. Przecież tak długo o tym myślałam. To nie mogło się zmienić. Przecież nie snulabym takich planów tak długi, gdybym nie była pewna... - Ty i piękny dom z ogromnym ogrodem - szepnęłam już miękko, poruszona tym, że to marzenie nie jest już jedynie marzeniem. Może być realna rzeczywistością. Wystarczy że zaufam. Sobie i jemu. Nie bądź taka wampirzyca, Mandy. Wampirom ciężko ufać, bo zazwyczaj wybierają to co dla nich najwygodniejsze, a nie to co dobre dla innych. Ale Cai troszczył się o moją wygode. Więc ktoś powinien troszczyc się o niego. Tym kimś powinnam być ja. Ja CHCIAŁAM być tym kimś.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Hej, przecież jeszcze chwilę... Um, chwilę temu mówiłaś, że nie chcesz się przenosić i zostawiać matki... Masz tu życie - przypomniałem niepewnie, nachylając się do Mandy. Kelnerka przyszła do nas tylko na chwilę zabrać puste talerze, ale chyba zrozumiała, że toczy się tu poważna dyskusja. - Nie chce naciskać, to po prostu luźna propozycja, możemy na razie zostać przy większym mieszkaniu gdzieś tutaj, a na dłuższe weekendy jeździć tam, do domku - zaproponowałem. - Ponosząc cię nieco emocje, to całkiem urocze - dodałem, zaciskając palce na jej dłoniach.
Offline
Westchnęłam lekko rozbawiona. Faktycznie. Nosiło mnie już chyba.
- Tyle tego we mnie na raz. Dziwisz się? - szepnęłam, wzdychajac. Położyłam swoją drugą dłoń na jego dłoni. - Ale masz rację. Chcę jeszcze... Jeszcze chwilę. Załatwić wszystko na spokojnie. Znów wrócić do ciebie. Chcę to zrobić porządnie. Nie od czapy. Nie chcę rzucać nas na głęboką wodę. Minęło trochę czasu... Ale sobie przypomnimy jak żyć obok siebie, a potem... Ze sobą.
Uśmiechnęłam się delikatnie, przekręcając dłoń tak aby móc też ścisnąć jego palce w odpowiedzi na jego wcześniejszy uścisk (w którym swoją drogą było czuć jego siłę, ale nie w sensie że mnie zabolało, po prostu czułam że przed chwilą wypił krew).
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- W porządku. Po kolei, małymi kroczakami - skinąłem głową. - Poszukamy w weekend, albo w drodze do rezydencji mieszkania w centrum, by się tam przenieść, to nie będzie duża przeprowadzka, po prostu lokum na trzy osoby, a nie dwie - zaproponowałem. - A kiedy my pogodzimy wszystko co między nami... cóż, dopiero wtedy zaczniemy myśleć nad przeniesieniem się do domku z ogrodem na stałe - podsumowałem. Wyciągnąłem przy okazji portfel z kieszeni, zostawiając wyliczoną ilość banknotów.
Offline
Sięgnęłam po swoja torebek i dołożyłam jeszcze trochę napiwku i podnosiłam się z miejsca.
- W sumie... Czy naprawdę się nie zmieścimy w moim? - spytałam, zawieszając torebkę na ramieniu. - Skoro... To że spałam z innymi nie... No wiesz. Możemy spać razem - podsumowałam trochę zażenowana. Jak to możliwe? Wieki nie słyszałam swojego zażenowane go głosu. Musiałam wyglądać śmiesznie.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nie o to mi chodzi, skąd, odkąd tylko otworzyłaś mi drzwi chciałbym przytulić się do siebie podczas snu, ale... - podrapałem się po karku, ale zaraz otworzyłem po prostu drzwi przed Mandy. - Dość małe mieszkanie na trójkę pracujących wampirów, sam nie wiem... Ale masz rację, wystarczy nam chyba. Ja będę pracował pewnie gdzieś w mieście, ty jeśli szyjesz to w sypialni, a co do twojej matki się nie wypowiem.. Tak, może zbytnio przesadzam z tą przeprowadzką...
I może trochę za bardzo panikowałem na myśl o matce Mandy? Chyba nie była aż taka straszna jak kły wskazują, wystarczy stanowcza poza i upór i dam radę. Jestem tu przede wszystkim dla Mandy..
Offline
- Nie wiem czy przesadzasz, czy nie. Nagle znajdujesz się w nowej sytuacji i po prostu chcesz mieć w tym wszystko coś swojego. Swój wkład - stwoerdziłam. - Żeby czuć się pewniej po lodzie po którym stąpasz - podsumowałam, uśmiechając się do niego jednym kącikiem ust.
Gdy wyszliśmy przed budynek, niepewnie sięgnęłam po dłoń Caia i delikatnie ścisnęłam jego palce, zerkając na jego twarz kontrolnie. Przed chwilą była między nami taka przepaść że miałam ochotę się rozpłakać. Ale bałam się że będzie zły, gdy dowiedziałam się że sypialna z innymi i od tak postanowiłam znów do niego wrócić.
Przecież Mordecai nigdy nie był wyborem z braku laku. Był kimś dużo ważniejszym. Był częścią mnie.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Póki co, moim wkładem będzie większy bałagan - parsknąłem. - Przykro mi. Wolałbym inny wkład... Zawsze możesz jeszcze doliczyć do mojego wkładu domek na weekendy, oraz dodatkowa osoba do płacenia rachunków. Mogę je równie dobrze pokrywać za was, wiesz, że dla mnie to śmieszne sumy - spojrzałem miękko na Mandy, choć w moim spojrzeniu jak zawsze kryła się duma, która objawiła się lekkim uśmieszkiem. - W końcu jestem Harlandem.
Offline
- Wielki Harland, już nie dziedzic - mruknęłam, nadając mu tym samym nowy tytuł. - Mhm, to zabrzmiało lepiej w rzeczywistości niż w mojej głowie - dodałam zadowolona z siebie, uśmiechając się szeroko do wampira. - Chcę płacić swoje rachunki, a ciebie traktuje jak gościa... - Przymruzylam jedno oko. - No dobra, trochę więcej niż gościa. Ale wiem że domownikiem nie bedziesz. Raczej się nie zadomowisz w moim mieszkaniu - stwierdziłam, zagryzając wargę.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline