Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Zesztywniałam, bo zrozumiałam dokładnie co oznaczają jego słowa. Nie wyjedziemy teraz. Nie wyjedziemy nawet za pół roku. To nie będzie tak wyglądać nigdy.
- Kochasz mnie, ale kochasz to życie. A zdajesz sobie sprawę, że ja nie należę do niego? - spytałam, odsuwając się. - W tym miejscu jestem błędem. Bo to nie mój świat. Tylko twój. - Zagryzłam wargę pochylając głowę. - Myślałam, że chcesz... Wydawało mi się, że... Skoro mnie kochasz to chcesz stworzyć ze mną miejsce gdzie oboje będziemy mogli... Nie czuć się jak pomyślna. - Pokiwałam głową. - Myliłam się - powedziałam sucho, związując włosy.
Emocje już we mnie buzowala. Byłam rozgoryczona. Jak ja głupia mogła tak pomyśleć? Że on, wielki Harland, rzuci wszystko dla kogoś takiego jak ja. Dla wampira, który z jego poziomu nic nie znaczy.
- Chce wyjść stąd - oznajmiłam, mijając go. Musiałam ochłonąć. Potrzebowałam oddechu.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Mandy, nie, nie tak...! - zawolałem za nią, ale ona już wyszła. Wahałem się dobrą chwilę, nim zrezygnowałem z jakichś ustalonych sfer czy granic. Ruszyłem za wampirzycą zdecydowanym krokiem, a gdy dogoniłem ją, nie zamierzałem wypuścić jej bez wyjaśnienia.
- Kocham cię - powtórzyłem z uporem. - I wyjdziemy. Gdy tylko spełnie swoje obowiązki, porzucę to życie. Dla ciebie i dla ogrodu, dla naszego domu i naszego życia - powiedziałem z uporem, patrząc tylko na wampirzyce. - Ale nie rzucę tego tak z dnia na dzień. Chcę skończyć to co zaczęli moi przodkowie, a potem... Potem dopiero myśleć tylko o sobie. Tylko o nas... Rozumiesz?
Offline
- Nie rozumiem - warknelam, patrząc na niego. Ale to nie była prawda. Ja po prostu nie chciałam rozumieć. Nie miałam ochoty go teraz słuchać. - Może zrozumiem potem... - dodałam już z pokorą. - Myślałam inaczej. Nie wiedziałam, że chcesz tu zostawać. Wciąż mówisz o domku, daleko stąd, o ogrodzie, o wielkim ogrodzie dookoła i pomieszczeniach pełnych roślin. Co ci po tych marzeniach? Po co mnie nimi karmiłeś. Jestem naiwna - mówiłam z żalem do samej siebie, wyrywając mu się. - Wiedziałeś że jesteś a mnie nie ostrzegłeś tylko ciagnalds to dalej!
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Mówiłem, że to wymaga czasu - powiedziałem twardo. - Nie karmiłem cię tym, nie chciałem tego. Dzieliłem się z tobą swoimi marzeniami, mówiłem jak bardzo mam dość, tego życia, jak miło byłoby zacząć nowe, lepsze, razem... Ale ja nie umiem wcisnąć sobie tego w dupe moich obowiązków... Po prostu - westchnąłem już zdenerwowany. - Może mnie zrozumiesz, może nie. Najgorsze jest to, że będę cię kochać, cokolwiek nie zrobisz, choć być sprawiała mi niewiadomo jaki ból - wytknąłem, mijając Mandy i idąc do swojego gabinetu.
Offline
- Jakbyś nie wiedział to siedzimy w tym razem! - krzyknęłam zdenerwowana za nim. - Nie tylko ciebie to boli! - dodałam rozżalona i zdenerwowana, czując jakby stopy wrosły mi w ziemię.
Po chwili jednak coś we mnie pękło i kilka łez spłynęło mi po policzku. Odwróciłam się i ścierając je pospiesznie ruszyłam w przeciwnym kierunku do pracowni krawieckiej.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Zobaczyłem Mandy dopiero następnego dnia. Nie wiem, czy mnie unikała specjalnie, a może po prostu nasze drogi rzadko się przecinały, ale właśnie wychodziła chyba od pokoju mojego ojca, zabierając worek ze śmieciami. Niepewnie, ruszyłem za nią, a następnie zrównałem z nią kroku na korytarzu, zerkając nie pewnie.
- Hej...
Offline
Drgnęłam.
- Cześć, Cai - szepnęłam, uśmiechając się do niego miękko. - Jestes niepewny - zauważyłam. - Nie rozmawiajmy już o tym... Co było wczoraj. Dobrze? - spytałam szepnęłam, wolną ręką łapiąc jego dłoń. - Mam jeszcze sporo pracy... Ale siedzę sama w pracowni. Jeśli chcesz... To wpadnij do mnie. - Popatrzyłam na Mordecaia pytająco.
Byłam rozżalona ale nie chciałam tego pamiętać. Wolałam udawać, że o tym nie wiem.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Tam do domku dla służby? - upewniłem się, patrząc na nią miękko, ściskając jej dłoń. - Mam czas, mam całkiem sporo czasu... Chętnie go tobie oddam - dodałem nie przejmując się, że idziemy tak korytarzem, zupełnie się nie przejmując. Jakby to powiedzieć, to była moja rezydencja. A skoro wszystko co moje było też jej...
Offline
- Tak, dokładnie tam - mruknęłam potakujaco. - Wyrzucę to i przejdę się jeszcze do kuchni... Skąd masz nagle tyle wolnego czasu? - spytałam, naprawdę chcąc odpędzić od siebie wszystkie czarne myśli. - Myślałam, że jesteś zapracowanym dziedzicem - .rulnelam żartem.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Pracowałem ciężko, dość długo, więc rozumiesz... Mam więcej czasu teraz dla ciebie. Po prostu - uśmiechnąłem się lekko. - Poczekam na ciebie w twoim pokoju dobrze? Pewnie nie zejdzie ci się długo - zauważyłem. - Przemknę teraz, póki nikogo nie ma w okolicy ze służby, czy rodziny - dodałem.
Offline
- Cieszę się, że masz czas dla mnie. To świetne wieści. Ale nie licz na seks póki co - rzuciłam kolejny żarcik i musnęłam jego policzek wargami. - No dobra, zastanowię się nad tym - mruknęłam z uśmiechem. - Widzimy się za chwilę, kochanie - szepnęłam, ściskając jego dłoń, a potem puszczając i ruszając w swoim kierunku.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Dobrze, za chwilę - pokiwałem głową, odprowadzając wzrokiem Mandy, a potem idąc do wyjścia. Martwiłem się? Tak, bardzo się martwiłem. Nie chciałem by nasze rozbieżne zdania na temat najbliższej przyszłości zmieniły to co między nami najpiękniejsze... Ale powinniśmy oboje zrozumieć swoje obawy i poglądy. Ja rozumiałem dość Mandy, choć może nie to jak bardzo się chciała wyrwać. No i jej strach, zagubienie... Potrzebowała mnie, podczas gdy ja czułem się w obowiązku do rodziny i... Oboje się raniliśmy.
Odrzuciłem od siebie te myśli, gdy położyłem się na łóżku wampirzycy, rozglądając z ciekawością do pokoju.
Offline
Weszłam do pokoju i uśmiechnęłam się na jego widok.
- Sporo się zmieniło odkąd ostatni raz tu byłeś, co nie - mruknelam, stawiając kanapki na szafce i przysiadając się obok niego na wąskim łóżku.
Sama się rozejrzałam. Pod ścianą stal dodatkowy wieszak z sukienkami, koszulkami i bluzkami, które uszyłam sama. Szafy były wypchane po brzegi. Na ścianie wisiał obraz z domem porośniętym bluszczem, a wokol niego mnóstwo kolorowych kwiatów. Kojarzył mi się z tym o czym opowiadał Cai. Niewielką przestrzeń dopełniało biurko.
- Troszkę się urządziłam - mruknęłam rozbawiona, sięgając dłonią do jego włosów.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Tak, trochę tak... Ale cieszę się, że tak dobrze czujesz się w swoim pokoju - uznałem szczerze, wtulając swoją głowę w jej dłoń. - Ładnie tu szczerze mówiąc. Wnętrze zupełnie inne niż to w jakim się wychowałem - parsknąłem, uśmiechając się ciepło.
Offline
- Twoja łazienka jest większa - mruknęłam rozbawiona i położyłam się na boku obok niego, wcisjacaj się w jego ciało, aby się zmieścić. - Małe ciasne przestrzenie nie są takie strasznie złe - szepnęłam. - Najbardziej się liczy to z kim dzielisz tą przestrzeń. Bo dom może być zły, pokój za ciasny, ale współlokaror musi być naprawdę dobry - podsumowałam i pocałowałam Mordecaia w ucho a następnie ułożyłam głowę na jego ramieniu.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Uśmiechnąłem się szczerze, przesuwając się i przytulając ciepło do niej. - Piękności moje... Ty na pewno jesteś wdzięczną współlokatorką. Ale na pewno przydałoby się większe łóżko - zaśmiałem się szczerze, pozwalając się całować, potem też tulić. - Ale tak. Moja łazienka jest większa i mam ją na wyłączność - parsknąłem.
Offline
- Mhmmm... Taka to sprawiedliwość na tym świecie - szepnęłam rozbawiona. - Ale nie przyszliśmy tu żeby się lenić. Przynajmniej nie ja. Ja muszę dokończyć porządnie pracę. A ty miałeś mi potowarzyszc - przypomniałam i powoli podciagnelam się do góry. - Tutaj zaraz oboje albo zaśniemy, albo zaczniemy sobie za dużo wyobrażać i... - Zagryzłam z namysłem wargę. - no wiesz, to łóżko jest małe i nie tak wygodne jak twoje - mruknęłam.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Taa, wiem - westchnąłem. - No dobrze, dokończ pracę... W czym pomóc? Nie za bardzo wiem, czy możesz się zajmować, dlatego musisz mi wybaczyć. Od prawie trzydziestu lat byłem panem - parsknąłem i uniosłem się z łóżka. - To co robimy?
Offline
- Nie musisz mi pomagać - parsknęłam urzeczona jego zachowaniem. - Musze wykończyć gorset sukni. Powszywac koraliki i sprawdzić czy wszystkie nitki trzymają. Dla ciebie pewnie to będzie mało intrygujace, ale usta mam wolne, więc rozmawiać będę mogła - mruknęłam. - Przebiorę się tylko i już idziemy... - mruknęłam podchodząc do szafy.
Wyjęłam z niej lekką fioletowa koszule z długim rękawem i prostą czarną spódnicę.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Popatrzę jak pracujesz - oświadczyłem, siadając znów na łóżku, ale przekręcając się na brzuch i podpierając głowę na dłoni, a łokcie wsparłem o materac. - Pogadamy... Niezobowiązujące rozmówki... Nie zawsze musimy się całować i całować i tańczyć i znów całować i dogadzać sobie seksualnie najlepiej na świecie - przyznałem.
Offline