Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Gdy Mandy podeszła do obrazu z dziewczynką, ja zbliżyłem się do różanego ogrodu.
- Oba są cudowne. I do obu, oboje mamy słabość - zauważyłem z namysłem. - Sam nie wiem, piękna. Który obraz chciałabyś widzieć pierwszy po przebudzeniu? Bo ja twój obraz, zaspanej twarzy - uśmiechnąłem się lekko. - Nieważne. Wybierz ty, dobrze? Myślę, że masz lepszy gust ode mnie...
Offline
Zaśmiałam się i pokrecilam głową rozbawiona.
- No nie wiem, oboje chyba mamy całkiem niezły gust - stwoerdziłam. Zamilklam jednak na chwilę, aby spojrzeć to na jeden obraz to na drugi, próbując zdecydować który chciałabym zabrać. - Wybacz jednak Różany ogród, kojarzy mi się zarazem z tym pomieszczeniem jak i z ogrodem, a co za tym idzie i z tobą. I są tu też róże, które tobie kojarzą się ze mną - powedziałam, starając się w pełni uzasadnić swój wybór. - W porządku?
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- W porządku - pocałowałem ją w czoło. - Skoro aż tyle rzeczy przypomina ci o mnie, to czuję się zobowiązany do tego wyboru - uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem go w czoło. - Chodźmy, wezmę obraz i przejdziemy się jeszcze do szklarni, dobrze? - uśmiechnąłem się lekko. - Chcę jeszcze ostatai raz tam zajrzeć, nie wiem kiedy następnym razem będę odwiedzał rezydencję... Nie czuję się w niej jak w domu, choć nosi moje nazwisko...
Offline
Pokiwałam głową lekko.
- Możemy tu wpaść raz na jakiś czas. Tu się wychowałeś - zauważyłam. - Przyjadę tu z tobą. Ta rezydencja nie znika. Nie musi znikać jeśli tego nie chcesz - szepnęłam, gładząc Caia po ramieniu.
Osobiście nie miałam ochoty tu wracać ale gdyby jemu miało to poprawić nastrój, to miało to zupełnie inny wymiar dla mnie.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nie chce Mandy - mruknąłem, zdejmując ze ściany obraz. - Mam stąd niewiele dobrych wspomnień, a najważniejszym jesteś ty, więc jeśli jesteś u mojego boku, to nie widzę potrzeby tego zmieniać - uznałem spokojnie i ruszyłem do wyjścia. - Proszę, nie mówmy o tym. Przejdźmy się do przyjemnego miejsca i spędźmy przyjemnie czas nim wsiądziemy w samochód i pojedziemy w stronę marzeń - poprosiłem jeszcze.
Offline
Westchnęłam.
- Jasne, nie mówię już o tym - mruknęłam, zagryzając wargę. Podeszłam do swoich butów i wsunelam je na stopy, oraz otworzyłam drzwi Caiowi, aby bezpiecznie i ostrożnie wyszedł z pokoju z obrazem. Rozejrzałam się jeszcze po "pokoju z obrazami" i uśmiechnęłam się do siebie z melancholią. Pewnie już tu nie wrócę, a z tym pomieszczeniem wiązały się same dobre rzeczy. Ale stworzymy sobie nowe wspomnienia w nowym miejscu. Które jest tylko i wyłącznie nasze.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Gdy oddałem obraz służącemu, który miał się nim zaopiekować i zapakować do auta, obróciłem się do Mandy, która chyba żegnała się z salą. Zbliżyłem się do niej, obejmując delikatnie na wysokości krzyża.
- Wszystko w porządku? - zapytałem miękko. - Czy potrzebujesz może jeszcze chwili? - zapytałem niepewnie, przyglądając się jej, oraz jej spojrzeniu pełnemu nostalgii.
Offline
- Może jeszcze chwilki. To była moja oaza - szepnęłam, uśmiechając się szeroko i wciąż błądząc wzrokiem po pokoju. Nie wiedziałam gdzie chce zatrzymać wzrok na dluzej. - I nie wiem sama... Nie lubię twojej rezydencji. Czasem a nawet ciarki gdy myślę o tym miejscu - powedziałam szczerze i otwarcie.- Ale tutaj naprawdę lubiłam przychodzić. - Wzruszyłam ramionami. - Dobra... Może.y iść - bąknęłam, zamykając pospiesznie drzwi.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nie musisz się aż tak śpieszyć, nigdzie nas nikt nie goni... - zapewniłem miękko. - A teraz chodźmy do szklarni... Do mojego miejsca od niemal zawsze - westchnąłem miękko, łapiąc Mandy za rękę. - Wszystko w porządku? Nie chcę cię targać ze sobą, jeśli nie chcesz tu być - mruknąłem. - Po prostu... dzięki tobie ta rezydencja i życie tu było nawet miłe... Kiedy tu spaceruję z tobą jest naprawdę dobrze... Nie wiem jak ty reagujesz - uznałem.
Offline
Wzruszyłam ramionami.
- Ja tu tylko pracowałam, Cai - szepnęłam, rozglądając się po korytarzu. - Dla mnie te mury nie mają większego znaczenia. A dla ciebie mają. Bo tu dorastales. Te ściany y pamiętają cię jako małego brzdąca, złośliwe dziecko i zapewne nastoletniego buntownika. - Ponownie Wzruszyłam ramionami. - I jakoś tylko tamten pokój dawal mi złudne poczucie że mam coś własnego. Nikt tam nie chodził, był pełen kurzu. Ja go zaczęłam używać. A potem byliśmy we dwoje. To bardzo miłe wspomnienie. Masa wspomnień. Z raptem roku... Jednego roku... - mruknęłam trochę zamyślona.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Bo tylko tyle tu pracowałaś... A właściwie nie powinienem mówić "pracowałaś", a "byłaś dla mnie" - westchnąłem ciężko. - Poczucie winy, zresztą bardzo słusznie. Nie popełnię głupich błędów przeszłości - dodałem mrukliwie. - Nieważne, ja... Sam nie wiem co sądzić o tym domu. Byłem dzieckiem cały czas karconym, uczonym posłuszeństwa, dyscypliny, mało widywałem się z innymi wampirami w moim wieku, albo w ogóle istotami. Takie jest wychowanie na dworach. Tak bardzo... bezosobowe - westchnąłem słabo.
Offline
- Takie suche wychodnie jest nie tylko we dworach. Ono jest w każdym domu wampirów, które nie chcą odchodzić od tradycji i przyjąć do wiadomości że świat się zmienił. A zapewniam cię że takich jest ogrom. To moje wychowabie jest zaskakujace, nie twoje. - Wzruszyłam ramionami. - Mimo wszystko coś tam przeżyłeś tu. Albo to ja po prostu jestem taka sentymentalna. - Zaśmiałam się. - To po części fajne wychować się w jednym domu. Ja po zniknięciu taty ciągle się gdzieś przebioslilam z mamą. - Skrzywiłam się.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nasze wychowanie było skrajnie różne i lepiej się nie porównujmy pod tym względem - zauważyłem z westchnieniem. - Poza tym... chyba też nie powinienem być taki surowy na swoje wychowanie. Było kilka miłych chwil - mruknąłem, ale zaraz otrząsnąłem się, otwierając drzwi przed Mandy do ogrodu, a potem ruszając w głąb, prosto do szklarni widocznej już z oddali.
- Nieważne. Nie ma chyba sensu rozmawiać o wadach i zaletach naszego wychowania. Może kiedyś je naprawimy - dodałem na koniec.
Offline
Zagryzłam mocno wargę. "Może kiedyś je naprawimy". Mój mózg bardzo zatrzymał się na tym zdaniu i nawet nie byłam wstanie przemyśleć tego co powedziałam, bo słowa wręcz uciekły z moich ust.
- Damy co najlepsze naszemu dziecku? - mruknęłam, uśmiechając się mimowolnie na taką myśl. - Przynajmniej tak to ująłeś... Znaczy, tak zrozumiałam - dodałam z lekko powagą, ale nie tracąc przy tym swojej radości i podwodnego uśmiechu.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Zawahałem się w dalszej drodze, więc wolałem się zatrzymać między różami w ogrodzie i zastanowić się nad odpowiedzią na jej słowa, niż przemilczeć to. Już od dawna czułem, że to dla Mandy ważne, temat dziecka i raczej nie jako dziedzica rodu, a po prostu... owoc naszej miłości?
- I... chyba dobrze zrozumiałaś - odparłem ostrożnie. - Wiesz dobrze, że temat przyszłości trochę mnie przeraża, ale u twojego boku coraz bardziej się przekonuję do wizji... rodziny. Ale takiej prawdziwej rodziny, pełnej miłości - wyznałem z wolna, ostrożnie dobierając słowa. Nie było to dla mnie tak naturalne jak dysputy z doradcami, czy negocjacje biznesowe, tutaj stawka była znacznie wyższa.
- Wrócimy do tego tematu, kiedy dojedziemy do domku, dobrze? - zaproponowałem.
Offline
Zagryzłam wargę zaintrygowana.
- Jasne, nie stresuj się - szepnęłam, uśmiechając się delikatnie. - To ja, Mandy - dodałam rozbawiona i ruszyłam znów do przodu,łapiąc wcześniej wampira za dłoń.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- To wcale tak bardzo nie pomaga - mruknąłem, ale sam tak jak powiedziałem nie kontynuowałem tematu. Weszliśmy do szklarni, a moje myśli od razu uwolniły się od obaw i wahań i zmartwień... wszystko zeszło na drugi plan.
- Za nią będę tęsknił najbardziej... Tu jest mój prawdziwy dom - westchnąłem, czując jak duszne i lepie powietrze już dosięga mojej skóry. - Tutaj spędzałem najwięcej czasu i tutaj naprawdę cieszyłem się z życia... - dodałem już ciszej.
Offline
Zamruczałam potakujaco. Cai wykorzystywał chwilę aby rozejrzeć się dookoła. Za to ja skupiłam się w pełni na jego błyszczących oczach. Twarz mu się naprawdę ożywiła i w pełni rozluźniła. Kochał to miejsce jak żadne inne. To było jego miejsce i było to widać na pierwszy rzut oka.
- Rozumiem skarbie - szepnęłam, obejmując wampira od tyłu i układając głowę na jego ramieniu. - Postaram się byś w naszym domu czuł to zawsze. - Pocałowałam go w uszko, uśmiechając się delikatnie. - Pomogę ci z ogrodem, aby kwiaty kwitły tak cudowanie jak tu. Będzie ładnie, obiecuję ci.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nie musisz obiecywać, najważniejsze by mój najukochańszy kwiat był ze mną - uznałem z uśmiechem, ujmując jej dłoń. - Moja róża - dodałem, co nie potrzebowało więcej tłumaczeń, Mandy doskonale wiedziała kto jest moją różą, o czerwonych ustach i ostrych kolcach. - Wierzę, że też będę się tak czuł już codziennie, w moim prawdziwym domu - westchnąłem kiwając lekko głową.
Offline
- Tak będzie - wymrotalam uparcie, chowając nos w jego szyję. Wzięłam głęboki oddech napełniając płuca jego zapachem. Jeszcze jakiś czas temu uznałam że nigdy więcej tego nie poczuje, a tak niedawno prawie wyrzuciłam go za drzwi, chcąc udawać że wampir o tych błyszczących oczach nie istnieje. - My jesteśmy domem. Mury to dodatek. Zobaczysz.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline