Atlantis

Wyspa pełna kłów pazurów i magii!

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-03-03 17:56:24

Claretta Hyde
Gniewna wilczyca
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 6
Wzrost: 1,65 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Szaroniebieskie
WindowsChrome 72.0.3626.119

Bliźniaki

photo-1516214104703-d870798883c5?ixlib=rb-1.2.1&q=80&fm=jpg&crop=entropy&cs=tinysrgb&w=1080&fit=max&ixid=eyJhcHBfaWQiOjEyMDd9

(przykładowe domki)
(w większości jest dostęp do bieżącej wody, tak jak do elektryczności, jednak im głębiej w lesie, tym z tym gorzej)

cabin-gabbyscabinsDOTcom.jpg

hut_forest_seefeld_log_cabin_nature_forest_lodge_rest_house-1223005.jpg!d

da6ff786-05d1-4a35-8c46-697984120fd5.c10.jpg

8 LAT PO WYDARZENIACH Z HISTORII RIDDICKA I PRIMROSE



tumblr_inline_mrq3maHk0o1qz4rgp.gif

Offline

#2 2019-03-03 17:58:57

Claretta Hyde
Gniewna wilczyca
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 6
Wzrost: 1,65 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Szaroniebieskie
WindowsChrome 72.0.3626.119

Odp: Bliźniaki

Tego dnia byłam gotowa na wszystko. Założyłam mój strój treningowy, oraz zjadłam porządne śniadanie. Tata chyba od poprzedniego dnia, gdy trenowałam do późnej nocy, wiedział, że coś się kroi, ale nie odezwał się ani słowem na moje zachowanie. Nie mówiłam nikomu co planuje, uznałam, że wszyscy dowiedzą się już kiedy wyzwę ojca na pojedynek. Ostatni Beta, który tego próbował był w wieku Ridda. Wszyscy byli wtedy pewni, że dni naszego ojca jako Alfy watahy są już policzone, jednak mężczyzna się przeliczył. W trzeciej minucie walki opadł z sił od unikania i zadawania ciosów, podczas gdy tato miał jeszcze ich bardzo wiele w zanadrzu. Byłam wtedy oczarowana nim, stał się kimś na wzór mojego idola i personifikacji Wielkiego Wilka.
A dziś to ja rzucę wyzwanie mojemu tacie. I choć postanowiłam sobie, że wszyscy dowiedzą się już kiedy to będę robić, była taka jedna osoba na świecie, która przejrzała mnie natychmiast i musiałam zdradzić jej swój plan.
- Tylko nic mu nie mów - poprosiłam szeptem Daggera, który siedział na łóżku w moim pokoju. Mój brat bliźniak, starszy o kilka minut, patrzył na mnie lekko zamyślony, ze skrzyżowanymi rękami.
- A mogę skomentować ten pomysł? - upewnił się, a ja wzruszyłam lekko ramionami.
- A jak chcesz to skomentować? - obruszyłam się nieco, patrząc na brata wyzywająco.
- Raczej negatywnie - oświadczył z westchnieniem. - Myślisz, że dasz radę? Ostatnio nawet Ridda nie dałaś rady pokonać… Tata go uczył jak walczyć bardzo długo, a Ridd jest naprawdę dobrym wojownikiem, tylko ma serce… No, jego serce jest w zasadzie dokładnie takie jak jego serce, słodkie i niewinne - parsknął. - Tato ci nie odpuścić. On mógłby być Alfą po kres swoich dni - zauważył, na co zareagowałam tak jak by się każdy po mnie spodziewał. Popchnęłam Dagga, aż uderzył głową w ścianę.
- Odszczekaj to! Dam radę! - krzyknęłam, gdy mój brat też pisnął zaskoczony i cofnęłam się, rozglądając po swoim pokoju, który prócz łóżka i biurka przypominał bardziej siłownię. - Przygotowuję się do tego niemal całe życie! Od zawsze chciałabym być Alfą, a dziś się to spełni!
- Głupia - od warknął Dagger, podnosząc się z łóżka i rozmasowując guza na tyle głowy. - Jesteś zbyt porywcza by w spokoju porozmawiać z bratem, a co dopiero by pokonać Alfę w uczciwym pojedynku! Nie umiesz nic innego niż tylko walczyć i przeć do przodu, do zwycięstwa jest potrzebne coś więcej - wytknął mi, a potem wyszedł z pokoju, zły jak wilk przed pełnią.
Gdyby nie worek treningowy, uderzyłabym w ścianę, prawdopodobnie robiąc w niej dziurę. Byłam najlepsza, a skoro Dagger tego nie widział, to znaczy… to znaczy, że we mnie nie wierzył! A powinien, był moim bratem, powinien doskonale wiedzieć jak wiele poświęcam temu pragnieniu i jak wiele ćwiczę... Chcę być Alfą i nią zostanę. Będę najsilniejszą Alfą, jaką miała nasza wataha!


- Wyzywam cię na pojedynek o tytuł Alfy - oświadczyłem donośnym głosem, stojąc przed domem, gdy ojciec wyszedł dopiero przez drzwi. Wilki krzątające się po centrum osady zastygły, a wszystkie baczne spojrzenia były skierowane na mnie. Z chwilą wypowiedzenia tych słów przez dłuższą chwilę panowała cisza, w której słychać było tylko moje głębokie oddechy, oraz las, szumiący nad naszymi głowami.
- Przyjmuję wyzwanie - odparł w końcu ojciec, odkładając gazetę, którą prawdopodobnie chciał czytać przed domem jak to miał w zwyczaju. Lubił siadać przed Domem Alfy i z wyższością patrząc na swoją watahę. Ale koniec tego staruszku, teraz to ja będę patrzeć z wyższością na wilki, teraz to do mnie będą się zwracać “Alfo”... Może powinnam już wymyślić jakąś żeńską formę tego tytułu? Na pewno jakieś wilczyce mnie poprą!
Ojciec z wolna zszedł po schodach i nie spuszczając ze mnie wzroku odszedł bliżej. Na twarzy malowała mu się dziwna mieszanka dumy i kpiny, za co miałam ochotę go skopać już poza samym wyzwaniem. Jednak nawet gdy zbliżył się, nie powiedział ani słowa. Ruszył w kierunku głównego placu, a za nim ja, oraz każdy inny wilk. Wszyscy byli ciekawi, czy wojownicza córka Alfy, pokona niezniszczalnego wodza. Mogłam odpowiedzieć im już teraz, w tej chwili.
- Walczymy z użyciem broni? - zapytał ojciec głosem lekkim, jakby pytał się mnie, czy chce płatki na śniadanie. Zacisnęłam zęby, kręcąc przecząco głową.
- Tylko ręce i kły - odparłam. Kątem oka zobaczyłam jak kilka dzieciaków z mojej grupy szkoleniowej wojowników wdrapało się na jakichś dach domu, by mnie lepiej widzieć. Alfa przytaknął w tym czasie na moje życzenie i rozejrzał się po tłumie.
- Moje serce, będziesz naszym sędzią…? - zapytał uprzejmie, gdy wypatrzył czarnowłosą kobietę w tłumie. Mama przecisnęła się do naszego kręgu i popatrzyła na mnie miękko i z motywując. Zdecydowanie bardziej podobał mi się ten wzrok niż kpina ojca, czy niedowierzanie Daggera.
Nie widziałam w tłumie Daggera… Może nie powinnam go popychać? Może miał racje, że zareagowałam nieco porywczo…?
- A więc… - zaczęła mama, donośnym głosem, przechodząc między nami, dokładnie pośrodku pola walki wyznaczonego przez przyglądające nam się wilkołaki. - Walka będzie trwać tak długo aż jedna ze stron podda się, albo sędzia, czyli ja, uzna iż jeden z wilków nie jest zdolny do dalszej walki - mówiła. - Jako, że jest to walka między córką, a ojcem i moglibyście mieć jakieś zahamowania, więzy rodzinne nie grają roli w tytule Alfy…
- Nie miałam zamiaru się hamować! - zapewniłem, na co ojciec prychnął. Ktoś inny krzyknął “Dobrze Clar!” aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Doping faktycznie był cudownym popchnięciem do walki.
- W takim razie, na mój znak… - przerwała szmer mama. Ustawiłam się w pozycji do walki, podobnie jak stary Alfa. Wszyscy dookoła wstrzymali oddech, ale jedyne co widziałam to tatę. Swojego przeciwnika.
Dalej wszystko działo się już tak szybko, że ciężko było to opisać. Rzuciłam się na na ojca, jak dzika, zmieniając się niemal natychmiast. Doskonale wiedziałam jak sobie radzić w walce z wilkiem. Problem był jednak taki, że ojciec pozostał w swojej ludzkiej postaci i nim złapałam jego tors zębami… On mnie ominął! Po prostu! Kpił sobie ze mnie, żartował i pokazywał jak słaba jestem! Warknęłam. Warknęłam poważnie wściekła, a potem zaczęłam dalej atakować I dalej. I dalej. Ale ojciec dalej się nie zmieniał. Jakby nie uważał mnie za zagrożenie, jakbym nie robiła na nim wrażenia…!
A najgorsze było to, że ja opadałam z sił. Ciągłe ataki, triki, których tak się uczyłam, przełamania gardy, szybkie, mocne ataki - tak musiałam być szybka, szybsza i szybsza - osłabiały mnie. Osłabiały mnie tak bardzo, że… że już nie czułam gdzie biegnę. Moje płuca wyglądały jak dwa przebite balony, a ja biegłam tylko dlatego, bo nie miałam siły wyhamować.
Pisnęłam, gdy noga potknęła się o moją nogę, a ja upadłam. Chciałam wstać, jednak moje ciało całe się paliło. Nie miałam nawet sił by myśleć o przemianie, kompromitacja czy wstyd z powodu mojej nagości przed całą watahą był nieważny, ja nie miałam siły by się zmienić. To było przerażające, a mogło być tylko gorzej.
Nade mną stanął ojciec. Popatrzył z politowaniem i postawił na moim łbie nogę, przygważdżając ją do ziemi, tak jak nakazywała tradycja. W dodatku zrobił to lekko, co jeszcze bardziej mnie zażenowało.
- Koniec walki. Wyzywająca Claretta Hyde niezdolna do dalszej walki - powiedziała mama, a ja zawyłam żałośnie pod nogą taty.
- Clar, nie rób scen - poprosił mnie Alfa, gdy zsunął nogę z mojego łba. Przykucnął i pogłaskał mnie po uszach, patrząc z typową dla niego łagodnością i czułością. - Mam nadzieję, że ta walka cię czegoś nauczyła… A teraz proszę, wstań i zregeneruj się, musisz odpocząć skarbie… - mówił dalej, na co mruknęłam tylko cicho. Nie wiedziałam, czy targa mną wściekłość, czy żal i smutek. Było mi tak źle, miałam ochotę skulić się pod ręką taty w kulkę i łkać w wilczej postaci, aż będę miała siłę choć wstać…
- Wyzywam cię na pojedynek o tytuł Alfy - krzyknął ktoś z tłumu. Oboje z ojcem podnieśliśmy głowy, by zobaczyć Urlihka wychodzącego z tłumu wilkołaków, który z typową dla siebie pewnością siebie patrzył na ojca z wyższością. - Pokonam cię raz na zawsze starcze.
- Przekonamy się, gówniarzu - westchnął tata i uśmiechając się jeszcze do mnie, wstał z klocków i stanął do kolejnej walki, jak gdyby nigdy nic.
Wstałam o własnych siłach i nadal w wilczej postaci stanęłam wśród tłumu. Poczułam jak czyjś czuły dotyk muska moje futro między łopatkami, na co mruknęłam. On mógł mnie głaskać i choć nadal starałam się ignorować to jego dotyk był najlepszym lekarstwem na to wykończenie.
Ojciec stanął do kolejnej walki. Urlihk podobnie jak ja zachowywał się agresywnie i pewnie siebie, ale on postawił na swoją postać ludzką. Widać było, że czuje się w niej pewniej i wolał postaci na szybkość w swoich ciosach bardziej niż na sile. To było dobre założenie, jednak tata jako mistrz obrony, robił miał za nic jego ciosy. Walka była zażarta, pełna kontaktu i bardzo agresywna. Urlikh był dobrym bokserem, ale to nie był ring, a jego przeciwnik nie zamierzał się boksować. Podobnie jak przy mnie - ojciec nawet nie wyszczerzył kłów, by pogonić wilkołaka, a pokazywał cały czas jak bardzo nie dorastamy mu do pięt by przyjąć tytuł Alfy. Poza tym… Tak właśnie się czułam. Jak jakiś głupi wilk, który nic nie umie. Mruknęłam cicho i zawyłam gdy kolejna walka się zakończyła zwycięstwem ojca.
Gdy Urlikh skończył swoją serię uderzeń w gardę ojca, on oddał jednym silnym ciosem w szczękę, aż głupi zarozumialec padł na ziemię. Mama ogłosiła koniec walki, a Alfa nawet nie czuł zmęczenia.
Matka podeszła do mnie, czule głaszcząc po grzywie, a ja mruknęłam z żalem, pochylając głową. Wiedziałam, że chciała dobrze, ostatecznie pocieszenie to jedyne co teraz mogła mi ofiarować, jednak wolałam popłakać chwilę w samotności i spotkać się twarzą w twarz z Daggerem by wysłuchać jak nieodpowiednim wilczkiem byłam.
- Ktoś jeszcze!? - krzyknął ojciec, chodząc po polu, z którego zabrali przed chwilą Urlikha. - Czy ktoś jeszcze chce stawić czoła i pokazać kto tu jest silniejszy…? Co?
- Ja - podniósł się głos, na który zastrzygłam uszami. - Wyzywam cię na pojedynek o tytuł Alfy - kontynuował młodzieniec wychodząc z tłumu. Dagger zmierzył dumnym wzrokiem ojca i w samych spodniach dresowych, stanął naprzeciw niego. Wszyscy zamilkli, niektórzy jak ja, czy ojciec, z lekko ogłupiałymi wyrazami twarzy.
- Przyjmuję… - odparł z wahaniem Alfa. - Jesteś pewien? - dodał, marszcząc lekko brwi, a potem spojrzał na mnie. Nie wiedziałam jak zareagować, więc po prostu nadal patrzyłam na brata, który nie zaszczycił mnie jednak wzrokiem.
- Tak. Zawalczę o tytuł Alfy - odparł Dagger, ze złością podobną do tej, którą widziałam w swoim pokoju, gdy go popchnęłam. Nie mówił jednak już nic więcej, ani słowa. Ustawił się w pozycji do walki i czekał aż mama odejdzie ode mnie rozpocznie rywalizację jako sędzia.
I wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał po Daggerze. Zaczął walczyć.
Z zaciśniętymi zębami, wystartował do ojca, a ten tak jak przy walce  Urlikhiem bezbłędnie się obronił. Jednak gdy spróbował oddać tym samym szybkim i silnym atakiem co poprzednio, przeliczył się. Dagg zrobił błyskawiczny unik, kucając i równolegle zadając cios w brzuch ojca. Cios celny, i mocny, choć nie za szybki. Ojciec cofnął się zaskoczony ciosem, za to Dagger wyprostował się. Widać było, że małym kosztem właśnie zadał cios niezniszczalnemu Alfie, coś co nie udało się dwójce doskonałych wojowników w ich walkach. Wyraz twarzy taty zaostrzył się, gdy ruszył do odwetu, jednak popełnił ten sam błąd co ja - tracił tylko siły. Dagger unikał jego ciosów niemal tak sprawnie jak obowiązków domowych, a gdy dochodziło już do kontaktu w walce, do ostatniej chwili unikał wykonania ciosu. Gdy już go jednak zadał, był to silny cios w dowolny bolesny punkt na ciele.
Ta walka była inna niż moja, czy Urlikha. Była lepsza technicznie i zmuszała ojca do ruchu. Traktował Daggera jak równego wojownika, choć z początku było widać, że nie dowierza w jego chęć walki.
Mruknęłam cicho, gdy po uderzeniu w szyję przez Daggera, ojciec warknął i postawił wszystkie łapy na ziemi, szczerząc kły. Zdenerwował się, miał dość zabawy w wymijanie, chciał walki. Co oznacza, że… Dagger go sprowokował. Sam też się zmienił, jednak na jego pysku było widać grymas zwycięstwa. Mój brat już wiedział, wiedziało to też zapewne całe nasze zgromadzenie - walka mogła trwać dalej, ale Dagger już wygrał.


Przepasany materiałem Dagger stał dumnie na schodach do domu Alfy. Miał rozbiegany wzrok, jakby nie do końca wiedział co się właśnie działo. Nie rozumiał? Nie chciał zrozumieć? A może jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że ukradł marzenia pewnej dziewczynki, które nosiła w sercu od dziesięciu lat.
- Jak mógł…? - szepnęłam wściekła, mając na sobie koszulę mojego towarzysza. Usłyszałam westchnienie nad moim uchem.
- To była znakomita walka… Nikt się nie spodziewał tego, że ktoś taki jak Dagger może zostać naszym Alfą…
- Ale jak mógł? - powtórzyłam. - To od zawsze było moje marzenie! On nigdy nie chciał tego, wolał chodzić do Ridda, wolał snuć się po lesie i dumać, a nie dowodzić watahą…!
- Clar, nie denerwuj się tak - szepnął. - Porozmawiasz z nim w domu, jestem pewien, że gdy na spokojnie…
- Nie rozumiesz - żachnęłam się. - Ja tam nie wracam. To DOM ALFY. A ja nie jestem Alfą, oraz nie chce mieć teraz z nim nic wspólnego - podsumowałam, odwracając się i przeciskając się przez tłum, odchodząc jak najdalej od zgromadzonych. Od brata zdrajcy, od tych wszystkich wilków, które widziały moją porażkę… Od tego wszystkiego. Musiałam znaleźć miejsce gdzie spokojnie odpocznę, gdzie się wypłaczę, gdzie zbiorę siły i będę mogła wrócić. A gdy wrócę - uderzę z pełną wściekłością.


tumblr_inline_mrq3maHk0o1qz4rgp.gif

Offline

#3 2019-03-03 18:01:05

Dagger Hyde
Nowy Alfa
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 3
Wzrost: 1,85 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Piwne
WindowsChrome 72.0.3626.119

Odp: Bliźniaki

- Ona mnie nienawidzi - jęknąłem na głos, gdy siedziałem na kanapie między mamą i tatą, którzy już nie wiedzieli jak mi pomagać. Kiedy oficjalnie przyjąłem tytuł Alfy, a stary Alfa złożył swoje błogosławieństwo w imię Wielkiego Wilka, wilkołaki radowały się na wieść o nowym Alfie, ale koniec końców całe zgromadzenie wróciło do pracy i codziennych czynności. Do mnie jednak powoli zaczęło docierać co zrobiłem i że to prawda, a nie sen. Pokonałem ojca, zostałem Alfą i jednocześnie największym wrogiem Claretty.
- Mogę ci tylko powiedzieć, że była to znakomita walka - zapewnił mnie tata. - No wiesz, taktyczna, przemyślana… Godna prawdziwego Alfy.
- To Clar miała nim być - jęknąłem. - To znaczy, dam radę, wiem co robić i wiem, że podobałam, a dobro watahy zawsze było dla mnie najważniejsze, jednak to Claretta odkąd nas pytali co chcemy robić w przyszłości, mówiła, że chce zostać Alfą, jak jej tatuś - zauważyłem, zerkając na byłego wodza. On za to wzruszył ramionami, a mama parsknęła śmiechem.
- Ty mówiłeś, że chcesz nauczyć się czarować - wspomniała wilczyca z westchnieniem typowym dla matek, na co ponownie jęknąłem, wywracając oczami wstałem z kanapy. Ruszyłem do kuchni, gdzie z lodówki wyciągnąłem puszkę piwa, które pijaliśmy czasem z tatą.
- Wiecie gdzie poszła?
- Prawdopodobnie do Ridda. Zawsze możesz podpytać tego wilka, co za nią cały czas chodzi - zauważył. - To jej serce?
- Nie wiem, nie wspominała mi, że znalazła serce. A mówiliśmy sobie raczej o wszystkim… - odparłem, wzruszając ramionami i połykając wraz z piwem niedopowiedzenie. Ostatecznie też miałem tajemnice, nie zdziwiłbym się, jeśli Claretta jeszcze nie czuła się gotowa na związek z sercem i po prostu udawała, że tematu nie ma. Niemądra wilczyca…
- Myślicie, że wróci? - zadałem kolejne pytanie, wracając do salonu. Tym razem tata zacisnął usta. - Proszę o szczere odpowiedzi, teoretycznie jestem teraz waszym Alfą…
- A powiedz to jeszcze raz, to ci futro powyrywam! - zagroziła mama ostrym głosem. - Nadal masz obowiązki w tym domu, młody wilkołaku, a to, że jesteś Alfą, nie zmieniło tego, że jesteś też naszym synem! - zapewniła, wskazując mnie palcem, a ja i tak poczułem się zbesztany.
- Dobrze, dobrze… Ale co z Clarett…? - zapytałem jeszcze raz niepewnie. Mama westchnęła ciężko i wstała z kanapy. Minęła mnie, lekko pocierając po ramieniu.
- Wróci - uspokoiła mnie. - Musi przemyśleć swoje zachowanie, może u Ridda zacznie myśleć na spokojnie i gdy wróci, pogratuluję ci serdecznie. Jesteś jej bratem macie za sobą już tyle lat, że waszego przywiązania nie zmieni tego jedno wydarzenie - dodałam z lekkim uśmiechem i weszła do kuchni. Ojciec także wstał i poszedł po gazetę, której w końcu nie doczytał.
- Mogłem być Alfą jeszcze tyle lat… Nie wiem co cię pchnęło, młody - przyznał szczerze, lekko wzruszając ramionami. Westchnąłem ciężko i niewiele mogąc ze sobą zrobić, dopiłem piwo do końca jednym duszkiem i wyszedłem z domu. Skoro nie mogłem na razie zrobić nic z Clarettą, to przynajmniej zrobię coś ze sobą.


Przebiegłem kawał drogi, nim stanąłem na moment by odpocząć. Latem las robił się piękny. Światło słoneczne zaglądało nieśmiało przez zielone korony drzew, dookoła pachniało świeżą naturą. Dalej przeszedłem już spokojnym krokiem, w stronę szumu rwącego, niewielkiego strumienia, przepływającego przez las. Lubiłem tu spacerować. Dużo zieleni i krzaczorów, kilka krzaków z jagodami, oraz inna dzika przyroda. Natomiast za rzeką, którą przeskakiwałem jednym susem z rozbiegu był jeden taki fragment lasu, gdzie drzewa rosły rzadziej, a między nimi krzaki były wykopane i przerobione na pleciony mur. Między trzema drzewami zawieszony był baldachim z pozszywanych kolorowych, cienkich materiałów, który dzięki sprytnemu zaklęciu był wodoodporny - podczas ulewy, choć niepozorny, sprawiał się doskonale.
No właśnie. Sprytne zaklęcie rzucił nie kto inny jak pewien sprytny czarodziej. A ten czarodziej siedział już spokojnie pod baldachimem, czytając jakiś gruby tomiszon tajemnych nauk o magii.
- Myślałem, że skoro masz wakacje, przestaniesz siedzieć nosem w podręcznikach - wytknąłem mu, siadając obok z westchnieniem. Chłopak uniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się lekko, odkładając księgę.
- A ja myślałem, że skoro jesteś Alfą, to nie będziesz miał już dla mnie ani chwili wolnego - wytknął mi Jeremy i poczekał aż pokręcę głową. - Tak, widziałem walkę. Miałem Vipowską lożę w koronie drzew - dodał.
- I jak, podobało ci się? - parsknąłem, a czarodziej wzruszył ramionami.
- Byłeś dziki. No i nie lubię przemocy, wiesz przecież - odparł nieco przemądrzałym tonem. - Ale chyba w waszej kulturze, można było uznać to za “ładną” walkę - dodał. Skinąłem głową.
- Ta… Clar niestety chyba tego tak nie widzi.
- Pokłóciliście się?
- Gorzej, uciekła - odparłem, a Jeremy wyglądał na przejętego.
- Będziecie jej szukać? Powinieneś z nią porozmawiać. Przecież nie może się gniewać za coś takiego, jesteście rodzeństwem… - mówił zdenerwowany, patrząc na mnie intensywnie. Parsknąłem śmiechem. Zawsze mnie rozczula ta jego emocjonalność oraz to jak serce trzyma na rękach, ufny i szczery… Chyba czarodzieje tak mają.
- Claretta jest dorosła - zacząłem. - Poza tym… Odebrałem jej tytuł Alfy. Nie wiem czy zdawała sobie sprawę, że też zawsze kusiło mnie by spróbować i zostać wodzem. A Clar… Ona patrzyła tylko na siebie w swoim pragnieniu, nie umie myśleć taktycznie ani strategicznie, myśli siłą i pięściami, a nie zdaje sobie sprawy z obowiązków Alfy watahy, czy z odpowiedzialnością jaką niesie za sobą to miejsce…
- Nadal powinniście porozmawiać - uciął mi, co raczej rzadko robił. - Szczerze, jak siostra z bratem - dodał. - Nie wierzę, że ten tytuł mógłby podzielić was jako rodzeństwo - podsumował, krzywiąc się niego. Westchnąłem ciężko, nie podejmując ją starań tłumaczenia.
Jeremy miał teraz tylko dużo młodsze rodzeństwo, małe dzieciaki, dlatego zawsze gdy się z nim spotykaliśmy, już jako dzieci, podkreślał nie raz jak nam zazdrości, że mamy siebie, no i jeszcze naszego kochającego nas starszego brata. Jednak po naszym wstąpieniu w pełnoletność, najczęściej tylko ja spotykałem się już z czarodziejem. Claretta skupiała się na treningach, na walkach i ćwiczeniach, a ja… Cóż, a ja czas wolny spędzam na spacerowaniu po lesie oraz przyglądaniu się jak Jeremy ćwiczy magię. Uwielbiałem patrzeć jak czarował, jak jego wielkie iluzję stawały się coraz lepsze, jak potrafił poruszyć wiatr, czy rośliny, nagiąć je do własnej woli…
- Nieważne - uznałem w końcu i położyłem się na plecach. - Poczarujesz? To co ostatnio - zapytałem, niemalże głosem ciekawskiego dziecka. Czarodziej zaśmiał się słabo i także położył się na plecach, u mojego boku. Nasze ramiona stykały się ze sobą, a gdy Jeremy wyciągnął rękę nad siebie, śledziłem uważnie każdy jego ruch, gdy zmieniał baldachim nad nami w zupełnie co innego.
Byliśmy w zimowym borze. Wysokie sosny, w całości ośnieżone, widok zupełnie obcy jak na tak bliskie okolice wybrzeża. Dookoła nad leżał gruby śnieg, a nasze oddechy zmieniały się w parę, jednak nie czułem zimna, mimo, że miałem na sobie tylko podkoszulek i luźne spodnie, a Jeremy był ubrany we wzorzystą tunikę i rybaczki. Oboje nie czuliśmy jednak zimna, a mimo wszystko i tak z uśmiechem wspomniałem szczypanie w nos zimna.
- Lubię to wspomnienie - przyznałem na głos, z lekkim uśmiechem. - To była daleka wycieczka, ale było warto…
- No nie wiem. Nadal mnie trzyma przeziębienie! - oświadczył, na co się zaśmiałem, a potem dołączył do śmiechu i on sam. - No dobra. To dobre wspomnienie - zgodził się i przysunął do mnie bliżej, wtulając się w tors. - To był miły weekend… Uciekaliśmy przed Clar, która chciała nas zakopać żywcem w śniegu…
- Taa, ale się przewróciliśmy i i tak wszyscy skończyliśmy w śniegu - zaśmiałem się, kiwają głową i obejmując Jeremiego niemal w odruchu.-  Myślałem, że Ridd nas wszystkich pozabija. To miał być jego romantyczny wypad z Prim do spa i całego tego kurortu, a my za bardzo się nudziliśmy…
- I tak uważam, że było warto. Zabawa z wami zawsze była najlepsza - westchnął, przymykając oczy.
Z nieba zaczął padać śnieg, jednak moje serce topniało coraz bardziej.
- Nadal im nie powiedziałem - szepnąłem z nutą wstydu. Jeremy drgnął, jednak nie ruszył się za nadto.
- Nie musisz się chyba śpieszyć - zauważył. - Poza tym jestem pewien, że zrozumieją - dodał miękko, choć już z mniejszą pewnością niż gdy mówił o pogodzeniu się z Clar. Skrzywiłem się nieco bardziej i starałem skupić na spadających na moją twarz, iluzji płatów śniegu.
- Mówiłem ci. Jeszcze nigdy nie słyszałem o wilku, którego serce byłoby facetem - burknąłem, mocniej zaciskając palce na ramieniu Jeremiego.


- Jestem - oświadczyłem, gdy wróciłem do domu. - Musiałem się przewietrzyć - dodałem, gdy minąłem tatę na kanapie.
- Byłeś u Clar?
- Nie, w lesie. Spotkałem się z Jeremim, wrócił właśnie ze szkoły na wakacje - wyjaśniłem. - Chciałem się przywitać i powiedzieć co u nas nowego - westchnąłem i ruszyłem schodami na górę do swojego pokoju.
Minąłem pokój Clar, zaglądając do środka. Nie było tu nikogo od rana… Z westchnieniem zamknąłem drzwi do pokoju i po prostu ruszyłem do siebie. Jutro zacznę być pełnoprawnym Alfą. Muszę się przygotować na moje obowiązki.


34d911b3b8643.png

Offline

#4 2019-09-04 21:16:37

Claretta Hyde
Gniewna wilczyca
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 6
Wzrost: 1,65 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Szaroniebieskie
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Bliźniaki

Kiedy Riddick pożegnał Prim oraz dzieciaki, kiedy rano wszyscy wychodzili do miasta, mógł dopiero skupić się na mojej osobie. Od wczoraj siedziałam u brata, nie wyobrażałam sobie na razie powrotu do watahy, do zdradzieckiego Alfy…
- Nie możesz zostać u mnie na zawsze - zaczął Ridd, jakby czytając mi w myślach. Spojrzałam na dorosłego wilkołaka, który wraz ze swoim delikatnym sercem uwił tu prawdziwe gniazdko miłości i rodzinnej, domowej atmosfery. Był długi czas moim idolem, jednak szybko zrozumiałam, że nie interesował mnie ten rodzaj spełnienia jaki reprezentował sobą Ridd, choć go kochałam całym sercem. Zawsze mnie wspierał więc i tym razem nie odmówił mi noclegu.
- Nie zostanę przecież - bąknęłam, odwracając wzrok od jego karcącego spojrzenia. - Po prostu… muszę zebrać siły, by rzucić wyzwanie Daggerowi i wtedy…
- Znowu będziesz walczyć i znów przegrasz - warknął, przerywając mi. - Clara zrozum, Dagg wygrał w uczciwej walce, udowadniając, że umie pokonać byłego Alfę taktycznie, w sposób przemyślany, ale i honorowy. Potrafi wznieść się ponad rodzinę i zrobić to co instynkt przywódczy mu podpowiada - zauważył już spokojnym, pouczającym tonem. Ale ja nie lubiłam być pouczana w taki sposób.
- Ale Ridd, to było moje marzenie! - uparłam się, patrząc wściekle na swoje stopy. - To ja zawsze chciałam być Alfą i to ja zawsze chciałam pokonać tatę i…
- No właśnie, twoje plany kończyły się na pokonywaniu każdej przeszkody - westchnął. - Claretto, przykro mi to mówić, ale muszę. Byłabyś beznadziejną Alfą - oświadczył sucho, co dodatkowo wbiło mnie w fotel.
- Odszczekaj to!
- Ani mi się śni - odparł. - Kocham cię siostrzyczko, ale znam cię dosłownie od kojca i wiem doskonale jak zachowywałeś się… Zawsze. Byłaś porywcza, w gorącej wodzie kompana, wojownicza, silna… ale nigdy specjalnie nie wytrzymywałaś presji walki. Po prostu mocno biłaś - westchnął z nostalgią, jakby jakieś wspomnienie szczególnie utkwiło mu w pamięci. - Byłaś od zawsze moim zupełnym przeciwieństwem - przyznałem miękko. - A Dagger? Cichy, ale zawsze przytomny. Charyzmatyczny, gdy już się odezwał. Doskonale zapamiętuje niemal każdą technikę jakiej go uczyłem… On myśli, jest mózgiem. Nie był nigdy tak silny jak ty, ale to nie siła była jego atutem - przerwał w końcu i po prostu popatrzył na mnie miękko. - Jesteś wojowniczką, a nie Alfą. Twój brat nie chciał cię ranić - dodał łagodniej, podsumowując wszystkie moje złości i poczucie niesprawiedliwości miłym uśmiechem i słowami “nie walcz już”. Nie, nie, nie, nie podobało mi się to ani trochę! Trenowałam całe życie by zostać Alfą mojej watahy, a teraz mój własny brat bliźniak mi to perfidnie odbierał!
- Jestem Aflą…
- Nie, nie jesteś - westchnął ciężko Ridd. - Jesteś Claretta Hyde i to czy jesteś, lub nie jesteś Alfą nie określa cię jako wilka. Przecież nadal możesz prowadzić dobre życie jako wojowniczka, szkolić młodych i wspierać swojego brata - zapewniał mnie dalej. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się niedobrze, na samą myśl o “wspieraniu brata”.
- Pokłóciliśmy się wczoraj rano - przyznałam się cicho. - I… uderzyłam go, Ridd. Chyba nieco za mocno - przyznałam się zaraz, teraz czując wstyd. - Myślisz, że może w zemście…?
- Nie - westchnął. - Przecież znasz Daggera. On nie mści się, ani nie rozpamiętuje. Nie lubi też walki i pewnie jeśli wyzwiesz go do walki o tytuł Alfy… - Riddick skrzywił się nieco. - To nie będzie walczył. Tak sądzę. Wiesz, że Alfa ma taką możliwość, ale… Czy będziesz dumna, jeśli będziesz takim Alfą? Którą przejęła tytuł bo chciała i już? - popatrzył na mnie pobłażliwie, jak na swoje dzieci, kiedy zrobią coś głupiego. Ale ja już nie byłam dzieckiem. Nie lubiłam gdy się mnie tak traktowało. I nie podobało mi się zachowanie Ridda w stosunku do mnie, ponieważ zawsze przyklaskiwał moim marzeniom, a teraz każe mi się pogodzić z tym, że nigdy już ich nie spełnię.
Chciałam już wstać i mocno zaakcentować swoje niezadowolenie, jednak Ridd spoważniał w jednej chwili podniósł się z fotela na równe nogi i rozejrzał po salonie pośpiesznie. Sama tak samo zerwałam się w pozycji bojowej, patrząc uważnie co wyczuł mój brat. To było jego terytorium, jego leżę, więc był bardziej czuły na zapachy zakłócające tutejszą okolicę, dlatego ja nawet nie zdążyłam niczego poczuć.
- Ktoś jest u drzwi frontowych… Nie znam tego zapachu... - warknął niskim, gardłowym głosem. Podszedł ostrożnie, czając się do drzwi, a gdy i ja zbliżałam się wraz z nim… No tak, powinnam od razu poznać ten zapach. Albo nie powinnam. Sama nie wiem. W jego sprawie niczego nie wiedziałam i chyba dlatego aż tak się skrzywiłam, gdy przestałam się czaić w pozycji bojowej.
- Nie musisz panikować, znam go - westchnęłam, podchodząc normalne do drzwi i otwierając je, skrzywiona jakbym właśnie zjadła surowe mięso. - Co ty tu robisz na Wielkiego WIlka? - prychnęłam na wilkołaka, nieco starszego ode mnie w blond, nie ułożonej czuprynie z piegami pokrywającymi mu całą twarz.
- Kto to? - zapytał ciekawsko Riddick wyglądając mi zza ramienia, i obserwując badawczo wilkołaka, stojącego na ganku, który czuł się wyraźnie zagubiony. Pewnie przyszedł tu za moim zapachem, ale nie rozróżnił mojego od mojego starszego brata i nie spodziewał się jeszcze kogoś.
- Michael - przestawiłam blond wilka. - Mój znajomy.
- Serce - wtrącił, na co jak zawsze zareagowałam warknięciem. Mike skulił się nieco (czasem trzepnęłam go w ramię za takie poprawianie, może dlatego), ale zaraz cofnął też o kroczek.
- Witaj… Tak, nazywam się Michael, Michael Kunst - przedstawił się wilkołak, prostując spokojnie. - Szukałem Claretty, nie wróciła na noc do domu i się martwiłem…
- To Dom Alfy, a nie mój dom, nie wrócę tam już nigdy - syknęłam i wróciłam do salonu. Tylko jeszcze tego tu brakowało. Kątem oka widziałam jak Riddick zaprasza Michaela do środka, na co młodzieniec dziękuje mu promiennym uśmiechem, jakby samo słońce uśmiechało się do ciebie…
- A to nie jest moje serce - dodałam oburzona, że w ogóle poruszamy ten temat. Znów. Niezmiennie go nie lubiłam. Michael jednak z cichym westchnieniem usiadł na kanapie, naprzeciwko mojego fotela, w którym siedziałam z podciągniętymi pod brodę kolanami. Ridd usiadł obok blondyna, zerkając cały czas to na mnie, a to na Mike’a.
Głupi. Mówiłam mu, żeby za mną nie chodził. Ale odkąd go pierwszy raz zobaczyłam, kiedy chciałam zamówić wiosek z figurką Wielkiego Wilka na szczęście.. Był jak mój cień. Kazałam mu ode mnie odejść, a ten oddalał się najwyżej na dwadzieścia metrów. Zawsze był gdzieś w zasięgu mojego wzroku i to nie tak, że ja go szukałam w tłumie, skąd! On po prostu mnie śledził i prześladował.
A przecież moim sercem nie mógł być ARTYSTA. Co za durnota, by bratnią duszą wojowniczki, przyszłej Alfy, był ktoś tak potulny i spokojny jak właśnie ten wilkołak. Nieuczesany, słodki i często tak nieporadny podczas polowań. To na pewno był jeden wielki żart Wielkiego Wilka. Nie mogło być, on nie mógł być… Nie! Po prostu nie i już.
- Kiedyś musisz wrócić do nas, do stada - ponowił próbę, delikatnie, łagodnym głosem. Ugh, jakie to było irytujące, to dziecinne podejście do mnie, jakbym… jakbym wcale nie była dorosła!
- Nie, dopóki Dagger jest Alfą! - opierałam się dalej. - Nie rozumiesz, że przegrałam? To po co żyłam nie ma już sensu? Mój brat odebrał mi mój najważniejszy cel! - mówiłam ciągle i ciągle to samo, jakby nie mogli wszyscy zrozumieć za pierwszym razem.
Mike skrzywił się tylko i pokręcił głową.
- Możesz nocować u mnie w pracowni, odstąpię ci łóżka - mówił nadal łagodnie. - Toja grupa uczniów czeka na ciebie, ja się martwię jak nie ma cię z watahą… Nie musisz być Alfą, by być niezbędną i ważną w naszym stadzie, zawsze byłaś tak bardzo potrzebna… Dagg się martwi o ciebie, nie podoba mu się, że cię nadal nie ma i… Wyszedł dziś po porannej naradzie i nie wraca. Twoi rodzice planują wynieść się z domu Alfy do nowego leża… - mówił powoli, jakby się upewniał, czy go w ogóle słucham i rozumiem co mówi. Oj Michael, to nie ty mówiłeś niewyraźnie, po prostu informacja, którą starałeś się mi przekazać niewiele mnie obchodziła, więc jej nie chciałam słyszeć.
- Ale ma rację, powinnaś wrócić do stada - bąknął nieśmiało Riddick, za co zgromiłam go wzrokiem. Co ciekawe, nigdy to na niego nie działało. - Ja jestem Omegą z własnego wyboru, moje szczenięta jednak też należą do stada jako Bety i staram się by jak najczęściej tam przebywały. Czy to w szkółce, czy to u dziadków… - wspomniał. - Ale ty jesteś ważną częścią społeczności, watahy. Jeśli tak bardzo zasłużyłaś na miejsce Alfy, to dlaczego teraz obrażasz się na całą watahę? - westchnąłem. - To zachowanie, które nie przystoi przywódcy - uznał z powagą, a ja myślałam, że zapadnę się w sobie. Wstałam z fotela i ruszyłam na piętro. W parę sekund byłam już spakowana i zeszłam, by dotrzeć jak najszybciej do drzwi.
- C-Clara? - zawołał za mną Michael. - Gdzie znów idziesz?
- Do twojej pracowni - odparłam sucho. - Nadaje się doskonale na Alfę i nie będzie mnie stary pryk pouczał jak być przywódcą - wytknęłam, ostatni raz rzucając spojrzenie Riddickowi, a następnie wychodząc z jego domu. Zaraz za mną wyszedł też Mike, ale na całe szczęście nie zaczął ze mną rozmawiać.
Chciałam być Alfą.
Chciałam być silniejsza, sprytniejsza i szybsza.
Chciałam inne serce.
Chciałam… Wiele rzeczy. I wszystkie je zdobędę, naturalnie ciężką pracą.


tumblr_inline_mrq3maHk0o1qz4rgp.gif

Offline

#5 2019-11-14 21:31:16

Dagger Hyde
Nowy Alfa
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 3
Wzrost: 1,85 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Piwne
WindowsChrome 78.0.3904.97

Odp: Bliźniaki


Zaraz po porannych obowiązkach Alfy udałem się na “spacer”. Mianowicie spacerem były odwiedziny u Jeremiego u niego w domu. Lubiłem jego rodzinę, a ona lubiła mnie, szczególnie mama Jeremiego, pani Felicia. Często pomagałem im w domu, ponieważ tata Jeremiego jako znamienity wykładowca magii często był zapraszany na prowadzenie zajęć na najróżniejszych uczelniach. Pani Felicia sama nie dawała sobie ze wszystkim rady, zajmowanie się młodszym rodzeństwem Jeremiego, domem i jeszcze pracą jako zielarka. Na szczęście odkąd mój czarodziej powrócił na stałe do domu z uczelni jego mama będzie miała dodatkową parę rąk do pracy, jednak… Ja też się zawsze przydaje.
Poza tym dom Jeremiego był zupełną odskocznią od powagi i dyscypliny jakiej doświadczyłem u siebie w stadzie. Młodsze rodzeństwo Jeremiego, Lilith i Ollgier były jak dwa żywe srebra w dodatku obdarzone niezwykłym darem magii ognia, przez którą co i raz w ich domostwie wybuchały małe pożary. Najczęściej niegroźne, jednak było to bardzo kłopotliwe. Mimo wszystko wszyscy kochali się tacy jacy byli. Dwa młode płomyki, matka i ojciec jak podmuchy wiatru z wysoko zadartymi głowami i on. Mój radosny czarodziej, o skórze delikatnej jak płatki kwiatu. Nigdy sam nie potrafię określić kiedy spojrzałem na Jeremiego inaczej niż na przyjaciela, decydowałem między chwilą gdy na śniegu spojrzałem w jego piękne, zielone oczy, a momentem, kiedy podczas wspólnego sprzątania wpadliśmy na siebie i w ostatniej chwili złapałem go nim zderzył się z podłogą. Pamiętam wtedy jak serce mi wyrwało się z piersi, gdy uniosłem go z łatwością i mimo iż Jeremiemu już nic nie groziło, to ja i tak dalej przyciągałem go do siebie.
Moje serce miało jednak inne zdanie na ten temat.
- Głupiś, pierwszy raz gdy zobaczyłem w twoich oczach ten błysk, to gdy opowiadałem ci o moim partnerze na coroczny bal w akademii - zaśmiał się perliście, odkładając księgę zaklęć, którą miał w zwyczaju studiować, na bok. Prychnął ostentacyjnie, łapiąc mocniej siekierę w ręce i przymierzając się do ścięcia kolejnego kawałka drewna.
Było całkiem ciepłe popołudnie, ale obiecałem pan Felici narąbać trochę drewna, ponieważ będzie jej potrzebne do pieca podczas przygotowywania mikstur na zamówienie dla mojej watahy. Jeremy oczywiście stronił od prac fizycznych, ale bez zawahania uznał, że będzie mi towarzyszył w czasie pracy.
- Byłem zaskoczony, że mówiłeś o “partnerze”, a nie “partnerce” - wytłumaczyłem pośpiesznie. - Dla mnie to nie było takie oczywiste! W watahach nigdy przenigdy nic takiego nie zaszło - wytłumaczyłem pośpiesznie, wbijając siekierę w pieniek, a następnie zdejmując z siebie przepoconą koszulkę z naturalnego materiału. - Ty od zawsze wiedziałeś, że lubisz facetów, to co innego!
- Nie wszyscy czekają na swoją wielką wilczą miłość. Niektórzy sami muszą ją odszukać…
- Wiem Jeremy, nie ma co podważać faktów - zgodziłem się spokojnie i zaraz znów dzierżyłem siekierę by kontynuować rąbanie drwa.
Bo był to fakt. Jeremy mógł wpłynąć na swój wybór, nie musiałem być to ja. Jednak dzięki Wielkiemu Wilkowi, moje serce odwzajemniło moje uczucia, choć tak niespodziewane i zagadkowe dla mnie. Nie  wiedziałem co robić gdy chłopak pocałował mnie z taką miłością, że nogi się pode mną ugięły. Spanikowałem, zupełnie zesztywniałem, a gdy tylko się odsunął i powiedział “spokojnie, to tylko ja Dagg” to naprawdę ogarnął mnie spokój…! Nie umiałem tego wyjaśnić słowami, ale tak już było. Ten jeden nieco leniwy, przemądrzały i delikatny czaordziej miał nade mną władzę większą niż sam Wielki Wilk i nadal ciężko mi było jeszcze pogodzić się z tym faktem.
- Wiesz, że wyglądasz całkiem seksownie? - zapytał Jeremy przeciągając nieco litery. Drgnąłem lekko, wbijając znów siekierę w pieniek, a potem odwracając się do leniwego czarodzieja.
- Wiesz, że czarodzieje są zbyt nieśmiali by mówić to tak lekko?
- Widocznie nie jestem aż tak nieśmiały - zaśmiał się szczerze, wpatrując się we mnie zupełnie zauroczony i zachęcając mnie do podejścia bliżej siebie. Z cichym westchnieniem ruszyłem w jego stronę, nie umiejąc mu się oprzeć. Jednak gdy tylko stanąłem nad siedzącym Jeremym uśmiechnąłem się z pobłażaniem.
- Jeremy, co ci chodzi po głowie, chciałeś czytać przecież…
- Ale już nie chce - mruknął, łapiąc mnie za nogawkę spodni i ciągnąć w dół. Nie byłem jednak pewien czy chce je ściągnąć czy po prostu dać mi znać bym sam usiadł, z tym czarodziejem nigdy nic nie wiadomo. - Nikogo nie ma, Dagg… - dodał jękliwie, nie dając za wygraną. Nie miałem za wygraną długo mu się przeciwstawiać, więc po prostu z westchnieniem usiadłem obok chłopaka, obserwując jego błyszczące oczy. Lubiłem to, nawet jego szczęście sprawiało, że cieszyłem się z każdej chwili życia. Nim jednak zdążyłem zaprotestować czarodziej przesiadł się okrakiem na moje kolana, twarzą wprost do mnie i uśmiechnął się radośnie, nim pocałował mnie szybciutko w usta, jak dziecko które przechytrzyło drugie dziecko.
Poczułem jak wokół moich dłoni zaczynają rosnąć polne kwiaty, trawa i pomniejsze chwasty. Jeremy tak działał na wszystko w swoim otoczeniu, gdy był szczęśliwy, albo… podniecony.
- Jeremy…
- Prosze, tylko cię rozluźnię - poprosił cichutko, kładąc jedną dłoń na moim torsie, na wysokości klatki piersiowej, a następnie wsunął też drugą na mój wilgotny kark. Nie przeszkadzało mu to jednak ani trochę. Pocałował mnie znów, tym razem dłużej i nie odskakując, a przysuwając się bliżej i bliżej. Nie umiałem, nie chciałem go powstrzymywać, kiedy przysunął się i kiedy starał się jeszcze dokładniej przy pocałunkach. Był tak pełen miłości i pragnienia mnie, czułem to instynktownie, a jednak tak wiele ale krążyło po mojej głowie, kiedy sunął swoimi szczupłymi palcami po całym moim ciele. Moje zmęczenie odchodziło w niepamięć, kiedy gładził po mojej skórze, a mimo że rozluźniałem się z każdą chwilą, to jednak tyle oporów nadal miałem w sobie. Dlaczego nie umiałem się ich wyzbyć?
- Zostaniesz dziś na noc…? - zapytał mnie miękko, odsuwając się nieco, by dać mi przestrzeń do oddychania i jak sądziłem by jeszcze raz na mnie poprarzeć. Chwilę wahałem się z odpowiedzią.
- Nie chcesz spać sam?
- Nie. Chcę spać z tobą - poprawił mnie rozbawiony moją głupotą i przeczesał mi włosy. Skrzywiłem się nieco, odwracając wzrok, bym nie musiał patrzeć na jego żal.
- N-nie wiem - odparłem z wolna. - Mam dużo pracy jako Alfa, no i moi rodzice potrzebują pomocy z przeprowadzką…
- Zaczyna mi się nie podobać to całe bycie Alfą… Ni będziesz miał teraz dla mnie czasu? - zapytał nieco oburzony, krzyżując ręce na piersi. Wróciłem spojrzeniem do Jeremiego w jednej chwili.
- Nie, skąd! - zaprzeczyłem od razu, ujmując jego ramie. - Jesteś dla mnie bardzo ważny, naprawdę, jesteś moim sercem, długo nie wytrzymam bez twojej bliskości…
- Ale jakimś dziwnym trafem tak rzadko się do mnie zbliższarz - mruknął niezadowolony, nie odrzucając mojej ręki. - Myślałem, że już się oswoiłeś, że to ja jestem twoim sercem…
- Podstawą mojej kultury jest poznanie miłości i wydanie na świat silnego potomstwa - powiedziałem beznamiętnie, wcinając się w słowo czarodzieja. Tak jak się spodziewałem, Jeremy wstał z moich kolan, odsuwając się na kilka kroków. Wiedziałem, że będzie to bolesn, i że pewnie tego pożałuję, ale… Mogę mu to powiedzieć, to moje serce, a nawet muszę.
- Wybacz, że ci niczego nie urodzę - podsumował niezadowolony czarodziej. - Tak myślałem. Nie masz zielonego pojęcia jak to jest być z facetem, a w dodatku tego nie akceptujesz, a na koniec jesteś i tak nie zadowolony bo nie zaciążę - wyliczył oskarżycielsko. Skrzywiłem się, czując dokładnie jak każde z tych słów boli Jeremiego. Z naszej dwójki, to właśnie on bardziej cierpiał. Ja byłem po prostu… zagubiony.
- Jeremy… Jesteś moim sercem…
- Nie zaczynaj z tym znowu - poprosił ostrzejszym głosem. - Jeśli jestem twoim sercem… to czemu nikt o tym nie wie? Czemu nikomu nie powiedziałeś? - wytknął, a po chwili wahania i zagryzania swoich pełnych warg wyrzucił z siebie jeszcze jedno oskarżenie. - Według twojej tradycji powinniśmy mieszkać razem, prawda? W naszym leżu? Ale tym się już Alfa nie pochwali? Bo jego serce nie jest takie jak wszyscy oczekują, co?
- Proszę cię zrozum mnie…!
- Nie Dagg, ty mnie zrozum - znów mi przerwał. - Może ty nie wybierasz serca, może ty kochasz je chodźby cię nożem dźgało… Ale ja nie. Nie wytłumaczę sobie tak łatwo każdej rany jaką mi zadajesz - zauważył, a coś w jego słowach sprawiło, że zacząłem panikować. - W innym związku, z kim innym… Pewnie bym zerwał - powiedział czarodziej wprost, już ciszej, bardziej zbolałym tonem, a ja poczułem autentyczny strach. - Nie spełniam twoich oczekiwań, a ty się cały czas boisz. Po prostu bym się rozstał z taką osobą…
- Błagam nie… - jęknąłem, podnosząc się na równe nogi, a potem zbliżając się do Jeremiego. - Nie, jesteś moim sercem, ja… ja nie mogę cię stracić, ja…
- Przestań Dagg… P-przestań mi mówić o swoich potrzebach - wyszeptał czarodziej, a oczy mu się zaszkliły, gdy odsuwał się ode mnie. - Jestem twoim sercem. Ale czy ty jesteś moim…? Czy zasłużyłeś? - wydukał. - Myślałeś, że my po prostu będziemy już razem i po sprawie? Że…. że nie musisz się w żaden sposób starać i możesz sobie czekać z oswajaniem się ile chcesz? Dagg, nie jestem wilkiem - wyrzucił z siebie na jednym oddechu i wyminął mnie podnosząc z ziemi księgę i idąc pośpiesznym krokiem w stronę domu.
Odprowadziłem go załamanym wzrokiem, czując jak bardzo zawodzę wszystkich moich najbliższych w ostatnim czasi. Może… faktycznie byłem egoistą? Egoistą który został Alfą, egoistą który nie pomyślał ani chwili nad uczuciami swojego serca, które może być już mną zmęczone?
Ruszyłem za Jeremim, by starać się wszystko jakkolwiek naprostować.


34d911b3b8643.png

Offline

#6 2021-04-07 22:18:50

Claretta Hyde
Gniewna wilczyca
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 6
Wzrost: 1,65 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Szaroniebieskie
WindowsOpera 75.0.3969.149

Odp: Bliźniaki


Weszłam za blond wilkołakiem do niewielkiej chatki, nieco na uboczu naszej osady.
- To twoja pracownia? - zapytałam mijając kilka pomalowanych desek ze standardowym motywem zwierzęcym, które suszyły się na słońcu.
- Zgadza się - przytaknął Michael i odłożył lekką kurtkę na wieszak, chyba też ręcznie rzeźbiony. - Rozgość się, co moje to i twoje…
- Nie zaczynaj - poprosiłam odruchowo, rozglądając się jednak z zaciekawieniem. Mike nie był jednak zwykłym malarzem ikon wilka oraz innych zwierząt lasu, ale żeby to zrozumieć musiała wejść głębiej w jego pracownię.
Zasady watahy odnośnie artystów zazwyczaj ograniczały ich wyroby rzemieślnicze i artystyczne do tego by były użyteczne lub chwalebne dla Wielkiego Wilka. Jednak z każdym krokiem jaki stawiałam w tej dość niewielkiej chatce, zdawałam sobie sprawę jak wiele z desek nie jest zgodne z zasadami.
Kilka z nich przedstawiało łowców przy oskórowaniu zajęcy. Na malunku panowały brązy, ciepłe barwy, trochę zieleni i czerwień. Wszystko to nie było zbyt dokładne, realistyczne jak powinny być malowane obrazy, a raczej w sposób szybki i niedokładny, ale nadający dynamiki i realizmu całemu obrazowi. Przystanęłam na tyle długo, że nie zauważyłam nawet jak Michael do mnie podszedł. Choć może “nie zauważyłam” to złe określenie, ja po prostu na to nie zareagowałam, bo wiedziałam, że z jego strony nie mogę się niczego obawiać.
- Jesteś małym buntownikiem, co? - mruknęłam, nadal badając bacznym okiem deskę z obrazem. Michael prychnął skromnie, jakby wcale nie było czym się chwalić.
- Jestem artystą, a jednak mam mieć jakieś ograniczenia? - westchnął. - Nie tak to powinno działać. Tworzę też dla siebie, prócz tego co dla watahy, czy na zamówienia. Wisiorki z Wielkim Wilkiem? Jasne. Ikony Wilka w pełni? Nie ma problemu. Ale to nie jest dla mnie wyzwanie.
- Lubisz sięgać wyżej, co? - mruknęłam, mijając obraz łowców, a potem ruszając dalej. Gdy zobaczyłam ogień od razu się uśmiechnęłam, przypominając tą scenę. - Święto Wielkiego Wilka…
- To piękne chwile - westchnął z zadowoleniem, jakby samemu wracając we wspomnieniach. - Niedługo… czeka nas nasz pierwsze wspólne święto, prawda…?
- Nadal nie chcę o tym mówić - warknęłam, na co artysta zaraz po ośmieleniu się, cofnął się na mój ostrzejszy ton. Coraz bardziej dotykało mnie to jak na mnie reagował, ale…. Ugh, chyba niesłusznie dotykało, skoro upierałam się nadal, że to nie jest moje serce. Nie chciałam przecież artysty, powiedziałam to sobie wyraźnie! Michael był zbyt miękki dla takiej wilczycy jak ja, przecież to oczywiste, że nie chciałabym zbudować leża i jeszcze spłodzić mu szczenięta… Najlepiej trójkę lub czwórkę… Nie, nie chciałam!
- Masz jeszcze jakieś…? - zapytałam, niby od niechcenia, tak naprawdę musząc przyznać przed sobą, że chciałam po prostu zobaczyć jeszcze kilka jego dzieł. Mike zrobił jednak jakąś dziwną minę.
- Jesteś pewna, że chcesz zobaczyć? - upewnił się niepewnie, mijając mnie i ruszając gdzieś w korytarz. Były tam jeszcze tylko dwa pomieszczenia, drzwi jednego były uchylone, więc wiedziałam, że to mała łazienka łazienka, za to drugie… Pewnie musiała być tam sypialnia wilkołaka. Co takiego mógł trzymać w sypialni, że nie chciał mi pokazywać bez upewnia się? Aż strach myśleć czyż nie?
- Weź nie pękaj - prychnęłam tylko i popchnęłam drzwi sypialni by wejść do średniej wielkości pomieszczenia gdzie pod ścianą wsunięte było łóżko, obok biurko, kilka papierów, szkiców, jakaś komoda, mała szafka na książki i… kącik z obrazami. Kilkoma deskami, które faktycznie były inne.
Bo byłam na nich ja. Portret, moja wilcza postać, ja wśród drzew, ja na treningu. Twarz była dokładnie wymalowana, byłam wyraźną postacią na dość abstrakcyjnych obrazach. Ale portret był… oh portret był najpiękniejszy było w nim tyle kolorów, tyle życia i ciepła i dobra i…
Spojrzałam bez słowa na artystę, który niepewnie stał w drzwiach, zerkając tylko niepewnie na to jak zareaguje. W sumie rozumiałam, sama nie byłam pewna jak zareaguje, a przyzwyczaiłam tego wilkołaka do swoich nieco przesadnie agresywnych zachowań. Jakbym wyżywała się na nim, choć jedyne czym zawinił… Było kręcenie się przy mnie.
- Mike…? Co to jest?
- To ty… - odparł z wahaniem, zagryzając wargę. - Stałaś się moją muzą, Clar…
- Ale przecież poznaliśmy się jakieś trzy tygodnie temu, ty już tyle tego namalowałeś? To duże deski i…
- Wiem, że jesteś moim sercem już od dawna - przerwał mi co robił dość rzadko. A ja tym razem nie karciłam go w żaden sposób za nazwanie mnie sercem. W milczeniu i  w szoku patrzyłam na wilkołaka, któremu zdały się właśnie puścić nerwy.
- Kilka miesięcy temu… Nie spojrzałaś nawet na mnie, wracając wraz z innymi wojownikami do wioski. Ale ja na ciebie spojrzałem i nie zgadniesz - spojrzał na mnie z powagą. - Ale moje serce zadrżało, gdy zobaczyłem tych wulgarnych i agresywnych wojowników, z którymi nie chciałem mieć nic wspólnego - powiedział niemal na jednym tchu, rzucając we mnie obelgą.
Zszokowana zaniemówiłam, nie byłam w stanie drgnąć, nie byłam w stanie nawet się zająknąć, bo właśnie teraz wilk, prawdopodobnie moje serce, oświadczył, że byłam dla niego tylko okropnym wojownikiem. Czyli… to nie ja nie chciałam mieć go za serce pierwsza, czyżby on od dawna chodził sam bijąc się ze swoimi myślami, niezadowolony, nieszczęśliwy, z poczuciem niesprawiedliwości, tak jak i ja?
- Jednak gdy nieco oswoiłem się z tą myślą, że to możesz być ty… - kontynuował, podchodząc do moich portretów. - Starałem się dostrzegać cię w innym świetle. Obserwowałem jak szkolisz młodych, jak wyruszasz z nimi na ćwiczenia, jak sama ćwiczysz, jak spacerujesz z Daggerem… I wtedy zacząłem cię malować - wyjaśnił. - Zrozumiałem, że nie jesteś tylko okropnym, żądnym krwi wojownikiem, ale pełną uczuć i dobroci wilczycą - podsumował, kiedy dłonią przejechał po najpiękniejszym z moich wizerunków.
- Michael…
- Jeszcze nie skończyłem - zastrzegł ostro, na co zamilkłam natychmiast. - Miałem właśnie przejść do tego, że gdy poznaliśmy się w końcu, byłem gotowy kochać cię i pielęgnować w tobie wszystkie te piękne cechy, z którymi się nie obnosisz. Ale wiesz pewnie już co się wtedy stało - zauważył, odsuwając rękę od obrazu. - Uznałaś, że nie możesz przecież być ze słabym artystą. Bo nie.
- To… Mike, ja po prostu nie rozumiem jeszcze tego - powiedziałam słabo, czując się naprawdę źle, skarcona, jak najgorsza. - Tego, że nie mogę przestać myśleć o tobie, tego że mimo iż cię szturchnę, to zawsze chciałabym mocniej, ale nie mogę cię uderzyć. I tego, że za każdym razem kiedy powiem ci coś złego to… To czuję taki posmak w ustach… Że potem nie mogę spać w nocy, bo to wspominać i próbuje sobie wyjaśnić, że to przecież nic…
- Ale to nigdy nie jest “nic” - dokończył, kiwając głową, a potem, mimo iż stał ode mnie jakieś dwa metry, to posłał mi przeszywające spojrzenie. - Wiem, Claretto, przechodziłem przez to. Tyle że ja się z tym pogodziłem. I w końcu dostrzegłem w tobie kogoś, kogo faktycznie kocham - wyjaśnił i odwrócił w końcu wzrok.
Zacisnęłam zęby, czując się okropnie. Ale nie tak okropnie, jak wtedy kiedy Dagger został Alfą, albo kiedy na każdym treningu mnie pokonywał. Nie, to bolało mnie naprawdę mocno. I choć wiele tygodni starałam sobie wmówić, że zmienię to, że to jest w zasięgu moich możliwości to teraz wiedziałam, że nie. Raniłam swoje serce, a bolało to niemal tak jakby raniła siebie.
- Przepraszam… - zaczęłam nieco niepewnie, próbując sobie poukładać wszystko w głowie. Mike nadal na mnie nie patrzył, co zaczęło mnie bardzo martwić. Przełknęłam jednak ślinę i z nową mocą, pragnieniem naprawienia swoich błędów wzięłam głęboki wdech.
- Rozbieraj się. Idziemy się przemienić - oświadczyłam z powagą, głosem nie znoszącym sprzeciwów. Michael w końcu spojrzał na mnie, a kiedy zobaczył moją upartą minę, chyba zrozumiał, że to rozkaz. Skinął głową i minął mnie, mówiąc że zobaczymy się przed wejściem do domu. Zaczęłam się pośpiesznie rozbierać do naga, wieszając ubrania na krześle przy biurku. Wzięłam głęboki oddech i zmieniłam się w swoją wilczą formę.

Czekałam chwilę na niego przed domem, posłusznie siedząc i czekając aż wilk wyjdzie. Zastrzegłam uszami, kiedy drzwi od chaty otworzyły się i wolno wyszedł przez nie biały wilczur, z nieco pochylonym łbem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy widziałam wilczą postać Mike’a. Pewnie dlatego, że sama starałam się przy nim nie przemieniać, a to z powodu tego, że nie dałabym rady oszukać swojego instynktu w wilczej skórze. Tak jak właśnie teraz.
Michael podszedł do mnie powoli, oboje lustrowaliśmy siebie dokładnie wzrokiem, dokładnie spostrzegając szczegóły i różnice między nami. Ja miałam dłuższe futro od niego, jednak jego śnieżnobiałe było niesamowicie piękne, w porównaniu do mojego brunatnego umaszczenia. Był ode mnie większy, dopiero teraz dostrzegłam że choć byłam muskularna, to wilk nie ustępował mi w mięśniach. Kiedy stanął u mojego boku, nadal miał nieco zwieszony łeb, jednak nadal był ode mnie większy. Podniosłam się i oboje stojąc przy sobie zaczęliśmy krążyć, nadal blisko siebie. Poznawałam jego zapach, czułam wewnętrzną potrzebę poznania go dokładnie. Mój instynkt wariował, ciesząc się z bliskości mojego serca, było to tak abstrakcyjne uczucie, ponieważ jednocześnie nadal miałam w sobie, gdzieś z tyłu głowy utkwioną tą niechęć do wrażliwca jakim był artysta, jednak teraz, czując jego zapach, obserwując pracę jego mięśni, poszczególne ruchy… Czułam że nie ma nawet takiej opcji, bym nie kochała kogoś takiego. Oh, moje serce drżało w piersi, czułam się tak zagubiona a jednocześnie odnaleziona…
Gdy skończyliśmy obwąchiwać się, Mike trącił mój pysk swoim, potulnie, czule. Nie uciekłam, a oddałam mu tą samą czułością, co wyraźnie rozluźniło wilka. Następnie wskazałam na las, a on zrozumiał moją propozycję.
Puściliśmy się pędem między drzewa ścigając się bez celu. Biegliśmy, po prostu biegliśmy, pędziliśmy przed siebie i sprawdzaliśmy które z nas jest zwinniejsze, sprytniejsze, szybsze… W uszach mi szumiało, a krew buzowała w moich żyłach, gdy biegłam łeb w łeb z Mikem, moim sercem. Wszystkie kolory stawały się jaśniejsze niż jeszcze chwilę temu, a jedyne co byłam w stanie usłyszeć to oddech wilka u mojego boku.
Wypadliśmy na polanę, ledwo hamując, jednak w ostatniej chwili zwalniając przed brzegiem leniwej rzeki. Z otwartym z radośni pyskiem skakałam podekscytowana nowymi doznaniami, trącając co i raz Michaela, który oddawał mi nieco mocniej, chyba także przekonując się do zabawy. Chwilę skakaliśmy, zderzaliśmy się i próbowali łapami trącić i złapać.
W końcu wpadłam do rzeczki, a Mike wpadł za mną ochlapują mnie i wygrywając w naszej zabawie. Prychnęłam, strząchając wodę z łba, na co wilczur zachichotał w ten wilczy sposób, podchodząc do mnie, trącając mnie znów pyskiem. Zamruczałam, liżąc go lekko po nosie, na co Mike zamerdał mokrym ogonem, wzbudzając w rzece fale. Odwróciłam nieco nieśmiało łeb, jednocześnie nadal doskonale wiedząc, że takie czułości nie naprawiam moich haniebnych błędów. Byłam zła dla mojego serca, bardzo zła i bardzo nie w porządku. Przez tą postać czułam to znacznie dokładniej i ból był naprawdę nie do zniesienia.
Mike jednak podszedł szybko w stronę, w którą odwróciłam spojrzenie i natychmiast zaczął mnie lizać ze szczeniacką radością bliskości. Nie odsuwałam się, ani nie odskakiwałam, jedynie nieco onieśmielona zamruczałam kilka razy, a ogon także zaczął mi się merdać.
Nawet nie wiem w której chwili Mike się przemienił w człowieka. Stał naprzeciwko mnie, nagi, po biodra w wodzie i śmiał się szczerze, cały przemoczony. Ja także się zmieniłam, a jako iż byłam niższa niż blondyn, woda sięgała w połowie mojej talii. Mi jednak do śmiechu nie było. Gdy tylko chłopak dostrzegł moją minę, przestał się śmiać, a ujął moją twarz.
- Nie gniewam się Clar - zapewnił mnie czule. - Nie umiem, ale też nie chce się gniewać. Wiem, czemu tak zareagowałaś....
- Powinieneś - odparłam bardzo poważnie. Zacisnęłam usta, zaraz się jednak rozluźniłam i oparłam dłonie o tors mężczyzny. Prostego, zwykłego, niegroźnego artysty. - Przepraszam…
- Jest w porządku - mówił dalej, patrząc na mnie nadal z nieodpowiednim spokojem. Jednak ten spokój ogarnął i mnie. Pokiwałam w końcu głową na jego słowa, unosząc wzrok na jego oczy.
- Mam mętlik w głowie. Ty, Dagger, pozycja Alfy, wszystko co mówią do mnie moi bliscy i…
- W porządku. Poukładasz to jakoś - zapewnił mnie, a ja grzecznie pokiwałam głową.
- Pomożesz mi? - zapytałam słabo, jednak koniec końców… jemu udało się poukładać w głowie wszystko co związane ze mną, z tą “głośną wojowniczką”. Mike uśmiechnął się z jeszcze większą miłością i zapewnił mnie, czułym całusem w czoło.


tumblr_inline_mrq3maHk0o1qz4rgp.gif

Offline

#7 2021-04-09 12:01:44

Dagger Hyde
Nowy Alfa
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 3
Wzrost: 1,85 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Piwne
WindowsOpera 75.0.3969.149

Odp: Bliźniaki


Zostałem sam.
Claretta sprawnie mnie unikała, a Jeremy nadal był na mnie wściekły. To znaczy był “wściekły” w rozumieniu czarodziei, ponieważ nie byłem pewien czy on umie być tak poważnie wkurzony. Jego spokój mnie zawsze wprawiał w zachwyt, jego pozytywne myślenie i… mniejsza. Był po prostu milczący przy mnie od czasu… tego co powiedziałem za domem, na polanie.
Z chwilą gdy rodzice wyprowadzili się z Domu Alfy do swojego leża byłem naprawdę sam. To znaczy, technicznie rzecz ujmując nie byłem. Od rana do nocy miałem co robić, sprawą za które odpowiedzialny był Alfa nie było końca. Rozstrzyganie sporów, decyzyjne sądy, rozmowy z innymi watahami, czasami agresywnymi czasami mniej, rozmowy z rządami ludzi nad poszczególnymi terenami… Oczywiście, że wiedziałem, że tak będzie! Ba - Clar może tego nie widziała, ale byłem gotów na objęcie władzy, obserwowałem ojca, kiedy ona była skupiona na testowaniu kolejnych ciosów w walce, ja stałem u boku byłego Alfy, uczyłem się, chłonąłem wiedzę. Widziałem, że będę świetnym wodzem. Czułem się nim, nie czułem żalu, nie czułem się nie na miejscu.
Jednak każdego wieczoru, kiedy tylko zapadała cisza.. Leżałem w łóżku sam. Pamiętam jak Riddick wyprowadzał się z domu, jak wolał opuścić watahę dla samotności, wtedy jeszcze bez serca i bez nadziei. Teraz był najszczęśliwszą Omegą z dwójką cudownych szczeniąt, a jego serce było najsłodszą dziewczyną pod słońcem! A ja? Złamałem serce własnej siostrze bliźniaczce, złamałem serce własnemu sercu. I sam nie wiedziałem z czym czułem się bardziej podle.
Pamiętałam jak byliśmy mali, a ja bałem się burzy. Przychodziłem wtedy do Claretty, do jej pokoju i łóżka, by spać z nią. Zawsze byliśmy nierozłączni, zawsze tak różni i zawsze mimo sporów staliśmy u swojego
boku. Więc teraz dlaczego już tak nie możemy? To było takie dziwne, wiedzieć, że nie ma jej gdzieś obok, że nie spaceruje po kuchni w drodze po nocną przekąskę.
Przekręciłem się na drugi bok, nie mogąc znów spać spokojnie, by zaraz znów znosić napływające wspomnienia. Tym razem o Jeremy…
Ile bym dał, by tak radośnie i bez obaw cieszyć się z mojej miłości. Ile bym dał by nie czuć, że robię coś źle, całując go, albo patrząc na niego z pragnieniem. Lecz z tyłu głowy wciąż i wciąż coś mnie zatrzymywało, jakiś strach czy wątpliwość. Czuję to, to niepowtarzalne uczucie, to jak serce wyrywa się z piersi. Wiem, że to on, że to jedyna istota na ziemi, którego jestem cały, calutki, złożony w jego ręce, że jest moim wszystkim. A jednak było coś ze mną nie tak. Nie dawałem mu takiej uwagi na jaką zasługiwał, on też nie rozumiał co się dzieje w mojej głowie, tak jak ja nie wiedziałem co się dzieje w jego… ale to nie jest dla mnie wymówka, powinienem w końcu się wziąć w garść… po prostu coś zrobić, a nie oczekiwać, że on po prostu będzie gdzieś obok sobie spokojnie czarował w czasie kiedy ja wymyślę jak powiedzieć o tym… moim bliskim?
W końcu znają mnie, wiedzą że jestem silny i w porządku, wiedzą że zostałem Alfą! Moje serce mnie nie określa i nawet… nawet jeśli nie będę mógł wychować swoich szczeniąt, to nie znaczy… Że jestem złym wilkiem? W końcu nikt nie wytykał niczego Riddickowi kiedy on miał już trzydzieści lat i nadal nie miał serca, wszyscy go wspierali i…
Podniosłem się z wielkiego łóżka i przetarłem twarz. Dziwnie było spać w sypialni Alfy, wiedząc że kiedyś należało to wszystko do taty, a teraz należy do mnie. Pokój był nieco pustawy, przyniosłem tu swoje książki i rośliny, ale… nadal było pusto. Gdyby był tu Jeremy, wszystko byłoby bardziej żywe… ale nie było go tu. Nawet nie miałem okazji powiedzieć mu jak dziwnie mi tu spać.
Otrząsnąłem się znów z myśli o czarodzieju i wstałem z łóżka by pójść do toalety i obmyć twarz zimną wodą. Potem wyszedłem przed dom, na ganek gdzie zazwyczaj siadywał tata, gdy obserwował swoje stado. Ja jeszcze nie nabyłem takiego nawyku, najczęściej rano zachowuje się jak przedtem, idę na ćwiczenia, na spacer dookoła wioski, do piekarza, wracam do domu… A w domu czekają na mnie wilki, Zwiadowcy i najróżniejsi informatorzy, które opowiadają mi "co w trawie piszczy". Ojciec przyjmował ich zawsze na ganku właśnie… kiedyś mówił, że dopiero gdy został młodym Alfą wszyscy patrzyli na niego krytycznie. Niemal codziennie mierzył się ze starszymi, udowadniając mu jak potężny jest mimo swojego wieku.
Odetchnąłem głęboko letnim powietrzem. Było gorąco, nawet jak na środek nocy, może dlatego nie mogłem spać? Nie mniej wiedziałem, że teraz już nie zasnę. Jedynie w spodenkach od piżamy zszedłem na ziemię, a następnie ruszyłem przez osadę w las. Kroczyłem boso, kusiło mnie nawet przemienić się, jednak chciałem wszystko przemyśleć na spokojnie w ludzkiej skórze, a nie poddawać się instynktom mojego wilka. Chciałem… zastanowić się nad tym wszystkim co było między mną, a Jeremy, albo jak rozwiązać impas z Clarettą. W tej drugiej sprawie wiedziałem przynajmniej, że jedna szczera rozmowa może pomóc, że będzie ciężka, ale przyniesie skutek. Sprawa z Jeremy… była trudniejszą.
Wyszedłem na polanę za lasem. Już stąd widziałem dom mojego brata, leżę Omegi, na granicy dwóch światów. Bystrym okiem dostrzegłem także, że słabe światło paliło się przed domem. Z lekkim uśmiechem ruszyłem przez trawy do domu, który sam pomagałem budować.
Riddick nie spał. Siedział na schodkach przed drzwiami i wpatrywał się gdzieś dalej, skąd dochodził szum oceanu. Wyczuł że idę pewnie kiedy tylko opuściłem las, był wyjątkowo czuły na swoje terytorium, jednak nie zareagował aż do momentu gdy usiadłem obok niego na schodkach.
- Nie możesz spać? - zapytał mnie swoim zachrypniętym głosem. Uśmiechnąłem się krzywo, kiwając głową na to twierdząco.
- Dużo myśli kołata mi się po głowie… - przyznałem szczerze. - A ty?
- Powiedzmy, że podobnie - odparł rozbawiony, zerkając na mnie. - Jestem ojcem dwójki szalonych szczeniaków, a Prim wciąż chyba nie przetrawia, że maluchy uczą się walki oraz oprawiania zwierząt podczas szkoły w watasze… - westchnął ciężko. - Chce by chodziły do szkoły w mieście. A ja wolałbym by zostały w watasze gdzie ich lud… - wyjaśnił, na co zmarszczyłem brwi.
- Kłócicie się? - zdziwiłem się szczerze, ale Ridd zaraz zaprzeczył ruchem głowy.
- To nie są "kłótnie", a po prostu… dyskusja? Rozmowy? - podrapał się po głowie. - Nie umiem tego odpowiednio nazwać, ale nie umiałbym się kłócić z Primrose - roześmiał się szczerze, na co mogłem jedynie pokiwać głową ze smętną zgodą.
- Rozumiem cię naprawdę dobrze… - skwitowałem, myśląc o Jeremy. Moim sercu… Też nie chciałem się kłócić z nim, ale jego ostatni wybuch irytacji… wciąż mroziło mnie to wspomnienie, gdy powiedział, że w normalnych okolicznościach, gdybym to nie był ja… Uh. Wszystko dookoła było tak ciche i spokojne, że myśli huczały okrutnie w mojej głowie.
Rozmyślania przerwał jednak Riddick, trącając mnie łokciem w bok. Spojrzałem na niego pytająco, by zaraz dostrzec ten ciepły błysk w oku. Dokładnie taki jak zawsze…
- O co chodzi, Alfo?
- Dużo rzeczy Ridd, a j-ja nawet nie wiem od czego zacząć… - jęknąłem słabo, spuszczając na powrót wzrok na swoje stopy. - Nie sądziłem, że gdy zostanę Alfą wydarzy się tyle rzeczy na raz. Wiedziałem, że się wiele zmieni, ale nie spodziewałem się tego… - mruknąłem. - Dziwnie się czuję. Odpowiedzialność i samotność i… i poczucie, że wciąż robię w-wszystko nie tak… - zająknąłem się, kulać ramiona gdy tak wszystko wypowiadałem na głos. Ridd milczał dłuższą chwilę, by w końcu westchnąć ciężko.
- Nigdy nie umiałem z tobą rozmawiać… - przyznał, na co drgnąłem lekko. - Nie mówiłeś o swoich emocjach, byłeś znacznie bardziej skryty… Kiedy Clar roztaczała całą sobą własne światło, ty chowałeś się po kątach i byłeś zawsze… taki spokojny i grzeczny - wspomniał cicho. - Dlatego lepiej ci szło dogadać się z Jeremy niż kimkolwiek innym…
- Nie mówmy o nim, dobrze? - poprosiłem z zaciśniętymi zębami. - Chodzi Ci o to, że zawsze byłem dziwny, tak?
- Nie, tego nie powiedziałem - zapewnił mnie zaraz pośpiesznie. - Chodzi mi jednak o to, że… Zawsze radziłeś sobie z problemami po swojemu. Gdy Claretta biegała do mnie lub do ciebie o pomoc, ty jednak o nią nigdy nie prosiłeś. Nie prosiłeś o uwagę, nie szukałeś jej… Dobrze było ci w tym cichym kącie w którym byłeś. Chyba między innymi dlatego tak wszystkich zaskoczyło to, że… No cóż, to że zostałeś Alfą - przyznał Ridd, a ja pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Clar jest na mnie wściekła.
- Nie wie co myśleć - poprawił mnie brat, patrząc z krzywym uśmiechem. - Chyba poczuła się oszukana, bo jej nie powiedziałeś, bo nagle zorientowała się, że nie tylko ona marzyła by zostać Alfą… Ale to rozgryzie. Albo wyzwie cię na pojedynek - wzruszył ramionami. Pokiwałem w milczeniu głową. Nie byłem chyba aż tak spokojny co do jej zrozumienia, jak Riddick.
- Było mi dobrze w cieniu Claretty - przyznałem szczerze. - Cieszyłem się, że mogę mieć taką cudowną siostrę jak ona. Nadal się cieszę… Ale nie chciałem dłużej wypierać się tego, że ja też miałem marzenia - burknąłem. - Kiedy powiedziała mi, że wyzwie ojca, ja… przestraszyłem się, że odbierze mi to na co pracowałem. Wszystko wydarzyło się tak szybko…
- Clar na pewno jest z ciebie w głębi serca dumna - upierał się Riddick. - Po prostu musi ochłonąć, wiesz jaka jest. Łapie się wszystkiego na raz, chce być wszędzie i wszystkim. Gdyby mogła, stworzyłaby jednoosobową watahę, gdzie ona sama jest Alfą, Betą i Omegą - wywrócił oczami, a ja parsknąłem śmiechem na jego słowa. Oparłem się głową o ramię starszego brata, a on objął mnie ręką.
- Wiem, że sobie poradzisz, Dagg - powiedział po kilku chwilach milczenia, a ja uśmiechnąłem się szczerze pod nosem.
- Przepraszam, że nigdy nie rozmawialiśmy dużo - powiedziałem cicho. - Clar mówiła za nas oboje - parsknąłem, a Riddick potarł ciepło moje ramię.
- Jeszcze nic straconego Dagger - zapewnił mnie rozbawiony. - Nie zapomnij tylko przedstawić starego brata swojemu sercu - poprosił ze śmiechem, a mi żołądek się ścisnął.
- Jasne, Ridd - odparłem, póki co starając się jeszcze nie myśleć o tym wszystkim co związane było z Jeremym. Już od dwóch lat, odkąd wyznałem mu, że jest moim sercem, nie umiałem powiedzieć o tym swoim najbliższym, ale może w końcu… w końcu coś się zmieni?

Nadeszła pełnia, a choć zawsze ten dzień i noc są trudne, były dla mnie tym razem wyjątkowo trudne. Minęło ledwie kilka dni po rozmowie z Riddickiem i wciąż nie widziałem się z Clarettą. Wiedziałem jednak, że dziś zobaczę ją na pewno. I na pewno zobaczę też kogo innego…
To była tradycja, którą zapoczątkował Alfa jeszcze przed moim ojcem, a następcy zadecydowali ją podtrzymywać. Dzięki bliskiemu sąsiedztwu z wioską czarodziei, oraz wielkością naszej watahy rozpoczęła się tradycja, która polegała na wspólnym przeżywaniu Pełni. Wszyscy zbieraliśmy się w centrum watahy, by tam delegacja czarodziei wraz z lekarzami watahy podawała wszystkim serum. Razem spotykaliśmy się i przeżywaliśmy pierwsze chwile po przyjęciu serum, od dzieci po starców, a dopiero potem wszyscy ci, którzy przeżywali spokojnie pełnię oddalali się do domu. Ci, którzy sprawiali problemy zostawali na noc w lecznicy, pod okiem medyków watahy, oraz czarodziei z wioski.
Wyczekiwaliśmy ich, ja jako Alfa, oraz cała reszta watahy przed południem, kiedy tylko lekko nerwowa, poranna krzątanina się zakończyła. Buzujące emocje zaczynały się wybudzać, powarkiwania między sobą, jakieś kłótnie o poranku zaraz po śniadaniu…
Na szczęście kiedy cała wataha, w tym Omegi z miasta, zebrała się w centrum osady, emocje nieco opadły. Wszyscy czekali na czarodziei cierpliwie, małe dzieci trochę mniej, małe szczeniaki Ridda źle przeżywały pełnię jak kiedyś mój brat, dlatego co i raz słyszałem ich głosy wśród innych rozmów. Dostrzegłem także i Clarettę, która razem z tym blond wilkiem, chyba Michaelem, kryła się wśród grup dziecięcych wojowników. Chciałem do niej podejść, jednak bardzo szybko wyczułem jak na moje terytorium, terytorium watahy, wchodzą czarodzieje, z całym wózkiem zapasów serum.
Gdy pobladłem ktoś zapytał się, czy wszystko w porządku, jednak ciężko było mi odpowiedzieć, kiedy dostrzegłem wśród delegacji z wioski Jeremy’ego. Miał lekką koszulę i luźne spodnie, a na głowę założył słomkowy kapelusz. Mój czarodziej, który spojrzał na mnie, jakbyśmy się nigdy nie znali.
- Alfo - skinął głową na mnie z szacunkiem, bez uśmiechu jakim zawsze mnie obdarzał. Także pokiwałem głową na powitanie, przez chwilę nie wiedząc co z siebie wykrztusić.
- Witam was, magowie w imieniu całej watahy - powiedziałem, patrząc także na towarzyszy Jeremy’ego, a potem znów na niego. - Cieszymy się z waszego przybycia. Jako nowy Alfa chciałem tylko zapewnić o tym, że tradycja łącząca nasze społeczności zostaje zachowana w swojej formie… Liczę, że nasza współpraca będzie nadal owocna - powiedziałem w miarę spokojnie, oficjalnym tonem. Czarodzieje obdarzyli mnie uśmiechem (prócz Jeremy’ego) oraz zapewnili, że także cieszą się na współpracę (Jeremy nic nie powiedział).
Nasze uprzejmości przerwało jakieś stłumione wycie zmęczonych wilkołaków, których widomo pełni i wielka chęć przemiany wykańczała już od rana.
Czarodzieje ruszyli do lecznicy, gdzie lekarze przygotowali już jak zawsze stanowiska. Zapraszano wszystkich kilku osobowymi grupami do lecznicy, gdzie pod nadzorem zostało przydzielone serum, oraz złożony podpis na liście. Tak kontrolowaliśmy, czy aby każdy wilk przyjął wymagane zabezpieczenie przed szaleństwem pełni.
Z bólem odprowadziłem wzrokiem mojego czarodzieja. Bez słowa, bez dotyku, jakbyśmy się nie znali od dziecka. Nadal nosił urazę… Nic dziwnego.
Opiekun wilków wojowników zaproponował byśmy pomagali słabszym, albo bardziej spiętym wilkom, na co przystałem, bo wolałem zająć czymś ręce i myśli, niż łamać sobie serce i głowę nad kolejnymi rozmyślaniami o Jeremym. Jednak kiedy tak chodziłem między wilkami i rozdawałem chłodne napoje, dotarłem w końcu do grupy uczniów mojej siostry. Tam Clar i blond wilkołak doglądali całej grupy, kiedy ich rodzice przyjmowali serum. Nieco niepewnie wpatrywałem się w moją bliźniaczkę, która była skupiona na uspokajaniu jednego z chłopców, który najwyraźniej wdał się w bójkę - jak to szczenię. Zauważył mnie jednak ten drugi wilk i pokiwał głową z uśmiechem na powitanie, zaczepiając Clar, by zwróciła uwagę na moje nadejście.
Tym razem nie dostrzegłem w jej oczach wściekłości i nienawiści, a pewnego rodzaju… tęsknotę. Ucieszyło mnie to, bo sam musiałem z tej tęsknoty i żalu wyglądać żałośnie jak na Alfę. Na szczęście podczas pełni, wszystko było zrozumiałe, każdego nas dopadały emocje.
Claretta wyprostowała się i powiedziała coś półgębkiem do blond chłopaka, a ten skinął głową, skupiając się na dzieciakach. Moja siostra minęła grupę i podeszła do mnie z wahaniem.
- Alfo…
- Odpuść sobie - mruknąłem, patrząc na nią spokojnie. - To… on? Twoje serce? - zapytałem, lekkim ruchem głowy wskazując na chłopaka. Clar obróciła się lekko i z krzywym uśmiechem skinęła głową.
- Zwykły, prosty artysta watahy… Tak, to on. Michael. - przyznała z westchnieniem. - Trawię to jeszcze i… mieszkam w jego pracowni póki co - wyjaśniła, zaciskając zęby. Popatrzyłem na nią z braterczą miłością i tęsknotą.
- Możesz wrócić do Domu Alfy. Możesz wrócić nawet z nim - zapewniłem pośpiesznie, ale Clar skrzywiłą się tylko mocniej.
- To nie jest mój dom, Dagg…
- To Dom Alfy, czyli mój, a ja chcę byś tam mieszkała - przerwałem jej, zaraz jednak przerywając. - Proszę. Jest tam teraz tak pusto i…
- Możemy porozmawiać po pełni? - tym razem ona mi przerwała, odwracając wzrok. - Spotkać się we dwoje i… przegadać wszystko? - zapytała, a ja choć otwierałem usta do szybkiego “możemy teraz”, po prostu ugryzłem się w język i pokiwałem głową. Byliśmy w emocjach, oboje, każde na swój sposób. “Nadal nie wybaczyła mi…” pomyślałem sobie, ale uznałem to za normalne. Odetchnąłem i uśmiechnąłem się słabo.
- W porządku. Spotkajmy się po pełni, jutro wieczorem… W naszym miejscu? - zapytałem, a na moje szczęście Claretta pokiwała głową z uśmiechem. Potem wróciła do swojego serca, kiedy kolejne dzieciaki szły po swoje serum. Chwilę przyglądałem się blondynowi, który w sumie już od jakiegoś czasu kręcił się przy mojej siostrze, ale uznałem, że najwięcej powie mi Clar, kiedy już się spotkamy…
Odetchnąłem głęboko po tej wyjątkowo wykańczającej psychicznie rozmowie i cofnąłem się do innych wilków. Podszedłem na moment do rodziców, którzy już przyjęli serum i chwilę odczekiwali przy drzewie nieopodal lecznicy. Nie byli zbytnio rozmowni, nie dziwiłem się, sam już nie czułem się najlepiej. Jednakże jako Alfa powinienem przyjąć serum jako jeden z ostatnich, dlatego póki jeszcze stałem w miarę pionowo, przechodziłem między członkami watahy, wilkami które znały mnie całe życie, albo ja ich. Jednak sielanka dla mnie też kiedyś się skończyła.
Instynkt zareagował pierwszy, poczułem zagrożenie, ale nie swoje, a kogoś bliższego mi, ważniejszego niż ja sam. Prędkim krokiem podszedłem do lecznicy, gdzie zrozumiałem skąd to zagrożenie. Na krześle zaraz po przyjęciu serum siedział wilk, cały dygotał, a jego mięśnie były napięte. Jeremy… Jeremy stał u jego boku, głupio pytał czy może jakoś pomóc…
Niemal przeteleportowałem się do jego boku, kiedy wilczur zaczął machać pazurzastymi łapami. Złapałem jego ręce w nadgarstkach, warcząc zwierzęco, nim zdążył jakkolwiek skrzywdzić moje serce. Wilk zareagował na obecność Alfy i instynktownie nieco się uspokoił. Zaraz jednak przybiegł lekarz  naszej lecznicy, by zabrać pacjenta do izolatki. Odetchnąłem kilka razy spokojniej, kiedy biedak podatny na pełnię był zabierany, a potem niepewnie spojrzałem na Jeremy’ego. Mag zazwyczaj nie pomagał bezpośrednio przy podawaniu serum, nie przywykł jeszcze do takich sytuacji, dlatego nadal był lekko zszokowany tym co się wydarzyło. Przeniósł w końcu lekko spięty wzrok na mnie.
- D-dzięki… - jęknął, na co nie umiałem się uśmiechnąć.
- Uważaj proszę - odparłem łagodnie. - Nie pochylaj się przy tak napiętych wilkach, od razu zawołaj kogoś z naszych - mówiłem dalej, kładąc rękę na jego ramieniu. Czarodziej odwrócił ode mnie wzrok, odchrząknął znacząco, na co jedynie zacisnąłem usta i cofnąłem dłoń. Zapomniałem, nadepnąłem na odcisk wszystkim. Pokiwałem w milczeniu głową i westchnąłem cicho.
- Będę w pobliżu, w razie czego…
- Czekaj jeszcze - zająknął się czarodziej, zaciskając dłonie w pięści. Chwilę tak stał z opuszczoną głową i zagryzioną wargą nim odezwał się do mnie spokojnie. - Skąd wiedziałeś, że… że ten wilkołak tak zareaguje?
- Nie wiedziałem - odparłem zgodnie z prawdą. - Ale wyczułem, że jesteś w niebezpieczeństwie, że za bardzo zbliżyłeś się do kogoś agresywnego, że coś ci grozi, ja… - zacisnąłem zęby myśląc chwilę. - Nie pozwolę cię skrzywdzić, Jeremy. Nigdy.
- Rozumiem - mruknął czarodziej, choć wiedziałem, że nie rozumie. Jednak nie powstrzymywał mnie już dłużej, a ja odszedłem, wychodząc z lecznicy w miarę spokojnie. W miarę. Bo nie wiem ile razy jeszcze połamię sobie serce, próbując pojąć wszystko co było związane z Jeremym.

Kiedy ostatnie wilki opuszczały lecznicę, lub w niej zostawiały, siedziałem już przy wejściu na podstawionym stołku. Ściemniało się, a księżyc świecił na niebie. Zaczynała się najbardziej niebezpieczna część pełni i choć przyjąłem już serum, zostałem w ramach… pomocy? Sam nie wiem. Wilki czasami snuły się po wiosce, w jakimś lunatycznym amoku, pomagałem im wrócić do swoich domów. Jako Alfa, nawet pozbawiony swojego wewnętrznego wilka, miałem posłuch. Odprowadzałem biedaków do ich domów i sam wracałem znów przed lecznicę, gdzie lekarze ledwie stali na nogach, a magowie podawali środki na uspokojenie, albo usypiali niespokojnych swoją magią.
Gdy słońce schowało się za horyzont zrobiło się naprawdę spokojnie. Tak cicho i spokojnie, że siedząc na stołku, zasypiałem jak mały szczeniak. W pewnym momencie, kiedy przymknąłem oczy tylko na moment, wybudził mnie szczery chichot u boku. Uniosłem powieki by spojrzeć krytycznie na mojego czarodzieja, który uznał że jestem zabawny.
- I z czego się głupio śmiejesz? - bąknąłem przecierając twarz dłońmi. Dopiero potem zauważyłem, że dalej stała reszta przybyłych czarodziei z wioski, którzy najwyraźniej przygotowali się do powrotu do swojej wioski. Skinąłem im głową, na co odpowiedzieli mi dygnięciem. Jeremy spojrzał na swoich towarzyszy miękko.
- Wracajcie już. Odprowadzę Alfę do jego domu, a potem wrócę do wioski - powiedział miękko, a czarodzieje wzruszyli ramionami, coś między sobą rozmawiając jeszcze o lesie nocą. Koniec końców pożegnali się grzecznie i uprzejmie, a gdy machnąłem im ręką, poczułem dłoń Jeremy’ego na ramieniu.
- Wyglądasz okropnie Dagg - westchnął ciężko, patrząc na mnie smutno. - Sam idąc to chyba zaśniesz po drodze do domu - mruknął, kiwając ręką bym wstawał ze swojego zagrzanego stołka. Z ciężkim westchnąłem uniosłem się, jednak zaraz lekko zachwiałem dlatego mag zaraz złapał mnie w pasie z cichym westchnieniem. Ruszyliśmy razem, dwóch potłuczonych i zmęczonych, czarodziej trzymający wilka. Jak początek kiepskiego żartu…
- Przytyłeś? - zapytał nagle zdziwiony Jeremy, ściskając swoimi szczupłymi palcami mój bok. Parsknąłem szczerze i głośno śmiechem.
- To mięśnie, chudzielcu - zaśmiałem się. - Przybieram ostatnio na mięśniach… taki wiek… - wyjaśniłem bełkocząc nieco. Wyczułem jak Jeremy mocniej ścisnął znów mój bok, na co ja objąłem go ramieniem by łatwiej było nam iść do Domu Alfy.
- Ty i przybieranie na masie… dobre sobie. Pamiętam jak prosiłeś mnie bym nauczył cię czarować… - mruknął pod nosem, na co uśmiechnąłem się słabo. - I wygadywałeś, że jesteś czarodziejem w skórze wilka…
- Byłem szczeniakiem - zauważyłem na swoją obronę. - Z czasem… doceniłem to, że jestem wilkiem. Doceniłem, zrozumieniem i… t-takie tam… - wymamrotałem niemal niewyraźnie. Jeremy westchnął ciężko, jakby nie lubił tego momentu, kiedy przestałem się z nim bawić w czarodziei.
Wszedłem po schodach na ganek do Domu Alfy z wyjątkowym trudem, ale wspierając się o Jeremy’ego nie było aż tak źle.
- Rany… paskudnie znosicie pełnię - westchnął ciężko czarodziej, pomagając mi się utrzymać. - Zawsze myślałem, że po prostu jesteście zmęczeni i czasem bardziej agresywni, ale… nigdy nie wyobrażałem sobie słaniania się po ziemi i atakowania wszystkich dookoła - mruczał do siebie kiedy otwierał drzwi do Domu Alfy, który nigdy nie był zamykany na klucz. Parsknąłem uwieszony jego ramienia, zerkając kątem oka na czarodzieja kiedy wchodziliśmy do Domu.
- Jestem pół wilkiem, kiedy wasze serum usypia w nas tą połowę… robimy się okropnie słabi, nasz instynkt jest przytłumiony, robimy się bezbronni, a u niektórych ten wilk w środku, w nas, zaczyna walczyć. Dlatego są też ci agresywni… - wyjaśniłem, zaraz jednak ziewając bardzo wylewnie. Jeremy roześmiał się jak za starych dobrych czasów.
- A twój wewnętrzny wilk mówi "czas na lulu, połóżcie mnie do łóżeczka"? - zachichotał, na co uśmiechnąłem się krzywo. Bo mój wewnętrzny wilk mówił zdecydowanie dużo o wielu sprawach, co kończyło się moim zagubieniem, a kiedy przyjmował serum, po prostu się wyciszał.
- Powiedzmy… - skwitowałem i wskazałem ręką drzwi do głównej sypialni. - Tam teraz śpię - powiedziałem, nim czarodziej ruszył na schody. Jeremy zmarszczył lekko brwi, ale wsparł mnie w przejściu do sypialni.
- Jest tu bardzo cicho… - mruknął w końcu, a kiedy otworzył drzwi, zobaczył pustą przestrzeń, te kilka smętnych roślinek na parapecie wielkiej sypialni. Jeremy skrzywił się lekko.
- Claretta… nadal nie wróciła do domu? - zapytał cicho, bo w sumie nie rozmawialiśmy od ponad tygodnia, jak nie dwóch. Westchnąłem cicho.
- Nie. Ale wiem gdzie mieszka - powiedziałem spokojnie. Puściłem się czarodzieja i już o własnych siłach przeszedłem do łóżka. Jeremy jednak nie wyszedł, nadal rozglądając się po pokoju.
- A… a twoi rodzice?
- Mówiłem im, że mogą zostać, jednak bardzo chcieli zamieszkać we własnym domu, w leżu… - wyjaśniłem, spuszczając wzrok. - Jestem tu, póki co sam… - podsumowałem z ciężkim westchnieniem i sięgnąłem do krańca koszulki by spróbować ją z siebie zdjąć, jednak na tyle nieumiejętnie, że czarodziej podszedł, by pomóc mi ją przeciągnąć przez ramiona i głowę. Złożył ją w kostkę i odłożył na komodzie. Następnie poczekał aż uporam się z butami, paskiem i spodniami by z cichym śmiechem pomóc mi je ostatecznie przeciągnąć przez kostki. Wszystko odłożył na swoje miejsce, złożone ładnie, a na koniec wpatrywał się we mnie wyczekująco, gdy siedziałem w bieliźnie na łóżku, przygnieciony poczuciem winy i bezsilnością. Jeremy westchnął i chciał chyba zgasić lampkę przy łóżku którą sam wcześniej zapalił, ale ja złapałem go za rękę, zaciskając palce na jego dłoni.
- Zostaniesz? - zapytałem niepewnie, z najszczerszą nadzieją. Jeremy wpatrywał się we mnie, jakby docierało do niego to, jak brak serca na mnie działa.
- Nie chcesz spać… Sam? - zapytał z wahaniem, a wtedy przypomniała mi się tamta rozmowa na polanie. Nie uśmiechnąłem się jednak, bo nie było mi do śmiechu.
- Nie, ja… ja chcę spać z tobą - odparłem szeptem, puszczając dłoń Jeremy’ego. - Przepraszam… - wymamrotałem niemal bez tchu, wsuwając się głębiej na łóżko i spuszczając wzrok z czarodzieja.
Usłyszałem jednak zaraz jak Jeremy zdejmuje z siebie ubranie i składa się w kostkę kładąc obok mojego. Obszedł łóżko i wsunął się na materac obok mnie.
- Zostanę - powiedział cicho, sięgając z wahaniem do mojego policzka bym spojrzał na niego. - To ja powinienem…
- Nic nie powinieneś - warknąłem łapiąc jego dłoń i zaciskając na niej palce. - Nie jesteś mi nic winny, ja… ja już od tak dawna wiem co czuje, ale zarazem… nie wiem? To jest dziwne, znam cię całe życie i… i nawet bez tego że byłeś moim sercem… ja nigdy nie wyobrażałem sobie dnia bez zabawy z tobą - zaśmiałem się słabo. - A teraz… jestem skołowany, ale wiem, że jesteś dla mnie ważny i że potrzebuję cię, że jesteś moim wszystkim
- Hej, spokojnie… - wymamrotał Jeremy i położył się w łóżku, a ja zaraz za nim. Położyłem głowę na poduszce nadal patrząc nadal na chłopaka, na mojego czarodzieja.
- Jestem ci chyba winien więcej niż mogę przyznać - zaśmiał się cicho Jeremy. - Jesteś moim obrońcą od zawsze… oboje byliście najlepszymi przyjaciółmi. Z wami nigdy nie bałem się iść przez las. Z tobą wskakiwałem do rzek, z tobą wspinałem się po drzewach i… pamiętasz jak wyciągałeś mi drzazgi…? - zaśmiał się cicho, nadal głaszcząc po policzku. - Nie trudno było cię pokochać Dagg… jesteś najlepszą istotą jaką spotkałem w swoim życiu… - zauważyłem, na co pokręciłem gwałtownie głową.
- Ranię cię! J-ja nadal nie mówiłem nikomu i… i ty to tak długo akceptujesz, ukrywasz to jak największą tajemnice i… Przepraszam, że to wszystko trwa tak okropnie długo…
- Nie powinienem być na ciebie zły - mruknął, znów sięgając do mojego policzka. - Instynkt, społeczny nacisk, teraz twój nowy tytuł… powinienem zrozumieć - przyznał, ale znowu wyrwałem swój policzek, przysuwając się bliżej i przytulając do Jeremy’ego.
- Powiem Clarze - szepnąłem, wtulając się w jego szyję. - I Riddowi i rodzicom, a potem… potem dowie się cała wataha…  niech wiedzą, że ich Alfa ma cudowne serce i…
- Hej, już spokojnie, wielki Alfo - zaśmiał się czarodziej, głaszcząc mnie spokojnie po karku i włosach. - Wierzę ci… - zapewnił mnie, a ja naprawdę… odetchnąłem cicho, spójnie.
- Dziękuję, że zostałeś… - wyszeptałem, zasypiając w końcu spokojnie, po wielu nieprzespanych nocach.


34d911b3b8643.png

Offline

#8 2021-04-16 09:47:13

Claretta Hyde
Gniewna wilczyca
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 6
Wzrost: 1,65 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Szaroniebieskie
AndroidOpera 62.3.3146.57763

Odp: Bliźniaki

Pełnia działa na wszystkie wilki, zawsze i zazwyczaj bardzo podobnie. Niektórzy radzili sobie z tym lepiej lub mniej, ale efekt był taki sam, zazwyczaj po przyjęciu serum jedyne co mogliśmy zrobić, to zaszyć się w domach i przespać ten okropny czas.
Leżeliśmy w łóżku Michaela, wilkołak siedział w miarę prosto, wsparty na poduszkach, trzymając w rękach szkicownik i szkicując kolejne pomysły na obrazy. Ja za to leżałam na jego ramieniu, skubiąc wystającą nitkę z jego koszulki palcami, a wzrok czasami zaczepiając na szkicowniku, a czasami po prostu błądząc gdzieś po ścianach.
Po głowie krążyły mi różne myśli, niektóre sprawiały, że robiło mi się cieplej na sercu, a inne mroziły mi żyły. Czasami zacisnęłam palce mocniej na koszulce Mika, a wtedy on przerywał rysowanie, by położyć dłoń na mojej dłoni, jakby w milczeniu zapewnić że wszystko jest w porządku. Po kilku chwilach gdy faktycznie byłam już spokojniejsza dzięki temu, on wracał do rysowania, a ja do dalszych rozmyślań.
Myślałam głównie o Daggerze. O tym jak dziś do mnie podszedł oraz to w jakim był stanie. Był zmęczony, niewyspany i mówił bardzo szczerze o tym bym wróciła do domu. Wydawał się jakiś dziwny, prócz tego że pachniał już jak Alfa, swoistą siłą, to był... Załamany. Jakby coś poważnego się stało.
No cóż. Został Alfą, wystawił mnie, odebrał marzenie, to chyba coś całkiem poważnego, hm?!
Znów poczułam na swojej zaciśniętej dłoni dłoń Michaela. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam ją zaciskać, ale w końcu odetchnęłam i znów się rozluźniłam. Tym razem Mike nie wrócił do rysowania, a nadal patrzył na mnie z czułością.
- Co ci chodzi po głowie? Na zmianę się spinasz i rozluźniasz...
- Myślę o Daggerze - przyznałam, krzywiąc się. - Wybacz, nie chciałam Ci przeszkadzać...
- Nie przeszkadzać - zapewnił i odłożył szkicownik na szafkę obok łóżka. Potem zsunął się niżej, tak jak ja na poduszki i zerknął na mnie kątem oka.
- Chcesz o tym pogadać? - zapytał miękko i spokojnie, na co uśmiechnęłam się z nutką rozbawienia. No tak, porządny z niego wilk, nawet po przyjęciu serum taki był... Eh... A ja go tyle razy krzywdziłam... Głupi wilk. Ciężko było mi przyznać się do błędów, przecież popełniałam je zazwyczaj rzadko, a teraz okazuje się że jednak… pomyłka za pomyłką.
- Nie wiem co myśleć, Mike - mruknęłam. - Jak wtedy podszedł to wydawał się taki... Dziwny. No i nie widziałam go od walk, a teraz jest Alfą i... Sama nie wiem - szepnęłam. - Chcę być wściekła, chcę go wyzwać na walkę, chcę go pokonać, odebrać tytuł, jednak z drugiej strony... Może to dobrze, że on został Alfą, a nie ja?
- O czym ty mówisz, marzyłaś o tym przecież - zauważył Mike, marszcząc brwi. - Trenowałaś tak wiele do tego by zostać wodzem, stado cię lubi i...
- Stado lubi też Dagga - mruknęłam. - Poza tym... Widzę ile on ma obowiązków i... Chyba dociera do mnie, że bycie najsilniejszym, to żaden atut - przyznałam cicho. - Mogę znać tyle technik walki i uczyć i sama wygrywać pojedynki, podnosić ciężary, ale może jednak... To nic nie znaczy?
- Głupia - mruknął Mike. - Jesteś wilkiem, córką jednego z najsilniejszych Alf w historii tej watahy. Siła znaczy przecież dla ciebie wszystko, twoja siła - zauważył. - Siła nie polega tylko na twoich mięśniach. Jesteś silna pod tyloma względami - mówił dalej, aż w końcu westchnęłam rozbawiona i chyba jakoś poruszona jego zapewnieniami, że jestem silna. Głupie serce... Nawet kiedy serum działało i mój wilk był wyciszony, to czułam że Mike jest mi najdroższy, tak jak ja jemu.
- Myślisz... Że Dagger jest dobrym Alfą? - zapytałam miękko, patrząc wciąż na artystę. Ten zacisnął lekko wargi, najwyraźniej przeczuwając, że cokolwiek mi nie odpowie, nie poprawi mi to humoru.
- Myślę, że Ty jesteś wspaniałą wojowniczką - odparł. - I na tym się skup, może zostaniesz dowódcą wszystkich wojowników, hm? - uśmiechnął się lekko. - A Dagger... Wiesz, jeśli chcesz go wyzwać, to wyzywaj... Ale może zdecydujesz dopiero po tym jak pogadacie? - dodał, a ja pokiwałam głową, przytulając się do Michaela.
- Masz rację... - mruknęłam. - Jutro z nim porozmawiam i... Może... Spróbuję jakoś być spokojna - zaśmiałam się cicho, a Mike pokręcił głową. Znał moją porywczość jak nikt inny, no może z wyjątkiem Daggera. To jak atakowałam znienacka, jak się zaczaiłam na swoje ofiary… gdybym miała więcej cierpliwości, pewnie byłabym wyśmienitą łowczynią.
- Nie zaczynaj rozmowy od rzucenia się na niego z pazurami - zaproponował, tuląc mnie. - Jest twoim bratem. W dodatku bliźniakiem. To nie wiąże się z jakąś specjalną więzią, czy coś?
- Może? - parsknęłam. - Nie zastanawiałam się nad tym szczerze mówiąc - przyznałam zaraz nadal rozbawiona. - To znaczy... Czasem czuję od niego więcej... Um wiem kiedy jest bardziej przybity niż wygląda... Na przykład jak dziś podszedł... No wiesz, czułam że ma wiele na karku.
- Pewnie to obowiązki związane z byciem Alfą - uznał zamyślony Mike. - Albo ma jakieś kłopoty ze swoim sercem?
- Nie mówił mi, że odnalazł swoje serce - burknęłam. - Na pewno by powiedział.
- A ty to pewnie w podskokach mu powiedziałaś, jak mnie tylko zobaczyłaś? - prychnął, na co dostał ode mnie lekkiego kuksańca.
- MY to inna sytuacja - zaznaczyłam. - Choć kto wie... Może już od jakiegoś czasu nie ufał mi jak przedtem... - mruknęłam już do siebie i wtuliłam się w Michaela bardziej.
Dagger... Ufał mi? A może nie mówił wszystkiego, może coś ukrywał? Coś jeszcze poza tym że planował pokonać tatę i zostać Alfą. Nagle nabrałam coraz większej i większej ilości podejrzeń, a analizowanie wszystkiego w głowie, sprawiło że byłam już tak bardzo zmęczona, że po prostu zasnęłam.

Następnego dnia zgodnie z umową poszłam do "naszego miejsca". Było to takie magiczne miejsce, gdzie nocowaliśmy zazwyczaj podczas wypraw z rodzicami do głębszych lasów. Zaczęliśmy tam też przychodzić kiedy dorośliśmy, kiedy tylko coś nie wychodziło... Chowaliśmy się i przesiadywaliśmy tam całymi dniami. Z czasem miejsce zaczęło nabierać własnego charakteru, jako że łatwo było tam dojść z wioski czarodziei to często spotykaliśmy tam Jeremy’ego, który płacząc mówił nam co się starszego stało w jego szkole, a my go rozweselaliśmy. "Nasze miejsce" było wyjątkowo ważne dla mojego brata, ale i dla przyjaciela czarodzieja. Spędzaliśmy kiedyś tyle czasu razem... A teraz?
"Nasze miejsce" było dokładniej rzecz ujmując kryjówką między korzeniami drzew. Ziemia osunęła się, odsłaniając szczelny kokon korzeni, rodzice zabierając nas tam zrobili z tych korzeni szałas, to była nasza kryjówka, oznaczona naszym zapachem. Odkąd przychodził tam też Jeremy to pojawiło się więcej kolorów i więcej zieleni, kwiatów... Jakoś tak on robił, że wszystko dookoła kwitło przy nim. Dagg zawsze uznawał to za coś niesamowitego, a mnie bawiło jak można się zachwycać takimi delikatnymi kwiatkami, które porastały naszą kryjówkę.
Muszę kiedyś zabrać tutaj Michaela. Powinien poznać to ważne dla mnie miejsce... Oh i Jeremy’ego, jego też muszę mu przedstawić, czarodzieja który tak lubił zadawać się z wilkami.
Zbliżałam się do "naszego miejsca", a wtedy myśli momentalnie skupiły się na moim bracie. Czułam jego zapach, był już w schronieniu, musiał przechodzić ścieżkami którymi ja przechodziłam kilka chwil temu.
Przeszłam sprawnie skacząc między powyginanymi korzeniami drzew i w końcu docierając do kryjówki. Było duszno od upału, wilgoć kleiła mi się do skóry, ale było to naprawdę przyjemne. Oddychałam pełną piersią, aż do momentu kiedy dostrzegłam uchylone wejście do kryjówki. Pewnie gdybym bardziej się skupiła, usłyszałabym oddech Daggera, jednak wystarczyło mi, że wyczułam jego intensywny zapach przywódcy. Pasował mu - musiałam to przyznać.
Chwilę zabrało mi wejście do kryjówki między korzeniami. Bałam się? Nie, skąd. Ja się niczego nie boję! To był raczej... Wciąż trwający niesmak i niezadowolenie po wszystkim co się wydarzyło. Ale w końcu przemogłam się, pochyliłam się i wsunęłam sprawnie do szałasu między korzeniami.
Coś w rodzaju dywanu zdobiło "podłogę", a między kwiatami siedział Dagger, jakby przyroda chciała go przytulić. Kiedy tylko usiadłam naprzeciw niego, tak i on krzyżując nogi, cały się spiął. Ja zresztą trochę też. Spróbowałam jednak zacząć rozmowę na spokojnie.
- Lepiej wyglądasz... Niż wczoraj. Denerwowałeś się pełnią? - zapytałam na początek, ale Dagg zaśmiał się lekko nerwowo.
- Tak, trochę tak. I miałem... Jeszcze inne zmartwienie, ale ono... Trochę to rozwiązałem... Mogę wyjaśnić potem? - spojrzał na mnie prosząco, na co wzruszyłam ramionami, jakby nic mnie to nie obchodziło. Akurat, już zjadała mnie ciekawość, jednak nic nie powiedziałam. Jeszcze nie. Potem westchnąłem cicho.
- Wczoraj... Dużo myślałam - przyznałam szczerze, krzywiąc się lekko. Niemal wyczułam, że Dagg chciał powiedzieć coś w stylu "poważnie?", ale nie zająknął się słowem. Wręcz przeciwnie, był tak spokojny i pokorny... Jakby go teraz wyzywała do walki pewnie by ją poddał... Uh.
- Wczoraj dużo myślałam o tobie. O tym, że jesteś Alfą i... - zacisnęłam zęby. - Myślałam sobie o tym dniu, kiedy ci powiedziałam, że wyzwę ojca, a ty próbowałeś mnie powstrzymać, a ja cię uderzyłam - zrelacjonowałam, a potem podrapałam się po głowie. - Powinnam przeprosić... - mruknęłam cicho.
- Nie masz za co... - zapewnił lekko zachrypniętym głosem. - Powstrzymywałem cię, bo nie chciałem... Byś odbierała mi to i... - westchnął ciężko, jakby chciał z siebie właśnie wyrzucić coś dużego.
- To było też moje marzenie, Clar - przyznał, zamykając oczy. - Pomagałem ojcu i trenowałem... Uczyłem się bycia Alfą, ale nie planowałem by to nastąpiło tak szybko i... I chciałem o tym porozmawiać za nim rzuciłabyś wyzwanie ojcu. Ale tak ci się spieszyło...
- Dagger, dlaczego nic nie mówiłeś? - przerwałam mu to dukanie. - Dlaczego nie mówiłeś od początku, przecież ja... Gdybym wiedziała to chociaż bym wiedziała że rywalizujemy!
- Nie chciałem z tobą rywalizować - przyznał. - Wolałem byś nie wiedziała, by nikt nie wiedział, a byś była moją siostrą i... Clar, kocham cię, nie robię tego na przekór tobie, okej? Ja po prostu wstydziłem się trochę tego marzenia, bo wszyscy widzieli jak silna jesteś i… Rywalizacja z tobą, to jakbyś zmieniła całe nastawienie do mnie… - powiedział lekko zestresowany, cały spięty. Zacisnęłam palce w pięści, lecz teraz nie było Michaela by położył na mojej dłoni swoją, by mnie tak uspokoił. Hah...
- Sama nie wiem, Dagg - burknęłam. - To ja miałam nim być. Miałam być Alfą - przypomniałam, zaraz zdając sobie sprawę, że były to obietnice dzieci, w których życiu się już wiele pozmieniało. Westchnęłam zaraz, pocierając twarz dłoni. To było naprawdę trudne...
- Więc mnie wyzwij - powiedział Dagg, nieco przegranym tonem. - Ja... Ja pomogę Ci się wgryźć w obowiązki, pokaże, wyjaśnię Ci co jest ważne i... Po prostu mnie wyzwij, jeśli... Jeśli przez ten tytuł mam stracić siostrę, to... To nie chcę - szepnął, spuszczając wzrok. Skrzywiłam się, patrząc na mojego bliźniaka i po prostu rozluźniłam się i pokręciłam głową. Ja bym nie oddała tytułu, a on wolał go oddać byle nie stracić siostry. Tak jak nie mówił mi o swoich planach by nie przeciwstawić mnie sobie. Tchórzostwo? A może po prostu miłość między rodzeństwem? Przynajmniej tego, że byłam jego ukochaną siostrzyczką mogłam być pewna… Chwilę milczałam nim w końcu powiedziałam:
- Nie wiem czy wrócę do domu Alfy... Ale mogę przychodzić z Michaelem na obiady - zaproponowałam, na co Dagg uniósł głowę.
- A-ale...
- Miałam nim być, marzyłam by być Alfą - przyznałam szczerze. - Ale może ograniczałam się przez to marzenie? Może będę uczyć dalej młodych, będę walczyć i gdy zyskam posłuch zostanę liderem wojowników? - westchnęłam cicho. - Jesteś dobrym Alfą... A ja mogę być jeszcze i jeszcze lepszym Betą - uznałam zdecydowanym tonem. - Ale do domu nie wrócę. Mam teraz serce, jeszcze to rozgryzam i nie chcę się od niego oddalać - przyznałam. - Ale mogę czasem nocować w domu jeśli będziesz... Potrzebował. I będziemy przychodzić na obiady i... No wiesz. Nie stracisz mnie, a ja ciebie - podsumowałam z lekkim uśmiechem. Dagg chwilę wpatrywał się we mnie, w końcu po kilku chwilach milczenia rozluźniając się. Pokiwał głową z krzywym uśmiechem.
- W domu jest okropnie pusto - przyznał smętnie. - Zaczynało mi odbijać, nie mogłem spać i takie tam… - wymamrotał, na co ja zaśmiałam się szczerze.
- Alfa czy nie Alfa, jesteś jak szczeniak który nie lubi spać sam w łóżku - powiedziałam szczerze tym rozbawiona, a Dagg cały poczerwieniał z oburzenia.
- Też byś się bała spać w zupełnie pustym domu Alfy! Jest wielki i strasznie skrzypi i wszystko tam się sypie - jęknął, na co znów zachichotałam.
- Okej, rozumiem, może pomyślimy o jakimś małym remoncie w domu Alfy? Hm? Póki co raczej nie buduję jeszcze leża, ty chyba też więc możemy sobie poćwiczyć na Domu Alfy - uznałam, a Dagg z jakimś krzywym uśmiechem pokiwał głową. Była to jednak jedynie chwila nim zaraz się rozluźni na powrót.
- Możemy tak zrobić, Clar - przyznał, patrząc na mnie z czułością. - Tęskniłem za siostrą…
- Już daj spokój z czułościami - prychnęłam, wymierzając pięścią lekkie uderzenie w jego ramię, a po krótkim "au" oboje się zaśmialiśmy. Nadal jednak nie umykała mi ta ulga w oczach Daggera, taka… nieopisanie wielka. Przyglądałam mu się uważnie w milczeniu analizując co było takiego innego, aż mój brat prychnąłem.
- Co się głupio patrzysz? - mruknął, a ja uśmiechnęłam się krzywo.
- Wydajesz się wyspany jak na kogoś kto przyjął serum i spał sam w skrzypiącym domu - zauważyłam swoim detektywistycznym głosem. Choć to zawsze Dagg był detektywem w naszych zabawach, a ja tym silnym i groźnym towarzyszem detektywa. Jeremy zazwyczaj był ofiarą, albo damą w opałach hah… jednak tym razem mój wewnętrzny detektyw mnie nie zawiódł, a Dagg został przyłapany przez moją przenikliwą obserwacje. Nie odezwał się nawet słowem, a ja już wysnułam kilka podejrzeń.
- Gadaj, spałeś w lecznicy? Miałeś atak i podali ci ten dziwny środek, przywiązując do krzesła i…
- Nie Clar, nigdy nie miałem ataku - przerwał mi zawczasu moje domysły i odetchnął ciężko, zagryzając wargę na kilka chwil. - Po prostu dziś… nie spałem sam - przyznał w końcu, a mi stanęła gula w gardle. Mike miał rację najwyraźniej. Dagg nie powiedział mi o czymś tak ważnym dla wilków… wolał to zataić? Ale dlaczego przede mną?!
- Czyli… masz serce - mruknęłam. - Od jak dawna mi nie mówisz?
- To dużo bardziej skomplikowane niż sądzisz, Clar - powiedział grobowo, na co zmarszczyłam brwi. Raczej takim tonem nie mówi się o swojej miłości, chyba że sprawa faktycznie była tak skomplikowana jak na przykład moja i Mika. Może… To było nawet coś gorszego?
- Hej, Dagg? - parsknęłam. - Ridd ma przecież za serce małą i niemal bezbronną ludzką kobietę prawda? A nasi przyjaciele rodziny? To nie wstyd mieć za serce wampirzyce, czy czarodziejkę… - uśmiechnęłam się. - Też potrzebowałam czasu by oswoić się z Michaelem, ale… Posiadanie serca to najpiękniejsza sprawa na świecie i… - chciałam mówić dalej, ale Dagger powstrzymał mnie kręcąc głową gwałtownie.
- Ty naprawdę nie rozumiesz i nie zrozumiesz - przerwał mi. - Ale pokaże ci - dodał westchnąwszy cicho. - Obiecałem to mojemu sercu, że… przedstawię was sobie oficjalnie - przyznał, na co wręcz oniemiałam.
- Ale teraz? Ona jest gdzieś w pobliżu? - upewniłam się, próbując coś wyczuć, ale Dagg zaraz znów zaprzeczył głową.
- Po prostu… chodź za mną okej? - poprosił, przesuwając się w stronę wyjścia z "naszego miejsca". - I nie dopytuj w drodze, na miejscu ci wyjaśnię wszystko - dodał z wahaniem. - A i… i nie mów o t-tym komukolwiek, okej? - dodał jeszcze, na co zmarszczyłam brwi, naprawdę się już bojąc i ekscytując zarazem. Ale tak jak prosił, ruszyłam za nim w las.


tumblr_inline_mrq3maHk0o1qz4rgp.gif

Offline

#9 2021-05-01 17:07:41

Claretta Hyde
Gniewna wilczyca
Dołączył: 2019-03-03
Liczba postów: 6
Wzrost: 1,65 m
Wiek: 18 lat
Rasa: Wilkołak
Kolor oczu: Szaroniebieskie
WindowsOpera 75.0.3969.243

Odp: Bliźniaki


Biegliśmy przez las z niesamowitą, wilczą prędkością i ah... To było cudowne uczucie, czuć w uszach szum, myśli jakby gnały wraz z nami. Żałowałam tylko, że Dagg nie pozwolił mi się zmienić w wilka, mówił, że to blisko, a ja uznałam, że nie warto się kłócić. Wykonaliśmy spory postęp, sama wykonałam spory postęp w zrozumieniu, że może się ograniczałam, że może bycie Alfą nie było moim przeznaczeniem, a było nim bycie u boku Alfy i wspieranie go. Nie pogodzę się z tym z dnia na dzień ale na pewno jestem bliżej tej myśli... Poza tym teraz moja ciekawość była większa niż wewnętrzne dywagacje. Ciekawość serca mojego Alfy, ale przede wszystkim serca mojego brata.
Dagger prowadził, był bardzo sprawny w poruszaniu się po korzeniach i skakaniu z kamienia na kamień. Mógł biec przed siebie jak szaleniec, a nawet ja wytrącając go z równowagi, nie mogłam sprawić, że się potknie. Miał swój cel, był na nim skupiony, miało to swój urok… byłam pewna, że był świetnym dowódcą. Nim został Alfą był w końcu Łowcą w dodatku to on najczęściej decydował, obierał strategie... Hah jak mogłam już wtedy nie zauważyć jego potencjału jako Alfy. Cóż.. Może byłam tak skupiona na sobie, że tego... Uh musiałam przestać myśleć. Ile rzeczy jeszcze mogłam nie zauważyć, bo nawaliłam jako siostra? Bo nie byłam wystarczająco skupiona nie tylko w walce, ale i w życiu? Moje własne serce, teraz Dagger... Uh...
Wybiegliśmy na polanę. Wysoka trawa rosła gdzieniegdzie dziko, dookoła była jednak taka niższa, zielona. Lekko zmachana odetchnęłam głęboko, rozglądając się, szukając serca Daggera. Hm było dziś dość słonecznie, więc to na pewno nie wampirzyca... Cóż może i dobrze, nie wiem jak bym zachowała spokój przy takiej wampirzycy, nawet jeśli byłaby sercem Daggera. Może była Omegą i Dagg wstydził się tego? Ale w naszej watasze od zawsze wszyscy byli mile widziani, bez względu na wszystko!
W końcu dostrzegłam jedno samotne drzew, w których cieniu siedział... czarodziej! Zaśmiałam się szczęśliwa na widok przyjaciela i ruszyłam do niego z szerokim uśmiechem, machając energicznie ręką na powitanie.
- Jeremy! Oh jak dobrze cię widzieć - przyznałam zadowolona. Czarodziej siedział wygodnie w cieniu drzew, czytając jakąś książę. Miał jak zawsze jasne, wygodne i praktyczne ubrania, z nieznacznymi ozdobami, a wokół niego rosły malutkie kwiatki. Mówił, że czasem nie kontroluje tego jak natura reaguje na jego emocje.
- Ciebie również dobrze widzieć... Clar - przyznał z początkowym wahaniem, szukając wzrokiem Daggera. - Nie mieliśmy czasu by wczoraj za dużo pomówić... Um ta pełnia działa na was niezwykle intensywnie - mruknął, odkładając książkę na bok i spinając się aż do momentu, kiedy nie usiadł obok mnie i Dagg. Uśmiechnęłam się jednak podekscytowana do Jeremy’ego.
- Ty też chcesz ją zobaczyć? - zapytałam, nie próbując nawet trzymać ciekawości na wodzy. Czarodziej wydawał się bardzo zbity z tropu, ale on zawsze udawał i się ze mnie naigrywał.
- Ją? - powtórzył po mnie ze zmarszczonymi brwiami, na co wywróciłam oczami.
- Nie zgrywaj się! Dagger powiedział mi, że chce przedstawić mnie swojemu sercu! Mogłam się domyśleć, że tobie też będzie chciał, hah! No wiesz, serca są dla nas ważne, widziałeś Ridda i Prim - zaśmiałam się pod nosem, ale kiedy znów spojrzałam na młodego maga... Ten wpatrywał się z niedowierzaniem w Dagga, jakby z... Zawstydzeniem i szczęściem?
- Oh... Dagger, ja nie sądziłem, że Ty...
- Też byłam zaskoczona, że ma serce - zaśmiałem się szczerze, wtrącając się w słowa Jeremy’ego. - No wiesz, kiedy masz serce to jest wielka sprawa. Znajdujesz swoją drugą połowę swoje najsilniejsze uczucie, kogoś kto wydobywa z ciebie najpiękniejsze rzeczy... - uśmiechnęłam się krzywo. - Moje serce... Nie było takie jakim je chciałam, ale wiesz co? Musisz je poznać, Michael jest cudowny i choć moje zupełne przeciwieństwo to jest jakby częścią mnie. Magiczne, prawda?
- Ta... Magiczne - mruknął Dagger, przeczesując włosy, dość rumiany. - Moje... Moje serce jest naprawdę magiczne. Nie wyobrażam sobie dnia bez niego, nie chce... By moje serce było daleko - przyznał, zaciskając wargi. - Nie wiem czy serce wydobywa ze mnie to co piękne, ale jestem pewien, że przy nim czuję się najpiękniejszy... - uśmiechnął się łagodnie pod nosem, ze spuszczonym wzrokiem.
Między naszą trójką zapadła chwilowa cisza, przerywana przez delikatny wiatr, smagający koronę drzewa.
- A więc? - podjęłam jeszcze raz. - Gdzie ona jest?
- Moje serce jest tutaj Clar - odparł pewnie Dagg. - I to nie jest "ona", a... Jeremy - uśmiechnął się nieznacznie, unosząc wzrok na czarodzieja. Dopiero teraz dostrzegłam, że wzruszony czarodziej cały poczerwieniał słuchając nas. Patrzyli się na siebie wzajemnie, podczas gdy ja... Ja...
- Żartujecie? - parsknęłam, marszcząc brwi. Jeremy cały spiął się, najwyraźniej nie takiej reakcji się spodziewając.
- N-nie, Claretta, my...
- Ale tak nie można - mówiłam dalej, krzywiąc się coraz bardziej. - Niby jak ma to działać, przecież... To żart, prawda? Przestańcie mnie wkręcać, serce to poważna sprawa! - powiedziałam, nawet z nutą oburzenia.
- Clar, uspokoisz się i dasz mi wyjaśnić? - zapytał Dagg znów tym zbolałym głosem, co wcześniej w naszym namiocie. Pokręciłam jednak głową.
- Czyli to dowcip? Przecież... Jeremy jesteś chłopakiem. Jak to ma niby działać? Co za głupota, Wielki Wilk nie pozwoliłby na taką pomyłkę...
- P-przestań - wydukał Jeremy, patrząc na mnie zaszokowany. Zmarszczyłam brwi, krzywiąc się znów. Wszystko to nadal było dla mnie jakimś żartem. Miałam poznać serce mojego brata, kobietę z którą założy rodzinę, której dzieci będą wołały do mnie "ciociu". Miał razem żyć z tą kobietą, mieszkać w Domu Alfy, ale także budować leżę… Ale Jeremy? Znaliśmy się całe życie, był naszym najlepszym przyjacielem! Zawsze mu ufałam i uwielbiałam pokazywać mu las, czy razem wspinać się po drzewach, jednak teraz… teraz mówią mi, że są złączeni przeznaczeniem, o którym miał decydować sam Wielki Wilk? Miała łączyć ich czysta magia, miłość, namiętność i pragnienie?
Gwałtownie pokręciłam głową, nie zgadzając się z tą informacją w żaden sposób. Już chciałam unieść się do kolejnej salwy oskarżeń, nim nie zobaczyłam miny brata.
- Mówię poważnie, Clar - warknął Dagg, poirytowany tak bardzo, że aż poczułam jego siłę. Instynktownie spoważniałam, czując autorytet, rozkaz, a potem zobaczyłam skąd tyle agresji w Daggerze. Trzymał mocno dłoń Jeremy’ego, kiedy ten zasmucony moją reakcją, patrzył się z niedowierzaniem. Przysunął się bliżej Daggera, jakby ten miał go obronić.
- Jeremy jest moim sercem - powtórzył już łagodniej. - Wiem o tym już prawie od trzech lat, a faktycznie się odważyłem wyznać to sercu, półtora roku temu... - wytłumaczył, a z każdym słowem mojego brata, coraz bardziej marszczyłam brwi i zaciskałam zęby. - ... Trzymaliśmy to w tajemnicy, bo... Sam ledwo to rozumiałem, ale... To on - tu Dagg ścisnął lekko dłoń czarodzieja, z miękkim uśmiechem. - Jest moim wszystkim, a ja bałem się tego i nie rozumiałem, że krzywdziłem jego, oraz sam siebie…
Zamrugałam zdezorientowana, patrząc to na Jeremy’ego, to na Daggera, jakby mi właśnie powiedzieli, że są z kosmosu albo, że pływali sobie z syrenami. Trzy lata, a ukrywają się od półtora… i przez te trzy lata, które niemal wciąż spędzaliśmy razem, mój własny brat nic nie powiedział…
- J-jak mogłam tego nie widzieć... - jęknęłam cicho. - Na Wielkiego Wilka... Ty mi nic nie mówiłeś, po prostu... Nic...
- Nikomu nic nie mówiłem, próbowałem to samemu rozgryźć i... Szukałem informacji i wiesz, że jest więcej takich jak ja? Jak my?
- Wśród czarodziei to normalne… - mruknął z wahaniem Jeremy, na co szerzej otworzyłam oczy. - Łączy was magia, prawda? Magia jest w każdej żywej istocie na Atlantis, lecz magia nie widzi płci, wieku czy rasy. Magia jest na to ślepa i łączy serca wedle innych kryteriów… Czasem złączy dwie wilczyce, czasem dojrzałego wilka i młodą kobietę. Czasem młodego wilka i dojrzałą wampirzycę…
- Czasem wilczyce wojowniczkę i wilka artystę - wtrącił Dagg, patrząc na mnie znacząco. Zacisnęłam mocno usta, a Jeremy westchnął cicho.
- A tym razem, magia złączyła wilczego Alfę z prostym czarodziejem… - podsumował, kuląc ramiona i patrząc na mnie z wahaniem. - Nie jestem pomyłką, Clar…
- Nie to miałam na myśli mówiąc, że to pomyłka, ja… - jęknęłam, patrząc z żalem na czarodzieja, a potem na swojego brata. Zacisnęłam znów usta bezsilnie. - Przecież zawsze chciałeś mieć dzieci, Dagger… mówiłeś naszej dwójce jak byś je nazwał i… dlaczego Wielki Wilk ci to zrobił?
- Wielki Wilk wie co dla nas dobre lepiej od nas, ale to że my tego początkowo nie dostrzegamy, to nie znaczy, że zaszła pomyłka - zauważył spokojnie, choć zasmuciło się gdy wspomniałam o tych szczeniakach. Jeremy też wydał się tą uwagą niezadowolony.
- Czyli… dołączysz do nas do watahy? - zapytałam słabym głosem, patrząc na Jeremy’ego.
- W watasze już teraz mieszka jedna wampirzyca, kilkoro ludzi i dwójka magów, po prostu mieszkając w swoich leżach dalej od centrum i…
- Jeremy, ale to Dagger jest teraz centrum - zauważyłam znacząco. - To Alfa. Dowódca, opiekun i obrońca. Jak dowiedzą się, że mag jest sercem Alfy…
- S-sama powtarzałaś, że serce nie określa - wytknął mj czarodziej. - Poza tym… z końcem wakacji muszę wrócić do szkoły na ostatni rok.
- Jeszcze jeden? - uniosła znów głos. - Chcesz go zabić?! Przecież nie dasz rady wytrzymać rok bez swojego serca! To będzie tortura!
- B-będę pisał listy - wtrącił Jeremy. - Będę wracał na każde święta tym razem, spędzał je z wami… będę starał się po prostu być - zapewniał czarodziej, a mój brat tylko pokiwał na to głową.
- To będzie trudne, ale chcę wykorzystać ten rok, by wataha się oswoiła z nowym Alfą, z tym że do domu Alfy wprowadzi się moje serce… - wzruszył ramionami. - Po prostu… tak jak i ty, wszyscy będą musieli to na spokojnie przyjąć do wiadomości - podsumował Dagger, ale ja nadal kręciłam głową.
- Dagg, mówisz poważnie? Rok bez serca?
- To nie będzie mój pierwszy rok bez niego - uciął, zaciskając zęby. - Umiem z tym żyć, nie jest łatwo, ale… Wiem ile znaczy dla Jeremy’ego szkoła…
- Gdy tylko skończę nauki dołączę do watahy, do lecznicy, jak pozostali czarodzieje - dodał pośpiesznie do słów Dagger, a ja jedynie zacisnęłam usta. Pokręciłam znów lekko głową, spuszczając wzrok na swoje nogi.
- Nie wiem... co powiedzieć… - wydukałam, czując się naprawdę dziwnie. Miałam dziś tylko porozmawiać z Daggerem o tym jak się czuję w stosunku do niego po tym jak został Alfą, oraz o tym co on czuje. Ale teraz, kiedy myślałam, że trudne do zaakceptowania było to, że mój brat objął wymarzony tytuł każdego wilka… Okazuje się, że istnieją jeszcze bardziej skomplikowane rzeczy.
- Powiecie Riddickowi? Albo rodzicom? - zapytałam słabo, po dłuższej ciszy, kiedy oboje musieli na mnie patrzeć z nutką obaw. Znów zapadła cisza, ale Dagger odchrząknął pewnie, po chwili.
- Obiecałem, że powiem to wszystkim najbliższym, a przed końcem lata ogłoszę to też watasze - przyznał, na co znów jedynie zacisnęłam wargi. - Tak długo ukrywałem to, tak długo się bałem, że… chyba już czas przestać - podsumował zdecydowanym tonem.
Westchnęłam cicho i pokiwałam głową ze zrozumieniem. Uniosłam wzrok, a potem spróbowałam się nawet lekko uśmiechnąć do nietypowej pary zakochanych.
- Jeśli taka jest wola Wielkiego Wilka, kimże jestem, by się jej sprzeciwiać - uznałam łagodnie i przysunęłam się, by objąć oboje moich przyjaciół. - Postaram się to zrozumieć i zaakceptować. Naprawdę się postaram - mruknęłam, kiedy w trójkę tuliliśmy się do siebie w cieniu drzewa. Usłyszałam jak Jeremy oddycha z ulgą i wtula się w moje włosy.
- A ty i twoje serce jesteście zaproszeni na Święto Lata - powiedział, a w głosie było słyszeć, że się uśmiecha. - W końcu miałem poznać tego Michaela - przypomniał, a ja zaśmiałam się słabo. Odsunęliśmy się w końcu i popatrzyłam to na czarodzieja, to na wilkołaka. Westchnęłam ciężko, jednak teraz już z łagodniejszym uśmiechem.
- Nigdy bym nie pomyślała, że gdy bawiliśmy się w złoczyńcę, rycerza i księżniczkę i wybierałeś księżniczkę Jeremy, to miało to jakieś głębsze znaczenie - parsknęłam, na co mag wywrócił oczami.
- Ty wybierasz zawsze złoczyńcę, a nigdy nie nadawałem się do ratowania księżniczek - pokręcił głową, ale Dagg nie mógł dłużej już powstrzymać szczerego śmiechu. Przyjemnie patrzyło się na jego radość i mimo iż Jeremy szturchał go, by przestał się śmiać, to i tak patrzył na wilka z tą samą czułością co Dagg na niego.
Odetchnęłam bezgłośnie, czując, że dziś spokojnie nie zasnę analizując w głowie wszystko co przegapiłam dotychczas.


tumblr_inline_mrq3maHk0o1qz4rgp.gif

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
rogowata - 5secondinyourlife - rdivision - f1rst - nlife