Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Za eksperyment w szklarni to należało by się zwykle przepraszam, a nie jakieś bonusy - powiedziałam ale mało zainteresowana. Nie miałam zamiaru słuchać jego przeprosin. Na chwilę zatrzymałam się przy wynagrodzeniu miesięcznym. Rany. To była kupa kasy. Pomimo że trzymałam w dłoni dowód, że nic nie powinno mnie zaskoczyć, to i tam czułam sie zmieszana i chciałam wyszukać w tym wszystkim jakiegoś haczyka. - Mhm, chyba wszystko jest w porządku. Mogę to zabrać do siebie? Oddam jutro - zapewnilam, podnosząc w końcu na niego wzrok. Znów patrzył na mnie w takie sposób, że nie wiedziałam, czy się boje czy jestem podniecona. A może zmieszana? Lub... Uh...
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- W porządku - pokiwałem głową. - W razie jakichkolwiek poprawek, możesz je zapisać na marginesie Jeśli uznasz, że coś cię przerasta, lub coś jest zbyt okrojone - dodałem, przyglądając się Mandy. Przekręciłem głową. - Chcesz porozmawiać o czymś jeszcze...?
Offline
Pokręciłam głową
- Chce już iść - oświadczyłam, zwieszając ręce po bokach, a w jednej dłoni zaciskając plik kartek. - Jesteśmy dopiero w połowie sprzątania.powinniscie zatrudnić jeszcze kilka wampirów.jedna noc a taki pierdolnik - bąknęłam, łapiąc za klamkę.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- To była jedna noc i prawie tysiąc gości - zauważyłem. - W porządku jeśli chcesz iść to idź... Nie zapomnij przyjść jutro! - powiedziałem, mając nadzieję, że nie zapomni. Nie zapomni przecież. Zresztą... Zresztą powinienem mieć to gdzieś. Dlaczego nie mam tego gdzieś? Bo mnie zainteresowała? Nie, nie, takie tłumaczenie możesz zostawić jej, ale sam sobie w to nie wierze.
- Do zobaczenia, Mandy.
Offline
- Może będę o tobie pamiętać, a może nie. To się okaże - mruknęłam jak oburzony przedszkolak i wyszłam z jego gabinetu, ale z odechnieciem poczekalam do momentu aż oddalilam się od niego o kilka korytarzy. Jaki ten koleś był pociągający wkurwiający. Nie mogłem już tego znieść.
Aż miałam ochotę go zignorować jutro. Mhm, zrobię to. Bo czemu by nie. Może jednak stwierdzić, że nie jestem taka interesującą i zrezygnuje z umowy ze mna. Bo przecież sama nie zrezygnuje z tak świetnej okazji, chyba żadnej wampir o zdrowych zmysłach nie poszedł by tak na rękę służącemu.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Następnego dnia stało się to, czego naprawdę nie znosiłem.
Nie przyszła. Miała cały dzień, by przyjść do mojego gabinetu, ale nie zrobiła tego. czy byłe wściekły? Bardzo. Czy chciałem ją ukracać? Ohh... jak jeszcze nigdy jakiegokolwiek sługi.
- Mandy Cantrell - powiedziałem sucho, gdy służka otworzyła mi drzwi niewielkiego domku za ogrodem rezydencji. Wyglądała jakby sama miała zaraz paść na zawał. - Zaprowadźcie mnie do Mandy Cantrell - dodałem jeszcze raz. Był środek nocy, nocą nie pozwalałem pracować służącym, mieli wtedy wiele energii, ale byli nieposkromieni, dlatego by nie przyszło im nic głupiego do głowy, wolałem by pracowali za dnia, otumanieni przez słońce.
Wszedłem do pokoju rudej wampirzycy niemal leniwym krokiem. Nie była sama więc nakazałem jej współlokatorce wyjść, a wystarczyło jedno spojrzenie by zrozumiała.
- Miałaś tylko jedno zadanie - wspomniałem. - Czybyś była aż tak głupia, by go nie zrozumieć, czy jednak masz myśli samobójcze? - zapytałem, idąc nadal w stronę Mandy, z rękoma splecionymi za plecami.
Offline
Gdy on się zbliżał ja próbowałam się odsunąć ale bardzo szybko dodałam do końca pokoju, wpadając tyłem na biurko i zwalając z niego jakieś drobiazgi.
- Stwierdziłam, że przykde jutro - odparłam, choć pewnie nie miało to większego znaczenia dla niego. Jego spokoj przerażał mnie trzy razy bardziej niż gdyby zaczął na mnie krzyczeć, czy rzucać mną o ściany. Choć jednak wolałabym uniknąć tego drugiego.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Wybacz, że nie byłem łaskaw przeczytać ci o tym w myślach - wysyczałem, teraz już wściekły, gdy widziałem jej strach wymieszany z obojętnością. Sam nie zauważyłem ręki, która złapała Mandy za gardło. Szczupłe, długie palce oplotły jej wątłą szyję dookoła, mogąc się tylko zaciskać w pięści.
- Chyba zapomniałaś, gdzie jest twoje miejsce - wycharczałem. - Mam ci coś złamać? Pobić do nieprzytomności? A może zmusić cię do czegoś perswazją? Zrobić mi loda, albo zatańczyć nago, w końcu tego się obawiasz najbardziej. Tak bezbronna, a zarazem prosząca się o krzywdę istota, jakże to bezmózgie - warczałem jej prosto w twarz, a kły mimo iż nie mogłem wypić krwi wampira same mi się wysunęły we wściekłości.
Offline
Próbowałam nabrac powietrza, ciągnąć za jego palce i nadgarski z całych sił, ale robiło mi się coraz bardziej słabo, próbowałam go kopnąć najmocniej jak umiem ale powoli zaczynałam tracić kontrolę nad swoim ciałem.
Popełniłam błąd, popełniałam naprawdę wiele błędów w swoim życiu, ale teraz już na serio przegięłam. Przegięłam za bardzo.
- Proszę... - wycharczałam nadal się szarpiąc ile sił lecz jego żelazny uścisk był nie do pokonania.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Chwilę się wahałem, jednak w końcu z drżącą brwią wypuściłem Mandy, odpychając ją na łóżko. Upadła z impetem, pobudzając biedne, ledwie żyjące sprężyny. Podszedłem do ramy łóżku, zaciskając na niej palce, wyginając metalowe rurki, a po chwili unosząc wzrok na Mandy.
- Prosisz...? Jak miło - warknąłem. - Też cię prosiłem, byś pamiętała. Lecz nie. Musiałaś sprawdzić swoją nietykalność, która już nie istnieje. Powiedz więc, dlaczego ja miałbym słuchać twojej proźby...?!
Offline
Objełam delikatnie palcami obolałą szyję, łapczywie nabierając powietrza. Każdy oddech jednak bolał, ale to nie powstrzymywało mnie przed braniem kolejnego i kolejnego.
Wydawało mi się, że skoro na tyle mi pozwalał... Ze skoro tak na mnie patrzył... Ze naprawdę mi nic nie zrobi. O czym ja myślałam, wpadając na tak głupią mysl? Przecież to potężny wampir, czystej krwi, wychowany tak, aby władać, wydawać polecenia. Aby inni byli mu posłuszni, bo to mu się należy.
Następnym razem nie myśl Mandy, nie myśl.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa na tą chwile. Strach o moje życie zmieszał się razem z bólem i niewyobrażalną ilością myśli w mojej głowie. Mogłam jedynie patrzeć szeroko otwartymi oczami na wampira stojacego naremna. Wściekłego, potężnego i niezwykle przystojnego. Jaką wybaczy mi karę...?
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- ZADAŁEM PYTANIE - wydarłem się, czując jak wszystko we mnie buzuje. To noc tak wpływała na mnie, jak na wszystkie wampiry. Wzmacniała nasze emocje, obawy, uczucia oraz furię. A moja furia i bez nocy była wielka.
- Zamierzasz mi odpowiedzieć, czy mam ci wyrwać język, by już nigdy nie musieć czekać na odpowiedź...? - zapytałem jadowicie, znów zaciskając dłonie na ramie łóżka, poskręcanej w kształt moich palców.
Offline
- Nie wiem - wychrypiałam słabo, przesuwając się na drugi koniec łóżka. - Nie wiem czemu mialbys... Mialbys mnie słuchać - dodałam słabym i głosem, obserwując bacznie jego każdy ruch. Póki co dłonie zajęły się wygrecaniem metalowej rany, a oczy przeszywały mnie na wylot.
Jesli zacznie używać perswazji chyba zacznę go błagać żeby połamał mi kości. To było zdecydowanie bardziej do zniesienia niż wstyd w jaki może mnie wprawić. Kości szybko się zrosną, a moje poczucie pewności tak szybko się nie odbuduje.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- A więc wymyśl coś na szybko - zaproponowałem z kpiną. - Czy jednak nie żal ci życia? Mi szkoda tylko ładnej buzi i potencjału, jaki zabierzesz ze sobą do grobu - wywarczałem. - Nienawidzę pytań bez odpowiedzi, zapewnień bez pokrycia. Gdy składam słowo, dopełnię go, gdy słyszę pytanie odpowiadam. To proste bardzo proste zasady, jednak dla ciebie okazują się za trudne - syknąłem. - Powiedziałaś mi swoje imię, to jeszcze bardziej ułatwi mi perswazję, nie wspominając o zerowym oporze, tak bardzo ludzkiej bezwładności...
Obszedłem łóżko, by stanąć nad jej twarzą, nad nią i spojrzeć na wampirzycę z góry. Wściekłość opadła gdy widziałem jej oczy, nie umiałem powstrzymać tej łagodności, ale nadal wściekłość mnie rozpierała na tyle, że...
- Dlaczego miałbym cię oszczędzić, Mandy...? - zapytałem niskim głosem.
Offline
Oczy mi się zaszkliły ale nie miałam zamiaru płakać. Nie płakałam nigdy. Łzy były kompletnie bezsensownym elementem. Wzięłam drżący oddech, wciąż patrząc na wampira. Starałam się aby mój wyraz twarzy nabrał większej pewności, próbowałam odpędzić od siebie strach. Charknęłam.
- Z jakiegoś powodu mnie jeszcze nie zabiłeś, Mordecai - szepnęłam, łapiąc się każdej możliwości złagodzenia jego gniewu, a skoro on wciąż powtarzał moje imię... - Pastwienie się nade mną wyraznie nie sprawia ci takiej przyjemności jaką byś chciał mieć z tego - dodałam, wciąż chrapliwym głosem.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
Zawahałem się, choć wcale nie chciałem się wahać. Choć nie chciałem też jej udusić - moje imię brzmiało tak ładnie w jej ustach...
- Owszem. Nie sprawia mi to absolutnie żadnej radości - przyznałem szczerze. - I nie zabiłem cię od dawna, bo w moim świecie przepełnionym gównem i spermą, byłaś jasną iskierką, którą polubiłem - powiedziałem już ciszej, choć nadal gotów do mordu. Sięgnąłem dłonią do jej policzka, jak do płatków kwiatów, by pogłaskać ją delikatnie... jednak po sekundzie wahania cofnąłem rękę do poprzedniej pozycji, zaciskając ją w pięść.
- Ale zawodzę się na każdym kroku, a z każdą szansę zaprzepaszczasz lekką ręką, spodziewając się kolejnej. I kto tu jest rozpieszczony? - prychnąłem z pogardą. - Żałosne. - skwitowałem, cofając się i idąc do wyjścia. - Oczekuję cię jutro z dokumentami. To rozkaz - uprzedziłem ją, opuszczając domek służby, cały czas zaciskając dłonie w pięści.
Offline
***
Następnego dnia wszyscy w domku służby patrzyli na mnie jak na kosmitę, a gdy tylko wchodziłam do jakiegoś pomieszczenia rozmowy od razu cichły. Siniaki na mojej szyi rozkwitły niczym kwaity, które pokazywał mi Harland w noc balu. Nawet gruba warstwa pudru nie chciała ich ukryć. Zapewne wyglądało to tak, jakbym popadła w dużą niełaskę.
Pierdolcie się wszyscy. Byłam na zdecydowanie lepszej pozycji niż oni, nawet jeśli w tym momencie na to nie wyglądało, ani sama tego nie odczuwałam. Nie potrzebuję niczyjego współczucia, czy gadania. Jak chcą się nieodzowna, to niech to robią. I tak większość za mną nie przepadała.
Poszłam z podpisaną umową do Harlanda późnym popołudniem, jeszcze przed obiadem. Idąc do jego gabinetu minęłam wysokiego wampira, zdecydowanie starszego, ubranego w dopasowany garnitur. Wyglądał niezwykle poważnie i dostojnie, a jego wzrok był zimny i ostry. Zadrzalam z lekka. Byłam dziś nadwyraz przewrażliwiona. Zapukałam do drzwi.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Proszę - rzuciłem, układając tonę dokumentów na biurku. Gdy weszła Mandy momentalnie zmrużyłem oczy. - Znakomicie, odnalazłaś mój gabinet - mruknąłem, kręcąc głową. - Masz podpisane dokumenty? Sugestie jakiś zmian? - zapytałem, nie patrząc na nią, a kontynuując przekładanie kartek i składanie pośpiesznych podpisów.
Offline
Cicho westchnęłam, patrzac na wampora.
- Nie, nie podpisałam, ale zapisałam kilka... Rzeczy na akapitach. Chciałabym abys je przeczytał i wprowadził do umowy. Wtedy wszystko podpisze - szepnęłam, zaciskając lekko palce obu dłoni na nieco wygniecionych kartkach.
Jasne, trzeźwe spojrzenie potrafi przebić mroki codzienności...
Offline
- Zobaczymy - uznałem tylko wyciągając rękę po dokumenty. - Zależy jakiej natury będą twoje prośby - dodałem, tym razem unosząc na nią miażdżący wzrok. Dawałem jej fory. Byłem dla niej nawet miły! Pytałem się jej o zdanie, byłem ciekaw jej osoby. A ona mojej nie. Nie wzruszona. Widocznie nie poznała prawdziwego mnie, by docenić to co jej pokazałem.
Offline