Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Od razu zgraliśmy się razem, nie mieliśmy żadnego problemu z dopasowaniem się do siebie. Jakbyśmy nie robili niczego innego poza tym, poza byciem obok siebie. Byciem razem...
Zakochałam się w nim po uszy. Czy to możliwe że można bać się tego uczucia? Byłam go pewna ale i tak każdego dnia czułam narastający strach. Nie był on jeszcze bardzo duży, ale żyłam że rósł... Oh tato... Czy ty byś mi to wyjaśnił?
- Tak... W miarę tak. Dosyć spokojnie. Balcerowicz mnie trochę bolą. Muszę skończyć sukienkę jutro - mruknęłam, przygryzając wargę.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Pracuś... - westchnąłem ze współczuciem i kiwając się z nią nadal na boki, ująłem obie jej dłonie i przyciągnąłem do ust by ucałować każdy paluszek po kolei. - Są czerwone i strasznie rozgrzane - zauważyłem, patrząc na nią smutno. - Zrób sobie okład chłodzący, dobrze? - poprosiłem z troską, większą niż się w ogóle spodziewałem w głosie.
Tak mi na niej zależało... Tak bardzo... Jak jeszcze na niczym w życiu. To źle, dobrze...?
Offline
- Jakoś nie miałam na to czasu... Napije się trochę krwi i potrzymać pod zimna woda - stwoerdziłam, zatrzymując się i przyglądając jak całuje moje palce. - Wtedy szybciej się zregeneruje. Ale nie bolą aż tak bardzo. Bez przesady... - Zaśmiałam się krotko. - To tylko trochę obtarć...
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Niech będzie... - skończyłem całować palce i popatrzyłem na nią czule. Spotkałem się jednak z dziwną chłodną ścianą między nami. Popatrzyłem uważnie na Mandy, jednak jej twarz wyjątkowo nic mi nie zdradziła.
- Wszystko w porządku...? - zapytałem spokojniej, cofając się nieco z uczuciami, nie wiedząc na czym stoję.
Offline
Zmarszczyłam brwi i pokiwałam powoli głową.
- Tak, tak, jest w porządku, po porostu... Zastanawiałam się, czy... No nie wiem. Jest coś jeszcze co moglabym zorbic, żeby nie być tak podatna na persfazje - szpepnęłam, zdradzając jedynie jeden z wielu tematów nad którymi dumałam.
Znów zaczęłam się kiwać do muzyki, wracając powoli do tańca.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Uniosłem lekko brew, razem z nią tańcząc.
- Dobrze ci szło dopieranie jej - zauważyłem. - Cóż, jeśli chcesz odpierać silniejszą perswazję, sama musisz być silniejsza. Picie lepszej jakości krwi to dobry początek. Może być dobrej jakoś zwierzęca, ale pita codziennie na przykład - wyjaśniłem. - Ktoś próbuje na tobie użyć perswazji. Hm, nie ładnie...
Offline
Wydęłam wargi.
- Po prostu wolę być przygotowana na każdą ewentualność i tyle - odparłam beznamiętnym tonem. - To chyba nic złego? - mruknęłam już mniej pewnie. Westchnęłam cicho. - To będę pić częściej... - powedziałam pod nosem, bardziej do siebie.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Chcesz bym ci jakąś dostarczył? - zapytałem. - Nie masz pewnie tyle czasu by polować - zauważyłem, nadal patrząc na nią z uporem. Co przede mną ukrywasz? Dlaczego postawiłaś nam tą niewidoczną granicę, a teraz się za nią chowasz? Nie reagujesz na moje pocałunki, nie inicjujesz niczego samej... Mów o mnie...
- To nie będzie żaden problem, upewnię się czy będzie dobra - dodałem od razu.
Offline
- Zwierzęca - podkreśliłam, po czym uśmiechnęłam się szczerze. - Skoro proponujesz to przyjemne - dodałam już radośniej. Muzyka zmieniła się na bardziej skoczna, przez co sama poczułam się bardziej ożywiona. - Będę wczesczna i zobowiązana się odpłacic, co chcesz w zamian, gburku? - spytałam uśmiechnięta.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Mogę się przytulić...? - zapytałem. - Mam wrażenie, że cały czas jesteś na mnie zła za tamtą sytuację, a jedyne czego naprawdę pragnę to twoja bliskość - wyznałem. - Nie rozumiem tego, boję się, że do końca nigdy nie zrozumiem. Ale nie lubię, gdy mi kreślisz granicę bliskości. I tak będę się starał podchodzić i ją przekraczać - zauważyłem, ale teraz po prostu pochyliłem głowę.
Offline
Znów się zatrzymana a zaraz za mną zrobił to Cai.
- Wybacz - szepnęłam zmartwiona. Objęłam pospiesznie ramionami jego szyję i mocno się go śniegowce przytuliłam. - Przepraszam, Mordecai... Nie kreślę granic i nie gniewam się. Sama... Średnio rozumiem. Nigdy nie byłam tak daleko. Zaczyna mnie to orzrstaraac i... I chyba zaczynam się bać. - Zaśmiałam się z napięciem. - Przerasta mnie to trochę. A nie chce żeby tak było, bo wiem że ciebie to pewnie orzrstaraac jeszcze bardziej. - Zaśmiałam się ponownie. - Nie chce nawalić, nie chcę żebyś się cofnął. Wiem jak to wygląda, widziałam swoją matkę. - Pokręciłam głową.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nie nawalasz, Mandy, hej - powiedziałem spokojnie, także się przytulając, bardzo zadowolony z jej dotyku. Tak bardzo zadowolony. - Nie cofnę się. Nie mam zamiaru się cofać, chcę być z tobą jak najdłużej mogę, będę się starać by być jeszcze dłużej... Ale póki co nie musisz się bać - zapewniłem. - Ja też nie wiem po czym stąpam, już dawno skończyła się moja granica bezpieczeństwa, ale wiem, jestem tego pewien, że chcę spędzać z tobą jak najwięcej czasu... To jest mój pewniak - wyznałem szczerze, tuląc się po prostu.
Offline
- Ale ja chcę rozumieć co czuje. Chce wiedzieć co przeżywam i potrafić... Jakoś na to reagować. - Schowałam nos w jego szyję, zamykając oczy. - Myślałam że wiem co się dzieje ale już nie mam pojęcia... Chce być silna ale momentami nie wiem jak, nie wiem... I odkąd wróciliśmy próbuje się dowiedzieć ale wcaiz błądzę. - Musnęłam wargami jego szyję. - Nie chce granic, nie stawiam ich... Nie celowo.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- To dobrze - westchnąłem głęboko, napełniając płuca jej zapachem. - Wiem, że jest ciężko, wpłynęliśmy na nieznane wody, ale damy radę... Po prostu... Czujemy miłość - zacząłem z wolna. - Ale boimy się, wcześniej tego nie znaliśmy... No i nie boimy się tylko o siebie, jak zawsze. Teraz nasze myśli zajmuje ktoś inny, to nieco obce... Martwimy się o tego wampira, jesteśmy w stanie troszczyć się o niego kosztem siebie... To bardzo dziwne, ale tak wygląda i myślę, że to właśnie miłość - uznałem.
Offline
- Tak, to chyba miłość - przytaknęłam szeptem, zatapiając palce w jego włosach. - Było tak dobrze przez ostatnie tygodnie. Nie podoba mi się powrót. To to miejsce tworzy nieprzyjemna aurę - jęknęłam, szukając winowajcy. - Muszę przywyknąć. Pół roku... Jeszcze pół roku i to się skończy... Będzie potem już dobrze - szeptałam sama do siebie, pocieszając się.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Uśmiechnąłem się lekko. Pół roku? Możliwe, że pół roku, ja jeszcze nie wiedziałem... Może lepiej.
- Zazwyczaj nie lubię mówić o przyszłości... - zacząłem. - Ale możesz już sobie wyobrażać życie ze mną i kwiatami... - westchnąłem, natychmiast ciesząc się na jej poprawę humoru.
Offline
Zaśmiałam się krotko.
- Tobą i kwiatami - powtórzyłam po nim. - Nierozłączną część Mordecaia Harlanda. W ogóle to jest niesamowicie rozkoszne. Twoja pasja. Ktoś tak silny i potężny jak ty, kocha tak delikatne i kruche rzeczy jak kwiaty... - szepnęłam, pocierając kciukiem po jego szyi. - Niesamowite. Myślałeś kiedyś o tym w taki sposób? Moze brakowało ci delikatności w życiu i znalazłeś ją w roślinach...?
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Może? Nie wiem? Zawsze mi się podobały jednak ich kolory... Tak barwne, dostojne i pełne wdzięku rośliny, które pokażą nam swoją piękną stronę tylko gdy na to zapracujemy - uśmiechnąłem się szczerze. Potem jednak pochyliłem się nieco i szeptem, mówiąc tajemnice, wyznałem:
- Zawsze... Zawsze chciałem być ogrodnikiem. Nie przejmować się nazwiskiem... Tak byłoby łatwiej... Choć pewnie byłbym zupełnie innym wampirem...
Offline
Mruknęłam potakujaco.
- Rozumiem... Na pewnie byłbyś równie cudownym wampirem co teraz dla mnie. - Pogładziłam go po ramieniu, przyglądając mu się z ciekawością. - Skoro tego pragniesz... To dlaczego by tak nie zacząć żyć? Możesz. Oboje możemy tak żyć. Gdzieś daleko stąd. Zdala od tego wszystkiego.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Popatrzyłem na nią z żalem. Ona by mogła już rzucić wszystko, tylko dla mnie, uciec stąd bez oglądania...
- To nie jest książka przygodowa - mruknąłem. - Nie urodziłem się ogrodnikiem, a jedynym dziedzicem rodu Harland. Nie wyrzeknę się przeszłości, nie chce tego robić - zaznaczyłem z westchnieniem. - Kocham cię, ale... Mam obowiązki. Wiążą mnie umowy i obowiązki względem całego mojego rodu... Nie ucieknę od tego...
Offline