Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Miłość jest bardzo dziwna - mruknęłam, przytakując mu. - Ale piękna - dodałam od siebie, na co Mordecai przytaknął. Nie miał innego wyjścia, taka była właśnie prawda.
Odstawił mnie pod drzwi, musnęłam jego usta wargami i wróciłam szybko do siebie, aby zgarnąć czyste rzeczy na jutro oraz wyciągnęłam seksowną, czarna, koronkowa koszule. Zadowolona wyszłam z domku dla służby i poszłam do Caia, aby spędzić z nim kolejny miły dzień na wspólnym spaniu i wylegiwaniu się w łóżku.
Czas mija tak szybko. Zdecydowanie za szybko. Z kamienną twarzą przystanelam obok Caia, ale nie spoglądałam na niego. Wypatrywałam limuzyny jego narzeczonej, którą niedługo miała się pojawić w rezydencji Harlandów.
Wczoraj znów zrobiłam Mordecaiowi masę wyrzutów, choć było to bezsensowne. On chciał wypełnić swoje obowiązki, nie miał zamiaru rzucać wszystkiego i wyjeżdżać. Nie mógł tak, nie umiał. Bolało mnie to. Bo chyba tak wyobrażałam sobie miłość - że można rzucić wszystko i iść za tym drugim. On wiedział, że jest mi tu źle, ale nie chciał stąd ze mną wyjechać....
W dodatku ta piskliwa bestia która zaraz się tu pojawi przyprawiała mnie o mdłości.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Trąciłem jej dłoń swoją dłonią, niby w nieznacznym, przypadkowym geście, lecz było to dla mnie bardzo ważne. Bardzo ważne by na nią spojrzeć, uśmiechnąć się, zobaczyć jej uśmiech, niech mnie jakoś nazwie pieszczotliwie, może mnie nawet zwyzywać...
- Pamiętaj, że tylko ciebie kocham - poprosiłem, a auto wyjechało zza zakrętu na podjazd do rezydencji. Cofnąłem rękę i z godną miną, przyglądałem się jak wielkie czarne auto zatrzymuje się na podjedźzie. Pierwszy wysiadł kierowca, otwieając tylne drzwi. Pierwsi wysiedli lokaj oraz służka Pixie, a potem dopiero panienka. Drobna, z burzą włosów, w tiulu, oraz buściastej, obcisłej koszulce.
- Caiiii! - zaśmiała się i ruszyła do mnie skocznym krokiem, rzucając się na szyję i obdarowując głębokim całusem na powitanie. Jej usta takie żarliwe, a ślina niczym jad... - Oh, i tyyy - uśmiechnęła się lubieżnie do Mandy, nadal ściając moją szyję. Zaraz jednak znudziła się moją służącą, a skupiła wzrok na mnie. - Taki pracuś z ciebie był ostatnio, nie pozwalałeś mi przyjechać... Musisz mi to wszystko wynagrodzić...!
- Najpierw obiad już czeka...
- Oh, naprawdę tylko szybka przyjemność... Całaaa zmokłam gdy jechałam do ciebie, kiełku - zachichotała, na co zrobiło mi się niedobrze.
- Chodź Pixie, zabiorą twoje bagaże, a my pójdziemy do mojej rodziny - kontynuowałem beznamiętnie, czekając aż wampirzyca się cofnie, i rzucając jeszcze spojrzenie Mandy, ruszyła wraz ze mną, właściwie uczepiona mojego ramienia.
Szklarnia. Błogosławiłem uczulenie Pixie na kwiaty, bo szklarnia była jedynym pewnie bezpiecznym miejscem, gdzie mogłem się ukryć, nieważne czy moja narzeczona tu była czy też nie... Dlatego z radością wyczekiwałem godziny, którą zawsze spędzam na opiece nad kwiatami i uciekłem od piszczącej wampirzycy w ramiona moich spokojnych i pięknych kwiatów.
Offline
Postawiłam tace z filiżanką herbaty i dzbankiem na stoliku przy którym nadal stały dwa krzesła. Jedno starsze, widać było po otarciach, a drugie nowiutkie, niedawno tu dostawione.Specjalnie dla mnie.
Rozejrzałam się na boki, jednak Cai musiał być gdzieś dalej. Rozpuscilam włosy i ruszyłam do przodu.
- Mordecai...! - powedziałam nieco głośniej.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Mandy? - drgnąłem od razu i z uśmiechem wyszedłem z głębi szklarni, by uśmiechnąć się na powitanie mojej słodkiej wampirzycy. Jedynej, u boku której chciałem się budzić. - Wybacz, zająłem się kwiatami i jakoś tak zaszedłem głębiej... - tłumaczyłem, podchodząc do rudowłosej z wolna.
Offline
Zatrzymałam sie,, teraz to tylko on powoli zmniejszał odległość między nami. Zagryzłam wargę.
- Nic nie szkodzi... Wszystko okej? - zapytałam. Nie dlatego że chciałam usłyszeć "tak" a raczej dlatego, by dowiedzieć się czy jemu jest też tak starasz się źle jak mi.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Teraz gdy już jesteś, jest lepiej - zapewniłem i podszedłem blisko Mandy, na tyle, by ująć jej policzki i pogłaskać ją delikatnie po skórze. - Słabo mi się robi na kolejne godziny spędzone z Pixie... Jeszcze na dodatek zażyczyła sobie, byśmy spali razem, w mojej sypialni i nie mogę cię widywać nawet na krótko przed snem - dodałem z rosnącym żalem, gdy tylko topiłem się pod jej wzrokiem. - Tobie też jest tak źle...?
Offline
Wzrok wbijalam w skórę jego szyi, na której było widać kilka... a być może pod ubraniem było tego więcej... Malinki. I ślady po wbitych w skute paznokciach. I jakoś przestałam się skupiać na jego słowach. Poczułam złość, żal i zazdrość, które wybuchły we mnie jak drewno polane benzyną. Były jak ta rzucona zapałka. Bezpowrotne bum.
Zadrżałam mocno na całym ciele, sięgając do jego nadgarstków i zaciskając na nich bardzo mocno palce. Ostatnie pytanie przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Jest mi cholernie źle Cai, nie mogę na to patrzeć - powedziałam zniesmaczona, odsuwając od siebie jego dłonie i spoglądając w bok. - Nie chce nawet o tym myśleć. Niedobrze mi od tego. - Zacisnęłam mocno wargi, opuszczając dłonie i wbijając wzrok w jakiś kwiat.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Spojrzałem z żalem na ukochaną, która nie pozwalała mi się dotykać. Bo cóż miałem zrobić? Było mi tak krwisto smutno, że to wszystko się dzieje, że to tak dotyka Mandy.
- Hej... - szepnąłem, zachrypniętym głosem. - Nie zwracaj na to uwagę... To robota Pixie... - wyjaśniłem cicho, pochylając głowę z winą. - Tęsknię za tobą... Ty mnie nie ranisz dla przyjemności w łóżku... Jesteś dla mnie dobra, a teraz tak strasznie za tobą tęsknię... Siedzimy w tym razem, Mandy.
Offline
Zagryzłam mocno wargę. Miałam ochotę ją przegryźć z rozżalenia. Powstrzymałam się jednak.
- Nie do końca razem - mruknęłam, powoli przenosząc na niego wzrok. Zmęczony wzrok. - Oddalamy się od siebie. I szczerze mówic momentami się cieszę że nie mogę cię zobaczyć i patrzeć na to co ona ci robi. Kiedy to ja powinnam być z tobą w łóżku i stać obok ciebie... - Pokręciłam gwałtowanie głową, mrugając powiekami, aby oczy nie napełniły mi się łzami.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Hej, piękna... - sięgnąłem jeszcze raz do jej policzka. - Mylisz się... W każdej sekundzie myślę o tobie, zalewa mnie żal, że to nie ty leżysz u mojego boku... Pixie nie ma absolutnie niczego co ty masz i właśnie dlatego tak jej nienawidzę - zauważałem. - Nie czuję, bym się od ciebie oddalał. Chyba bym życie pod nogami, gdybym się oddalił za bardzo... - szepnąłem, patrząc na nią niemal błagalnie.
Offline
Przysunęłam się i objęłam jego szyję rekami, opierając policzek o jego ramię.
- Nie podoba mi się tu coraz bardziej - szepnęłam szczerze. - Nie chce tu być dłużej niż waiaze mnie umowa, Cai... Wyjeżdżamy stąd. Będzie mi łatwiej, gdy będę wiedziała, że to wszystko się zaraz skończy i znów będzie dobrze... Że będę czekać na kolejny dzień, a nie błagać by się w końcu skończył - bąknęłam, zaciskając mocniej ramiona.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Zrobię co w mojej mocy, by spełnić to marzenie - szepnąłem, ciesząc się jak dziecko, gdy mnie przytulała. - Wiąże się z tym jednak... cóż, ślub z Pixie i zapłodnienie jej... - mruknąłem cicho, ze wstydem. - Moi rodzice zawierając taką umowę... chyba rozumiesz, że z jednej strony chcę to odwlec, a jeśli chcemy wyjechać... powinienem to przyśpieszyć by być wolny...
Offline
Zacisnęłam mocno zęby.
- Zrób co trzeba i wyjeżdżamy stąd. Razem - powedziałam stanowczym głosem, choć lekko mi drżał, o czym zorientowałam się dopiero po chwili. Bałam się. Bałam się że go stracę a tego nie chciałam. - Słyszałeś? Obiecaj mi, że wyjedziemy razem - naciskałam.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- ... J-ja... - zadławiłem się tymi słowami, bo nie wiedziałem. Tak bardzo polubiłem myślenie o przyszłości, a tak się jej bałem, tak nie wiedziałem, co ze mną będzie w przyszłości, nie miałem zielonego pojęcia, co nas spotka, co mnie spotka, czy dam radę wszystkiemu podołać, czy uda mi się uciec stąd z Mandy...
Przytłoczyło mnie to wszystko w jednej chwili, przez co zupełnie straciłem dech. Otuliłem Mandy ciaśniej, by nie widziała zza pleców co napełnia moje oczy.
- Nie mogę - powiedziałem cicho, starając się opanować łkanie.
Offline
Coś we mnie pękło. Kilka łez pocieklo mi po twarzy.
- Świetnie - warknelam zdenerwowana. Po prostu wyzywalam na nim swoją frustrację. Bo nic nie mogłam zrobić! Przecież nie byłam w stanie go zaciągnąć za bramę i zabrać daleko. Mogłam go jedynie błagać, żeby poszedł ze mną. Ale on nie wiedział czego chce.
Odsunęłam się od niego, odpychając go.
- Muszę już iść - bąknęłam, odwracając się szybko. Wytarlam łzy z policzków ruszając do wyjścia.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- M-mandy, proszę... zrozum mnie - jęknąłem za nią, wstydząc się swoich łez, jednak bardziej wstydząc się i boją utraty mojej kochanej. - Kocham cię...! Nadal bardzo, bardzo cię kocham! Oddałem ci wszystko co miałem w sobie najlepsze, pokazałem każdy czuły punkt, ale teraz... chciałbym wyjechać już, w tej chwili... Ale nie mogę - jęknąłem.
Offline
Obejrzałam się na niego.
- Też cię kocham - powedziałam bardziej do siebie, prawie że bezgłośnie i ruszyłam dalej do wyjścia, obejmując się ciasno ramionami. Miałam wrażenie że nagle zrobiło się strasznie zimno.
Bolało mnie, że Cai zatrzymał się na "chciałbym tak bardzo" i ani drgnął w stronę "zróbmy to wreszcie".
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
***
To były okropne kilka dni. Kilka dni, które zmieniły się w dwa tygodnie. Dwa najgorsze tygodnie w moim życiu. Nie czułem szczęścia, ani radości. Mandy mnie prawdopodobnie świadomie unikała. Nie dziwię się. Sam bym siebie unikał. Jednak teraz... Oh, jak ja nienawidziłem myśli, że... że musiałem być z Pixie, że pozwalałem się jej całować, gryźć, wyżywać... Nienawidziłem siebie. Gdzie była Mandy, która tą nienawiść odganiała...?
- Jak wrócę z wycieczki, to porozmawiamy już o ślubie - oświadczyła, wisząc na moim karku, gdy auto już czekało.
- W porządku. Szybka ceremonia, nie ma co robić...
- Żartujesz sobie, prawda kiełku? - zaśmiała się piskliwie. - Ma być wielka, ma być głośna i wszyscy mają na niej być! - powiedziała, a potem przysunęła się do mnie bliżej. - A teraz mi nawet nie zaprzeczysz... Bo moja mamusia i tatuś przyjdą do ciebie i oficjalnie oświadczą o złamanie umowy z ich cudowną córeczką - szepnęła zadowolona z siebie. - Mam nadzieję, że to królewskie przyrodzenie, nie jest tylko na pokaz, ale umie też robić dzieci - wytknęła, a ja czułem się jak oskalpowany z godności i wolności.
Musiałem usiąść, i schować twarz w dłonie, kiedy ta przeklęta żmija odjechała...
Offline
Nie oszukiwałam się. To że było mi niedobrze na myśl o Caiu i Pixie... Nie, nie... O Mordecaiu Harlandzie i jego narzeczonej Pixie. Poprawiłam się szybko w myślach. Więc... To że mi było niedobrze, to nie zmieniało faktu, że go nadal kochalam jak cholera. I nie mogłam znieść jego widoku, gdy się tak męczył...
Obserwowałam jak Pixie odjezdza, a Mordecai przysiadł na schodach, chowając twarz w dłonie.
Zacisnęłam żeby i przełknęłam swoje humorki. Pragnęłam go pocieszyć, nawet jeśli jego zasrana dumą i obowiązek wywiązania się z umowy mnie ranił. Mimo to wszystko. To chciałam znaleźć się obok niego.
Więc kilka sekund później przysiadami obok Caia i bez zawahania objęłam go, przymykając powieki. Ale nic nie mówiłam. Szczerze mówiąc nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Ostatnie dni spędziliśmy osobno i myślałam że niemal zapomniałam jego zapachu.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Drgnąłem, ale uradowany wtuliłem się w Mandy, jak zbity szczeniak. Czułem się... naprawdę źle. Dlatego cieszyłem się, że niczym okład na moje rany pojawiła się Mandy.
- Co za żmija... - jęknąłem, kręcąc głową i po prostu wtulając się stęskniony.
Offline