Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Pokręciłam głową przecząco, wiedząc co ma na myśli.
- Nie dziś, Cai. I pewnie nie jutro. Muszę już iść... Uważaj na siebie - poprosiłam z miękkim spojrzeniem i skierowałam się w stronę wyjścia z łazienki. - Ale... Gdyby znów brał cię jakiś atak paniki... To wiesz gdzie mnie można znaleźć - przypomniałam, zerkając na niego jeszcze jeden raz i opuszczając pomieszczenie.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Popatrzyłem za Mandy tęsknym wzrokiem i przeraziłem się. Zmroziło mnie, a uczucie straty zdzieliło między nogi, gdy wyrzuty sumienia dobierały mi się do mózgu. Wsunąłem się do wanny, zatapiając w gorącej wodzie i próbowałem sobie przypomnieć jak się oddycha, jeśli obok nie ma mojej Mandy. Jak się oddycha, gdy nie towarzyszy temu oddech Mandy, jak się chodzi, skoro nie trzymam jej za rękę?
Byłem chory, jak cholera chory. Powinienem się ogarnąć? Może powinienem faktycznie olać wszystko i wyjechać z Mandy...?
To nawet nie chodziło o umowę, kim bym był jeśli nie Harlandem? Nigdy nie uczyłem się niczego innego niż bycia władcą, dyplomatą, inteligentnym mówcą, właścicielem biznesu z Kontynentem... Jestem cholernym Mordecaiem Harlandem, spoczął na mnie wielki obowiązek, byłem z niego od zawsze dumny, kurewsko dumny. Nawet nie chodzi o dumę - nie stracę czegoś, na co pracowałem całe życie. O co walczyłem jak lew z własną rodzina. Nie przestraszę się więcej Pixie i gdy spełnię te obowiązki mogę spierdolić z tej rezydencji, która nigdy nie była moim domem i założyć własny dworek Harlandów, nowy, lepszy, piękniejszy i wypełniony prawdziwym uczuciem z Mandy.
Będę silny. Muszę być. Jestem w końcu Mordecai. Mordecai Harland.
- Tak, naturalnie, wszystko w porządku - odpowiadałem na kolejną konferencję, jakieś dwa dni po wyjeździe Pixie. - Oczekuję raportu z tego miesiąca... Tak, wszystkie zyski na konto i spotykamy się z księgowymi za dwa tygodnie... Tak znakomicie... żegnam - przerwałem, gdy zobaczyłem, ze otwierają się drzwi. Najpierw z nadzieją, a potem po prostu uśmiechem powitałem Mandy w gabinecie.
- Zamknij drzwi na klucz - zaproponowałem od razu, wstając z fotela. Wróciłem do sił, a na mojej skórze, nie było już śladów po narzeczonej, więc dlaczego miałbym się nie cieszyć na widok Mandy?
Offline
Zrobiłam to o co poprosił i popatrzyłam na niego ze słabym uśmiechem.
- Promieniejesz bardziej, niż dwa dni temu podczas wyjazdu Pixie - zauważyłam, wyciągając dłoń w jego stronę. Cai mnie za nią złapał, aby chyba nie oczekiwał niczego więcej. Ja jednak z rozbawieniem dygnęłam i położyłam dłoń druga dłoń na jego ramieniu, ustawiając się do tańca. - Coś się stało...? Chcesz się czymś podzielić ze mną?
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nie... Nic się nie stało. Życie toczy się dalej - westchnąłem głęboko i ucieszyłem się, także przyjmując pozycję do tańca. Co prawda w gabinecie było bardzo mało miejsca, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie w tańczeniu z Mandy. - Lepiej się czuję. Podczas wyjazdu żmii byłem wrakiem wampira, a dziś czuję się już bardzo dobrze - zapewniłem z uśmiechem. - I przyszłaś... Nie chciałem zajmować ci czasu, gdy starałem się dojść do siebie, ale teraz naprawdę zaczynałem tęsknić - wyznałem miękko.
Offline
Stawialiśmy małe kroczki, kiwając się na boki i kręcąc po niewielkiej przestrzeni gabinetu.
- Też tęskniłam, bardzo - szepnęłam, smutniejąc. - Chwila jej wizyty,doprowadza nas oboje na szczyt wytrzymałości... Co będzie po ślubie? Gdy tu zamieszka. Jak ty to widzisz, Cai? Mnie to przeraża - wyznałam szczerze.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Kiedy tu zamieszka, dopełnię umowy, zapłodnię ją, a potem wyjadę stąd - powiedziałem szeptem. - Modlę się tylko by przeżyć sam ślub... No wiesz, to będzie zamieszanie jeszcze większe... Poza tym ona jest nieobliczalna. Ten ślub może być największym wampirzym ślubem w historii.... A ja nie jestem w stanie spędzić z nią dwóch tygodni w jednym budynku - przyznałem słabo. - Nie przyjmujmy się tym, proszę. Gdy już będzie tą nieszczęsną żoną, wyjadę stąd... Tak jak chciałem od początku - uśmiechnąłem się już szerzej. - Do naszego domu, prawda?
Offline
Pokręciłam głową.
- Nie wiem, Cai, chyba tak - szepnęłam ze smutkiem, opierając głowę o jego ramię, aby nie patrzył mi prosto w twarz i żebym ja nie patrzyła na niego. Po prostu przymknęłam oczy, czując wewnątrz siebie wielki smutek i kiwałam się na boki z Mordecaiem.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Oh... chyba - powtórzyłem po niej z wahaniem. Czyli nie była już tego taka pewna. Jednak była tu ze mną, tańczyła w niewielkim gabinecie i opierała głowę o moje ramię.
- Wybacz mi - powiedziałem w końcu. - Za wszystko. Głównie za to, że nie ruszę z tobą w świat, choćby zaraz - wyjaśniłem cicho. - Inaczej zostaliśmy wychowani, w zupełnie innych światach. Ciebie nauczono słuchać serca, rozumieć jego słowa, ja natomiast do niedawna serca nie miałem. Jednak kocham cię, strasznie mocno, cokolwiek o mnie nie sądzisz...
Offline
- Nie broń się tym. Teraz już wiesz czego chcesz, ale nie umiesz się zdefiniować do końca. Nie wiem, dlaczego nie umiesz ale nie mnie to najwidoczniej rozpatrywać... Nie wiem jak na ciebie wypłynąć, nie wiem co mam zrobić...
Zacisnęłam pięści na jego koszulce.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Bądź ze mną - poprosiłem cicho. - Po prostu zostać jak najdłużej... Ja już dawno podjąłem decyzję Mandy, bardzo dawno temu - westchnąłem. - Zostałem dziedzicem najstarszego rodu naszej społeczności. Nie wyparłem się tego, bo... cóż, jestem stworzony do tego. Ale odkąd poznałem ciebie... - zacisnąłem palce na jej ramionach, na palcach ręki. - Myślę, że moja matka cię nie lubi, właśnie przez to, że jesteś jedyną istotą zdolną odsunąć mnie od czegoś, do czego jestem całe życie przygotowywany - uznałem.
Offline
Prychnelam.
- No widzisz, twoja matka na darmo się na mnie wścieka. Wychowała ideal ego dziedzica który nie ma zamiaru zrezygnować. Woli pieprzyć się ze żmiją, dać się jej wykorzystywać w na każdej płaszczyźnie i ją zapłodnić. Choć to co nazywa miłośnika ma na wyciągnięcie ręki - powedziałam z jadem. Byłam już naprawdę zdenerwowana tym wszystkim. Nie powinnam tak mówić ale mało mnie to interesowało na ten moment. - Nawet ja nie jestem w stanie odwrócić twojej uwagi od tego do czego się urodziłeś.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Skrzywiłem się, nadal trzymając Mandy.
- Oh, przepraszam, że mam obowiązki i nie umie sobie ich wsadzić w dupę, tak jak ty umiesz robić ze wszystkim - wytknąłem. - Jestem kim jestem, nie przeskoczę tego, ani nie ucieknę jak tchórz przed obowiązkami, bo mnie przerażają no i lepsza opcja jest na boku - dodałem. - I proszę nie krytykuj mnie za to. Myślisz, że jestem z tego powodu szczęśliwy?
Offline
Zabolało mnie to co powedział. Zatrzymałam się i odsunęłam od niego, opierając się plecami o drzwi. Popatrzyłam na niego jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.
- Lepsza opcja na boku cię kocha. I ma dosyć patrzenia na to jak powoli się wykańczasz. Ja nie masz siły. Jak ledwo na oczy patrzysz. Ale fakt, mam wszystko w dupie.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Też cię kocham. Ale... takie jest moje życie. Nigdy nie było usiane różami... - spojrzałem na nią spode łba. - Jesteś moją radością, iskierką, którą rozświetlała smętne i szare dni... Byłaś przynajmniej jeszcze jakiś czas temu... - burknąłem. - Potrzebuję czasu, a tobie brak cierpliwości, co nie skończy się dobrze.
Offline
- Brak mi cierpliwości? A jak ty byś się czuł, gdybym pieprzyła się z innym? - zapytałam rozżalona. - Nie ciche być twoja iskierką. Chce być częścią twojego życia a nie dennym dodatkiem Cai! - powedziałam, a głos mi zadrżał. - A póki co... Póki co się tak czuję... - Zamrugalam gwałtownie, zwieszając bezradnie ramiona. - Mam dość, mam serdecznie dość. Nie chcę tak. Nie chcę.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Nie wiem, czy zrozumiałaś ile ta iskierka dla mnie znaczy - odparłem. - Nie jesteś dennym dodatkiem. Jesteś bezcenna, niezbędna i moja, tylko moja ukochana... Bez ciebie znów będę Harlnadem, nie czułym i nadętym, bez szacunku do innych... - zauważyłem, a potem westchnąłem ciężko. - Nie chce się pieprzyć z Pixie. Nigdy w życiu nie chciałem. Widziałaś co ona mi robi? - jęknąłem rozgoryczony. - Ale... Powiedziała, że wie o nas. Że nie ma z tym problemu. Że... chce byś do nas dołączyła - zagryzłem zęby. - Powiedziałem, że ma się cieszyć tym, że ja przed nią stoję, oraz że ma się od ciebie odczepić... Ma na mnie za dużo haków. Używa perswazji i choć nie działa na mnie to dezorientuje... - westchnąłem rozgoryczony. - Myślałem, że mnie znasz na tyle. by wiedzieć, że nie ucieknę z tobą, że zostanę, dokończę rozpoczęte sprawy i jako Mordecai Harland, oraz Mandy Cantrell będziemy wiedli dobre życie, nie jako zbiegowie - podsumowałem.
Offline
Pochyliłam zawstydzona głowę, wbijając wzrok w jego stopy.
- Wiem że nie chcesz ale i tak z nią jesteś. I... I coraz trudniej mi to ścierpieć, Cai - szepnęłam, zsuwając się po drzwiach w dół i chowając twarz w dłonie. - Mam wszystkiego już dość. Mecze się tu. Mówiłam ci - mruknęłam, zadzierając brodę w górę aby spojrzeć na niego. - Nie pasuje tu. To nie jest moje miejsce. Nigdy nie poczuje się tu dobrze, nigdy. A im dłużej tu jestem tym bardziej jestem zmęczona. Tak, Cai, jestem niecierpliwa, bo całą cierpliwość jaka miałam już wykorzystałam.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Podszedłem do Mandy, kucając przy niej, nieco niepewnie, z żalem ściskającym za gardło.
- Chcesz... chcesz stąd odejść? - zapytałem. - Nie czekać na koniec umowy? - spojrzałem na nią niepewnie, sięgając do jej twarzy dłonią i lekko ją muskając. - Nie czekać na mnie...?
Offline
- Przecież tu jestem. Gdybym chciała zerwać umowę, wyjechałabym już trzy tygodnie temu - wydusiłam z siebie. - Nie chce jej zrywać - zapewnilam, kręcąc głową. - Jesteśmy już wystarczająco daleko od siebie, żeby jeszcze dzieliła nas przestrzeń... - Popatrzyłam mu prosto w oczy.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Teraz... może być lepiej - spojrzałem na nią z nutką nadziei. - Nie mam już tak dużo pracy, Pixie wyjechała... Możemy się spotykać tak jak wcześniej. W każdej twojej wolnej chwili. Zawsze mogę ci zajmować każdą chwilę, tak jak to było na wyjeździe. Tylko teraz tutaj, w domu, nawet na oczach wszystkich - uśmiechnąłem się słabo. - Nie wstydzę się naszej miłości. Nikt w tym domu nie ma wstydu, to dlaczego ja miałbym mieć - szepnąłem.
Offline