Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Pokiwałem głową.
- Powolutku - zgodziłem się, pozwalając sobie wtulić się w czarodziejkę. - Mówiłem ci, że wyglądasz w tym świetnie? Cieszę się, że jednak założyłaś ją ode mnie - przyznałem cicho, już bardziej ze śmiechem, starając sie rozluźnić.
Offline
- Chciałam, żebyś się ucieszył - przyznałam się z uśmiechem. - Mówiłam ci, że lubię twój uśmiech! - przypomniałam mu. - Jest bardzo ładny, twoja twarz wygląda zupełnie inaczej, gdy się uśmiechasz. Łagodnieje, nabiera przyjemnego wyglądu, bo... Gdy tego nie robisz, masz taki... Hm, ostry wyraz twarzy. Gdy łagodniejesz kąciki ust od razu idą ci ku górze!
Offline
- Tak, wspominałaś, że lubisz mój uśmiech - pokiwałem głową. Uśmiechnąłem się więc, ale zaraz parsknąłem śmiechem od takiego uśmiechania się bez konkretnej przyczyny. Chciałem płakać!
- Zdecydowanie jestem ucieszony - przyznałem szczerze, wodząc po Elli wzrokiem.
Offline
- To dobrze - szepnęłam, przeciągając palcem po jego dolnej wardze.
Właśnie takiego chciałam go zapamiętać. Uśmiechniętego, szczęśliwego. Tego prawdziwego Zaffa, tego który był tylko dla mnie... Tego, który był prawdziwym sobą, przy mnie. Razem było nam łatwiej wyrażać siebie, oddzielnie... Było źle.
- Czasami warto uśmiechnąć się bez sensu - dodałam rozbawiona. - Od tak. Będziesz tak robił? - poprosiłam z nadzieją.
Offline
Zacisnąłem usta, ale uśmiechnąłem się, połykając żal. Jeszcze nie teraz.
- Tak. Będę się uśmiechał, a za każdym razem będę też myślał o tobie - zapewniłem łagodnie, znów uśmiechając się szeroko. Poczułem na wargach kły. Najdłuższe kły jakie zazdrościły nam inne rody, a ja jednak je schowałem. Nie chwaliłem się nimi przed Ellą, jak nie imponowałem jej niczym innym, czym imponowałem wampirzycą...
Offline
Pokiwałam powoli głową i na powrót wtuliłam policzek w jego pierś. Mogłabym tak leżeć w nieskończoność, ale czas był teraz naszym wrogiem. Mogliśmy udawać że nie mija ale to nic nie zmieniało. W końcu musieliśmy wstać. Jedynie co zostało to kilka ubrań w mojej szafie i pusta torba na nie. Wybrałam z szafy prostą, białą sukienkę z koronka u dołu i przy rękawach zasłaniających ramiona. Dekolt miała nieduży. Zgarnelam resztę potrzebnych rzeczy i poszłam do łazienki. Wszystkie kosmetyki były zgarnięte już do kosmetyczki. Ktoś tu chodził podczas gdy my spaliśmy... Trochę mnie to przerażało.
Umyłam się i przebrałam.
- Co jemy...? - szepnęłam, przeczesujac palcami wilgotne kosmyki włosów.
Offline
- Racuchy - wyjaśniłem, nalewając jej soku do szklanki. Uśmiechnąłem się, wodząc po niej spojrzeniem. - Wyglądasz pięknie, ale jednak będę nalegać byś potem coś na siebie założyła - dodałem, odkrajając kawałek jednego placuszka ze swojego talerza. - Masz leki obok szklanki. Zapas leży przy drzwiach. Obok kluczy do twojego mieszkania - uśmiechnąłem się lekko. - Dopiąłem ci małego breloka. Tak na pamiątkę, nic wielkiego...
/brelok z mały, pluszowym nietoperzem/
Offline
Uśmiechnęłam się słabo. Mój boże, wyjeżdżam stąd.
- Dziękuję, ja... - szepnęłam zmieszana. - Będę bardzo za tobą tęskniła - dokonczylam i z westchnieniem usiadłam przy stole. - Nie chce tego tak kończyć... Ale... Nie chcę się rozstać w gniewie, w złości, czy żalu..
Offline
- Ja nie mam do siebie żalu. Jedną osobą do której mam żal jestem ja. I Clarie - skrzywiłem się po tych słowach. - Ufałem jej, to była jedyna wampirzyca, której kiedykolwiek śmiałem zaufać, a i tak podeptała to zaufanie i jeszcze zraniła ważną dla mnie osobę... I zmusiła ją do odejścia... - westchnąłem słabo, spuszczając wzrok na sok. - Też będę tęsknić... - szepnąłem, zaraz jednak podnosząc głowę. - Ale wymyślę coś. Coś na pewno mogę zrobić, byśmy się jeszcze spotkali...!
Mogę wiele, ale wszystko sprowadza się do konfrontacji z rodziną, która może się zakończyć jak mój najgorszy koszmar.
Offline
Pokiwałam głową.
- Sądzisz że tak będzie... Lepiej? - upewniłam się. - Dla kogo, Zaff? - dopytywałam. Mój głos był miękki. Bardziej ciekawski i pełen zadumy niż żalu czy wyrzutów. Choć trochę bólu też w nim pobrzmiewało.
Offline
- Dla ciebie - odparłem do razu. - Wczoraj prawie mi płakałaś na rękach, że chcesz stąd odejść, jak najszybciej i jak najdalej. Byłaś przerażona, poddałaś swoje zaufanie względem mnie próbie, dowiadując się, że kłamałem w wielu sprawach... Jesteś za dobra, na dalsze przebywanie tutaj. Clarie mogłaby jeszcze cię skrzywdzić... - wymieniałem. - Chcę twojego szczęścia Ella, a tutaj... Nie będziesz szczęśliwa...
Offline
Podniosłam na niego wzrok. Moje spojrzenie było twarde i stanowcze. Bo byłam pewna swoich kolejnych słów.
- Nie będę też szczęśliwa tam - odparłam z powagą.
Offline
- Ale będziesz bezpieczna, a to najlepsza droga do szczęścia - uznałem. Popatrzyłem na nią łagodniej, mimo tego, że starała się być stanowcza. - Sama mówiłaś... Że nie chcesz tu być. Przygotowałem wszystko z myślą o tobie i twoim szczęściu... Nawet staram się już z tym pogodzić...
Offline
Pochyliłam głowę ze wstydem.
- W takim razie chyba też powinnam... - szepnęłam i wzięłam się za jedzenie śniadania. Nie wiedziałam o czym możemy rozmawiać. Tak jak zwykle? Ale zwykle planowaliśmy co będziemy mogli zrobić razem, a teraz...
Offline
- Nie jesteś na mnie za to zła? - upewniłem się. - I... za wszystkie inne, liczne krzywdy? - dodałem, dość niepewnie co chyba było uzasadnione. - W sensie... też nie chce się rozstawać w gniewie. No i wierzę, że jeśli uda mi się z tobą być nawet poza murami tego miejsca... To nie będziesz się mnie już bać...
Offline
Zrobiło mi się bardzo, bardzo przykro. Odłożyłam sztućce i przetarłem obiema dłońmi twarz, łapiąc drżący oddech. Potem popatrzyłam na niego z bólem.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia na tym polega miłość - szepnęłam, kręcąc głową. - Nie wiesz - mamrotałam pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. Bo dopiero teraz do mnie docierało jak bardzo różniły się nasze światy.
Wytarlam łzę, która spłynęła po moim policzku.
- To rozdzielające uczucie, które nie chcę być zapomniane. Jak żarzące się węgle. Gdy dmuchniesz, buchają płomieniem. Ale gdy długo nic się nie dzieje, płomień przygasa. Ale nadal jest. Długo można go zalewać wodą, bo jakąś iskra zawsze przetrwa. - Wzruszyłam ramionami. - Nienawisc, złość, żal, strach... - Podniosłam się z miejsca. - To wszystko jest mało znaczące, póki dmuchasz, bo węgiel nadal będzie się żarzyć, a płomień kiedyś znów buchnie - wymamrotałam i ruszyłam do sypialni, aby się do końca spakować.
Offline
Popatrzyłem za nią i poczułem się jak uczeń w szkole, który zawiódł nauczyciela nie znając prostego wzoru. To nie była moja wina, że nigdy tego nie czułem, że nikt nigdy mi nie pokazał innego rodzaju miłości niż tej cielesnej! To nie była moja wina, że wyjeżdżasz, Ella... To ty tego chcesz... Choć cię w pełni rozumiem...
- Chcę podtrzymywać ogień! - wypaliłem, wstając od stołu i idąc za czarodziejką. - Nie chce by zgasł! Chce... Chce się stąd wyrwać i jechać z tobą, zmienić się i już więcej nie ranić nikogo - oświadczyłem z przekonaniem, ale zaraz potem skuliłem ramiona. - Ale... Boję się. Wydziedziczą mnie, odbiorą majątek i wszystko co było mi znane... Ale tak nie chce gasić tego płomienia...
Offline
Automatycznie przylgnęła zaraz do niego jak magnez do lodówki Uniosłam obie dłonie do góry i ujelam jego twarz w dłonie, wcześniej jeszcze,e ocierając łzy z policzków.
- Ależ oczywiście, Zaff... To... To naturalne...! Że się boimy... J-ja też... Też się ciągle boje - przypomniałam. Pociągnęłam nosem i przytuliłam się do niego. - Nie ciche żeby strach mi cię odbierał... Ale to miejsce... Nigdy nie będzie mi bliskie - szepnęłam ze szczerością w głosie. Musnęłam jego szyję wargami i odsunęłam się.
Offline
- Ale... To miejsce, to też ja, a ja to też to miejsce - powiedziałem cicho, patrząc na nią smutno, a potem wzdychając ciężko. - Czyli... Dopóki tu jestem nie będziemy już razem - podsumowałem z żalem, kręcąc głową. - Przepraszam, Ella... Naprawdę przepraszam... - szepnąłem, ściskając już tylko jej dłoń. Nie przytulaj się... Jak ją obejmiesz, to już nie wypuścisz z ramion.
Offline
Zamruczałam gwałtownie, zaciskając wagi i palce na jego dłoni.
- Chyba tak... - wydusiłam z siebie.
Było mi żal tego wszystkiego. Fakt faktem nie czułam się tu jak w domu, ale... Spędziłam tu naprawdę sporo czasu. Najpierw w samotności, potem w strachu, a później z dnia na dzień w coraz większej radości, aż w końcu w miłości... A teraz?
On sam twierdził, że tu jest dla mnie niebezpiecznie. Sam tak powedział! Ale mimo wszystko, wybierał to miejsce. Jego dom. Znajome mury, pokoje, korytarze, ścieżki i ludzie... Wolał być tu.
Chyba nie powinnam mu się dziwić. Powinnam zrozumieć, oh, zrozumieć jak nikt inny.
- Muszę się spakować do końca - dodałam zachrypniętym glosem, spuszczaac wzrok. Nie mogłam już na niego patrzeć. Żal coraz bardziej mnie pochłaniał.
Offline